A więc co u mnie!
Przede wszystkim to, że dziś jest super fantastyczny dzień! Nic to że cały czas podwijała mi się spódniczka i majty wyzierały, nic to że pan prawnik nie przyszedł na zajęcia z prawa pracy żeby ponarzekać że sala śmierdzi (zgadzam się) i powiedzieć z nieco homoseksualna manierą w paluszku: a feeeeee, fujcia, jak tu paskudnieeee! Serio. Nie przyszedł, łobuziak. Nie ponarzekał. Nic to, że zjadłam potworny grzech, zjadłam kawałek zła, ogień piekielny w skondensowanej postaci HAMBURGERA z mcdonalda, czym potwierdziłam na zawsze swoją tłustość.
Nie liczy się to wszystko, albowiem dziś dostałam przelew od PLL LOT aaalalalaala!
Rekompensatę pieniężną za moje potworne krzywdy, których doznałam w maju, kiedy to mój lot odwołano i pozostawiono mnie samej sobie, bez krztyny troski. Uduszoną z radości.
SZESET. EURO. Drżę.
Polecam więc każdemu przygody z PLL LOT. Dobre bo polskie!
Poza tym, jako że jestem pieniacz, kolejna sprawa w toku! Za to, że moja koszmarna uczelnia porwała mi (jedyne włażące mi na dupe i nie łonowo niskie, idealnie sprano-czarne, perfekcyjnie przykrótkie) spodnie, używając do tego prastarego krzesła z wystającymi śrubami. Gdyby uczelnia podarła mi skórę, pewnie dostałabym wścieklizny tężca i zgorzeli gazowej. Także tak. Pozew dostarczony pani DEREKTOR, która niestety jest też moją promotorką. Obawiam się szantażu, coś w stylu:
I tu przechodzimy do mojego kolejnego problemu, czyli pracy magisterskiej.
Problem od roku. I na następny rok. Wywołuje u mnie torsje. Zero słów. Rozpaczliwie miotam się po mieszkaniu, siadam przy komputerze, pisze: Dksfkkdsfdf. QWERTY. Po czym odpalam facebooka i przeróżne blogaski. Jestem na intelektualnym spodzie. Paraliż i kalectwo.
Wychodzę jednak z założenia, że "jeśli ma się zjeść kupę, nie ma co jej dzielić na kęsy"
i czekam na moment, na piorun, na stos książek (to w piątek) i charakterystyczne dla mnie przypilenie. Tak było przed maturą (dwa miesiące nieprzytomnego rycia od rana do nocy), przed każdą sesją (nagle cios w skroń i notateczki, powtarzanki, zakreślacze) i tak będzie MAM NADZIEJĘ!? ;( teraz. Teraz teraz teraz teraz afjkdfsdfjsdf.
Mam dużo wolnego. Czterodniowy weekend. Mam czas pisać. Ale też nie mam czasu, bo w weekendy przyjeżdża Marcelek, a w inne dni...się nie staram.
Absolutnie wielbie dni w których nie muszę sie starać.
Wstaje o 9, siku, mrug mrug, ziew, "jeszcze na chwileczke sie przytule, podusia nie ostygła", otwieram oczy i jest 11. Jeszcze bym pospała ale w sumie po co.
Godzinne śniadanie, z krojeniem jabłka w kostke, jak jakaś pani z telewizji, i owsianką z cynamonem i miodem. Herbata, jedno zalanie, drugie zalanie. Ziew. Wzrok sfokusowany na nieskończoność (polubiłam to), stopy jak żółwiki morskie na oślep pełzną do swego przeznaczenia w postaci cieplutkiego zasilacza do kompa. Jeden koc, drugi koc, kołdrowe kapcie, gapienie sie w sufit, galop do łazienki bo przecież trzeba wysikać litr herbaty. Wieczne zamyślanie się. Gdybym była kierowcą, to bym kogoś niechybnie zabiła.
Ide po warzywa w swetrze taty i wyglądam jak kocmołuch. Ulubioność. Szkoda tylko, że mi nie wolno.
Ah jak pięknie będzie kiedyś poczuć wolność magisterską.
Na zdjęciach moje kanapki. Weekendowe. Śniadanie w tygodniu to owsianka, działa cuda na wszelkie przewody, ręczę swoimi! Oraz moja urocza trzepaczka, prezent od Uli. Oraz koszula w której się potajemnie kocham. Oraz moje włosy, chwalę się, bo uważam że obecnie są w miarę super. Stosuje zupełnie szaloną super naturalną pielęgnację (szampon dla dzieci, olej kokosowy, ziołowy psikacz, żel aloesowy itd... zielarka i katechetka stajl) i byłoby to co najmniej zasmucające, gdyby nie działała.
Nieostre ale to marcel robił. Nie krzyczmy bo będzie mu przykro.
A na koniec małe pytanie, dylemacik, zagadnienie takie.
Tło: Mam niewielką obsesję na punkcie takich bucików, troche kowbojkowatych botków do kostki na przyzwoitym obcasie. Ale też trochę na punkcie sztybletów.
Didaskalia: moje upośledzone stopy muszą mieć wygodnie, więc byle barachła nie zniesą.
Postaci: vagabondy, pieruńsko drogie, ale bankowo porządne i wygodne; topszopy, pieruńsko drogie i nie wiem czy wygodne; vagabondy płaskie super mega wygodne ale płaskie = grubonogi karzeł; river islandy względnie tanie, ale jakość mi nieznana.
EDIT: istnieje jakaś firma zbliżona jakością i komfortem do vagabondów? bo droga ta zabawa...
i pytanie nr 2 - istnieje jakaś firma produkująca spodnie które nie rozwlekają się na dupie? White girl problems.
Co poradzicie?