I kłuje mnie w zatokach, tak bardzo o tym marzyłam miesiąc temu. Nie zdarzyło się L4. Zdarzył się dzień
Ale wszystko mi jedno, bo za tydzień będę w Ameryce Środkowej.
Słucham muzyki, od której aż wali mnie po uszach nadzieja. Nie wiem czy to dobrze. Tak się cieszyć. Wiosna, tak jakby. Hamuję, bo nic mi ostatnio dobrego nie wyszło z nadmiernego się cieszenia.
Rozpraszam się wakacjami. One raczej nie powinny wywinąć żadnego numeru (chociaż w momencie pisania tego zdania już jestem pewna, że coś wywiną!). Myślę o tym jak smakuje awokado w Meksyku i jak będzie pachniało powietrze gdy wysiądę z samolotu.
Ale czasem nie lubię wyjeżdżać z Warszawy. Zwłaszcza gdy celem podróży jest małe polskie miasto, które znam na pamięć. Chociażby to było miasto, w którym ponad 25 lat temu pierwszy raz rozdarłam się donośnie, a mój tata stał pod oknami szpitala, zaciskając palce na oczkach siatki i wypatrując wieści. Miasta, gdzie pierwsze dni wiosny celebrowałam wisząc na drabinkach głową w dół w fioletowym skafandrze z Ameryki, na placu zabaw ukrytym w sosnowym lasku koło domu. Miasta w którym pierwszy raz sie całowałam (pod szafką szkolną w szatni, pospiesznie, suche usta). Gdzie w deszczowe dni chodziłam po szkole do swojej przyjaciółki, u której zawsze było bardzo duszno, a jej mama smażyła racuchy. Brałyśmy zdjęcie klasowe i z nudów kpiłyśmy ze wszystkich po kolei. Albo patrzyłyśmy jak jej chomik robi kupę. Zarówno przyjaźń jak i chomik dziś bardzo martwe.
To dokładnie to samo miasto, w którym na imprezie urodzinowej dostałam swój pierwszy dezodorant ze Spice Girls, mimo ze moja skóra pachniała jeszcze dzieciakiem. Bo wszystkie dziewczyny, mamooo...! Gdzie na dyskotekę malowałam sobie na ramieniu gwiazdki brokatowym flamastrem. Wszystko pachniało ekscytacją i wszystko czekało na 'wolny'. W pierwszej klasie na sztywnych rekach, w trzeciej na klej. I ten zapach pierwszego chłopaka, do którego biegły te sznureczki i ciągnęło jak diabli. Dziś ciągnie tak samo. Rwie tak przyjemnie i straszno, ale nie pobiegniesz, bo dziś jakoś łatwiej dostać w mordę. No to nie wiem, może karteczkę napisz?
Każdy z tych zapachów małego miasta spotkałam w niedzielę w busie do Warszawy. To trochę jak dwugodzinna podróż wehikułem czasu, który za dobrze nie działa, więc rzuca Tobą po takich różnych kluczowych a przecież nieważnych momentach, które nie wiadomo po co składujesz w głowie.
Niegłupio jest jednak :) dobra kawa, dobre rozmowy i dobre wyniki na
A o zapachu końca świata opowiem Wam za tydzień. Na zdjęcia, gdyby ktoś nie wiedział, zapraszam tu: insta(nt).
Myśl kończąca zawsze ta sama: kasuj czy publikuj? Zamykam oczy.
Co to za miejsce na zdjęciu?:)
OdpowiedzUsuńObstawiam Paryż, dzielnica Montmartre
OdpowiedzUsuńbrawo.
Usuń"jak będzie pachniało powietrze gdy wysiądę z samolotu"... <3 zastanawiam się zawsze.
OdpowiedzUsuńZawsze publikuj, nigdy kasuj!
OdpowiedzUsuńKarola
publikuj, uwielbiam Cię czytać
OdpowiedzUsuńKurcze, przez ostatni tydzień czułam taką autentycznie przerażająca wiosnę w powietrzu. Wiesz- wychodzisz z pracy i owiewa Cie to lekko ogrzane powietrze. Do tego wszystkiego prawie się zakochałam i tak mnie to wszystko w pewnym momencie przestraszyło że niemal miałam łzy w oczach. I jak to to nie było to, o czym czasem piszesz tzn że to tylko pms i urojenia.
OdpowiedzUsuńprawie zakochanie przesrane, u mnie potrafi nastąpić po minucie. powinnam się zamknąć w ośrodku jakimś. a do takiej wiosny to jeszcze chyba z miesiąc...ale wtedy już nie będzie wyjścia.
UsuńTy myślisz publikuj czy kasuj, a ktoś zupełnie Tobie obcy w Krakowie regularnie odwiedza bloga w oczekiwaniu na nowy post. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń