Siedzisz do
czwartej w mgr, kręgosłup Ci trzeszczy, czerwone oczy ledwo się turlają,
są opanierowane w piasku. Za trzy miesiące o czwartej będzie jasno i
nie opłaci się kłaść spać. Dziś się też nie opłaci, i tak się nie
wyśpisz.
Dwanaście godzin temu byłaś, anonimowa osobo,
hiperwenylowana z radości, bo jakaś czteroosobowa francuska rodzina
marzyła o Tobie. Dwanaście godzin później pozostaje Ci gapić się w sufit
i gorzknieć. Odechciałaś im się. To odrobinkę takie uczucie jak bycie
dzieckiem oddanym do adopcji, tylko odrobinkę.
Poke me. Robisz
sobie na śniadanie omlet. Wsypujesz make i cukier do miski ze złym
kolorem jajkowej partycji, jak uroczo. Przypalasz to co zostało. Robisz
drugi, przypalasz natychmiast. Zjadasz na śniadanie przypieczony plaster
ananasa i czekoladę z orzechami. Na imię Ci katastrofa.
Pastujesz buty w białej koronkowej bluzce. Nic złego się nie dzieje.
Poke
me. Niesiesz buty do szewca, żeby pierwszy raz w życiu wymienić fleki.
Wydaje Ci się ze zapłacisz pięć złotych, po drodze zadzierasz obcasem
zamsz na drogim pięknym buciku, dumie bucikowej kolekcji. Szarzejesz na
twarzy. Czterdzieści pięć złotych.
Nie ruszaj się lepiej. Dziś Bozia za Tobą nie przepada. Ustaliłyście to sobie. Groza wisi w powietrzu.
Nie
jest to katastrofa kolejowa, nie jest to nawet przebiegle ulatniający
się czad z junkersa, o nie. Ale każdy ma chyba prawo do swoich
osobistych smutków i pechów.