środa, 31 marca 2010
Ażesz, panie. Na nic to.
Pożarła mnie i strawiła i wchłonęła smętna rzecz, a mianowicie lykke li. I dlatego zapanowała sromota. Szkoda, że jest od dwóch tygodni wiosna a ja w swym marazmie nie przekraczam granicy śniegu. Od tygodnia natomiast codziennie prognoza pogody mówi mi że CHYBA będzie padać i niebo też mi to sugeruje gdy się przyglądam. I nie padało ANI RAZU. Nie przeszkadza mi to jednak czuć bezsensu wszystkiego co żywe. A może to własnie wina deszczu, dopóki nie spadnie, nie uwolni zarykiwania się smiechem i jedzenia lodów i chodzenia tu i ówdzie. Niebywałe przesilenie, nigdy tak nie miałam, nie na wiosne. Wykwity rzeżuchowe i dzisiejsze 20 stopni, nawet 3 żółtawe tulipy (banał), nic z tego wiosno, nie rozruszasz bezruchu. Jednak wrócę do domu, jutro, może wesołe kurczaczki baranki oraz spora ilość mazura kajmakowego i jajek (mój wielkanocny rekord to 18 w dwa dni <3)pomoże.
Nie mam sie z kim bawić :(
Chcę miec pracę i wyjechać z tego smutnego kraju o którym dowiaduje się coraz straszniejszych rzeczy na wykładach, na przykład takich jak najniższy (na świecie?) poziom czytelnictwa u 15latków, albo największy wskaźnik korupcji, którą mam troche jednak w dupie, ale mimo to wstyd. Część ostatniego weekendu spędziłam robiąc szaloną kampanię reklamową na zajecia z działań promocyjnych i ma zwiędła dusza wtedy wrzała, oh jak bardzo. Mogłabym to robić, pracować mózgiem i chorą wyobraźnią i nie mieć czasu zjeść obiadu bo sie robi szkice plakatów i dłubie w logo. Jestem przynajmniej trochę chudość, taka pociecha na wiosnę. Chcę wyjechaaaaać! Ciekawe ile razy trzeba to powtórzyć, żeby się spełniło.
Na domiar złego moi umiłowani, chyba się nie nadaję do związków. Międzyludzkich. Panie tego.
Edit: okeeej, pogodzeni agaaaain...;]
czwartek, 25 marca 2010
Przerwa wynikła z tego, że mi sie nie chce pisać w związku z wiosną, a także z tego, że w związku z wiosną pojawiło się nowe zjawisko: ja i moje nowo odkryte towarzystwo znajomych z uczelni, którzy dotąd kryli się wśród szarzyzny ze swym szaleństwem, teraz wypełzli w związku z wiosną i dlatego można miło pospędzać sobie czas. To też czynię.
Jakiś tydzień temu dostałam ja jako ten blogger od siedmiu boleści, książkę. Pocztą. Książka nazywa się "Samotność liczb pierwszych" i bardzo mnie uradowała, bo odkąd w mym życiu pojawił się internet, ilość książek które czytam znacznie sie zmniejszyła, mam też wrażenie ze cofam sie w związku z tym w rozwoju... A tu prosze, piątkowy poranek, okno otwarte i pachnie wiosną, wjeżdża książka, ktorej kartki pachną tak, jak czerwcowe leżenie na balkonie i sylvia plath, jak cała niedziela w łóżku i nowy harry potter, jak powrót ze szkoły z trzema pod pachą i jedną w dłoni nowiutką czytaną, która mogla mnie wepchnąć pod niejeden samochód i na niejedną psią kupę me stopy nieopatrznie skierować. Cudnie było sie wczytać i wżyć w cudzy jakiś wymyślony świat. Lubię jak bohater książki na początku jest mały i potem rośnie, to jakby mieć jego papierowe życie w rękach (ulala jaka ze mnie poeta!). Minął cały piątek i cała książka, brawo kasia, jednak umiesz. Sama nie wiem czy to była książka o samotności, no bo w końcu jeśli komuś samemu ze sobą dobrze, to czy jest samotny? Mieszkałam sama samiutka raczej się niekolegująca przez rok i było mi doskonale, łażenie w gaciach po domu, śpiewanie i siku przy otwartych drzwiach. Nie fizyczna bliskość ludzka jest potrzebna tylko jakaś świadomość że w razie czego ktoś będzie (bełkot głodnej która czeka aż ugotują się ziemniaki). Na pewno była to książka o przyjaźni, do której też nie jest potrzebna fizyczna bliskość, bo większość moich no powiedzmy znajomości, zaczęło się albo trwa w internecie, takie czasy, i wcale nie jest mi z tym źle. Pewnie była to książka o szukaniu szczęścia w życiu, ale jakieś to było nieudolne - ludzie uwielbiają sobie utrudniać życie, udając jakieś głupie nieistniejące uczucia, wymyślając tysiąc powodów żeby nie zrobić tego, czego chcą i wymyślając scenariusze które prawie nigdy nie idą zgodnie z planem. Człowiek to głupi jest. Miałam dużo więcej bogatych refleksji, ale to było tydzień temu.
Dobrze jest czytać. Dobrze jest jeść, dlatego zaraz SPAŁASZUJĘ (słowo dnia) obiad złożony z kotleta mielonego, ziemniaków i buraczków, a następnie wchlonie mnie świat gossip girl.
Jakiś tydzień temu dostałam ja jako ten blogger od siedmiu boleści, książkę. Pocztą. Książka nazywa się "Samotność liczb pierwszych" i bardzo mnie uradowała, bo odkąd w mym życiu pojawił się internet, ilość książek które czytam znacznie sie zmniejszyła, mam też wrażenie ze cofam sie w związku z tym w rozwoju... A tu prosze, piątkowy poranek, okno otwarte i pachnie wiosną, wjeżdża książka, ktorej kartki pachną tak, jak czerwcowe leżenie na balkonie i sylvia plath, jak cała niedziela w łóżku i nowy harry potter, jak powrót ze szkoły z trzema pod pachą i jedną w dłoni nowiutką czytaną, która mogla mnie wepchnąć pod niejeden samochód i na niejedną psią kupę me stopy nieopatrznie skierować. Cudnie było sie wczytać i wżyć w cudzy jakiś wymyślony świat. Lubię jak bohater książki na początku jest mały i potem rośnie, to jakby mieć jego papierowe życie w rękach (ulala jaka ze mnie poeta!). Minął cały piątek i cała książka, brawo kasia, jednak umiesz. Sama nie wiem czy to była książka o samotności, no bo w końcu jeśli komuś samemu ze sobą dobrze, to czy jest samotny? Mieszkałam sama samiutka raczej się niekolegująca przez rok i było mi doskonale, łażenie w gaciach po domu, śpiewanie i siku przy otwartych drzwiach. Nie fizyczna bliskość ludzka jest potrzebna tylko jakaś świadomość że w razie czego ktoś będzie (bełkot głodnej która czeka aż ugotują się ziemniaki). Na pewno była to książka o przyjaźni, do której też nie jest potrzebna fizyczna bliskość, bo większość moich no powiedzmy znajomości, zaczęło się albo trwa w internecie, takie czasy, i wcale nie jest mi z tym źle. Pewnie była to książka o szukaniu szczęścia w życiu, ale jakieś to było nieudolne - ludzie uwielbiają sobie utrudniać życie, udając jakieś głupie nieistniejące uczucia, wymyślając tysiąc powodów żeby nie zrobić tego, czego chcą i wymyślając scenariusze które prawie nigdy nie idą zgodnie z planem. Człowiek to głupi jest. Miałam dużo więcej bogatych refleksji, ale to było tydzień temu.
Dobrze jest czytać. Dobrze jest jeść, dlatego zaraz SPAŁASZUJĘ (słowo dnia) obiad złożony z kotleta mielonego, ziemniaków i buraczków, a następnie wchlonie mnie świat gossip girl.
wtorek, 16 marca 2010
Oj dana dana 70 obserwatorów i 32 tysiące wejść! Rada ja co niemiara! I tylko z tego powodu dziś rada bo dziś jest kolejny tego roku Dzień Wielkiego Wkurwu, w zasadzie dziś i wczoraj stanowi ten Podwójny Dzień, niczym dwa przypadkowo zrośnięte ze sobą paluszki lubelli które zawsze były wielką niespodzianą. Zaczęło się od tego, że kolejny raz spadła TONA głupiego zasranego śniegu który nie budzi mej sympatii w miesiącu marcu, no po prostu nie. I niech se w dupe wsadzi swoje skrzypienie, swoje mienienie się w słońcu i baletowe wirowanie w powietrzu, wykańcza mnie brak chodnikóóóóóóóów i mokrość! I przymus noszenia kozaczorów i zimowego paltocika które mimo że lubię, to już mnie sie przejadło gdyż daleko mi do gwiazdy kina lub gwiazdy pożal sie boże mody i mam tylko jeden ciepły paltocik nadający się na plus dwa i zimniej. I czapa spłaszczająca włosy którym bardzo niewiele potrzeba żeby sie zesrały i przestały wyglądać tak niewinnie jak na zdjęciu z poprzedniej noty. I to, że owinięta szalikiem długości mojego mieszkania nie jestem w stanie kręcić głową, więc żeby zobaczyć czy aby nie podąża za mną zbój, albo czy autobus jedzie albo czy piesek naprawde sra na sam środeczek traktu pieszego musze się obracać CAŁYM CIAŁEM niczym jakiś skoczek na płytką wodę opakowany w stelaż szyjny. I to, że durni kierowcy autobusów włączają gorący nawiew gdy jest minus pięć na dworze, bo przecież sto tysięcy osób opakowanych w kurty i wełne napewno jest zmarznięta zwłaszcza gdy ociera o siebie podczas zakrętów i idiotycznej jazdy korkowej 'trzy milimetry do przodu w czasie których rozpędze ten autobus na maxa, po czym hamowanie a wszystkie barierki przyjmują ciężar ludzki, rozlega się stęk i wszyscy mnie nienawidzą ale lubie to i będę to uprawiał bo jestem nie byle kim a kierowcą autobusu'. Tyle o zimie, każdy wie jaka zima jest. O uczelni chyba nie będę wspominać bo mi się robi słabo i smutno, że marnuje takie piekne lata życia w tym OBRZYDLIWYM biednym brudnym smierdzącym kiełbasą mieście i że gdy tematy na ćwiczeniach wreszcie sięgają tego, co mogłabym w zyciu robić, czyli bezdusznej ale i kreatywności wymagającej szeroko pojętej reklamy i kopirajtingu, to ja sie dusze i mam to wszystko w dupie i chce jak najprędzej wybiec z sali odetchnąć powietrzem które nie zawiera cząstek wazeliny i tej tajemniczej substancji ktora wypełnia mózgi i ciała bystrookich śmiejących się wdzięcznie do pani prowadzącej kujonic przebrzydłych i myślę sobie że nic nie warte, tylko jedzenie coś warte. Więc nagotowałam.
Po pierwsze, zupa miesiąca co najmniej! Nazwałabym ją zupą roku ale nie wiem co przyniesie nowy dzień. Zupa końca zimy, jestem zauroczona.
Tzw. zupa dahl z moimi modyfikacjami, przepis podaję gdyż gorąco rekomenduję! Kawałek pora, dwa zęby czosnku i cebulę drobno rozdroniłam, zeszkliłam na maśle, bo lubie szklić na maśle, bo ładniej szkli niż oliwa, mimo ze to pewnie grzech bo od masła się umiera. Wrzuciłam następnie do tegoż łyżeczkę pasty garam masala, łyzeczkę curry, chociaż powinna byc kurkuma, chlust sosu chilli chociaż powinien być susz i łyżeczkę kminku, mimo ze nie lubie, ale pasuje i musi być! Może być mielony, jeśli ktoś nie lubi bardziej niż ja. Pomemłałam pare minut. Potem przewaliłam treść do gara, wlałam zawartość dwóch puszek z pomidorami w kawałkach z lidla po złoty osiemdziesiąt, pi razy drzwi 0,6 bulionu i szklankę czerwonej soczewicy. Chlust słodkiej śmietanki, chociaż powinno być mleko kokosowe. I gotowało się pół godziny. Niebo.
A w ramach deseru muffiny cytrynowe z tego przepisu, polecam mniej oleju, chlust li i jedynie, a miast mleka maślankę. I cytryny mogłoby być więcej! Przepyszne wilgotne żółte i ma się wrażenie że jednak przyjdzie ciepła pora roku.
Jezu, cudownie się tak wyżyć, o plasterku na moje rany duszy!
Po pierwsze, zupa miesiąca co najmniej! Nazwałabym ją zupą roku ale nie wiem co przyniesie nowy dzień. Zupa końca zimy, jestem zauroczona.
Tzw. zupa dahl z moimi modyfikacjami, przepis podaję gdyż gorąco rekomenduję! Kawałek pora, dwa zęby czosnku i cebulę drobno rozdroniłam, zeszkliłam na maśle, bo lubie szklić na maśle, bo ładniej szkli niż oliwa, mimo ze to pewnie grzech bo od masła się umiera. Wrzuciłam następnie do tegoż łyżeczkę pasty garam masala, łyzeczkę curry, chociaż powinna byc kurkuma, chlust sosu chilli chociaż powinien być susz i łyżeczkę kminku, mimo ze nie lubie, ale pasuje i musi być! Może być mielony, jeśli ktoś nie lubi bardziej niż ja. Pomemłałam pare minut. Potem przewaliłam treść do gara, wlałam zawartość dwóch puszek z pomidorami w kawałkach z lidla po złoty osiemdziesiąt, pi razy drzwi 0,6 bulionu i szklankę czerwonej soczewicy. Chlust słodkiej śmietanki, chociaż powinno być mleko kokosowe. I gotowało się pół godziny. Niebo.
A w ramach deseru muffiny cytrynowe z tego przepisu, polecam mniej oleju, chlust li i jedynie, a miast mleka maślankę. I cytryny mogłoby być więcej! Przepyszne wilgotne żółte i ma się wrażenie że jednak przyjdzie ciepła pora roku.
Jezu, cudownie się tak wyżyć, o plasterku na moje rany duszy!
czwartek, 11 marca 2010
Fryza po fryzjerze na specjalne życzenie proszejaWas. W rzeczywistości nie jestem tak żółto-sina ani otyła pod brodą, prawdą jest jednak że nie posiadam szyi, zbieram na proteze aby stać się łabędziem ale długa droga przede mną bo zbyt bardzo cenię sobie odzież i żywność więc fundusz szyjowy się nie wzbogaca, szkoda że żadna superfirma ani superstrona nie chce sie reklamować na moim blogasq:[ Chciałam w tym miejscu przeprosić że zdarza mi się nie odpowiadać na komentarze, a czasem też nie wyciągać z nich sedna, będe sie starać bo nie chciałabym być w niczyich oczach burakiem!
Z okazji pokazania ryja mego postanowiłam wreszcie odbębnić obowiązek jaki nałożyła na mnie Ula Celebrytka sto lat temu, a mianowicie napisać 7 szokujących i superciekawych faktów o swojej nudnej osobie.
1. Lubię rozmawiać o kupie. Wiemwiem, to wulgarne, obsceniczne i nie przystoi damie, ktorą zawsze chciałam być, ale jest to temat przełomowy w moich relacjach z ludzmi, jeżeli zaczynam z kimś rozmawiać o kupie, to znaczy że nawiązał się związek dusz.
2. Mimo że sto procent moich myśli zajmuje jedzenie, to mam prawie zawsze pustą lodówkę, no ewentualnie gnije w niej jakaś starutka salatka śledziowa po meksykańsku. Dżemów i chrzanu nie licze bo niewiele da sie z tego wykrzesać. Nie umiem planować z miesięcznym wyprzedzeniem swoich posiłków nad czym bardzo ubolewa małżonek który jest skazany na poranne wycieczki do sklepu:P
3. Lubie rysować. Zwłaszcza złe rzeczy, to taka kompensacja moich schizofrenicznych zapędów. Lubie rysować 'koleżanki z uczelni', wykładowców, pedofili, najswietsza panienke i jej drzewo rodowe, sceny porodu, sceny badań lekarskich, stare baby z włochatymi brodawkami i psy w biegu. Czasami sie siebie boje.
4. Nigdy w życiu nie rzygałam po alkoholu, pierwszy raz pijana byłam chyba pod koniec liceum, swojego pierwszego kaca miałam rok temu, jestem żałośnie dobrym dzieckiem! Nawet nie umiem palić papierosów, nie umiem sie zaciągnąć NA BOGA!:/
5. Gadam przez sen, czasami nawet sie ruszam przez sen, potrafie sie obudzić o pierwszej w nocy (wiem, żalosne, dorośli sie o tej porze nawet nie położyli!) i zacząć sprzątać majtki z podłogi bo jacyś wyimaginowani goście przyszli, bedąc młodą panienką zdarzało mi sie zgrzytać zębami przez sen i strasznie sie awanturować:D
6. Mam w domu pełno świń i nie mówie tu, huehue, o moim chyłopaczku! Mam w domu pełno świń, bo mój papa w całej swej profesurze (dumna) zajmuje się TRZODĄ chlewną:D Dlatego mam w domu mydło świnię, solniczke i pieprzniczke świnie, zapalniczkę świnię ktorej ogień bucha z nozdrzy, latarkę świnię na dynamo, usb świnię, świnie do uwalniania negatywnych emocji zrobione z jakiejś gąbki czyco, breloczek z koralikow świnię i włochatą naklejko-maskotkę świnię z oczami z koralików i stopami z filcu ktora spoczywa gdzieś w ukryciu bo nie wiadomo co z taką zrobić, oprócz kochania:)
7. Kiedyś rozwaliłam koledze głowe jednym ciosem, jak w grze komputerowej. Mieliśmy po 12 lat, a on klepnął mnie w tyłek na własnej urodzinowej 'imprezie'. Nie zważając na okoliczności wzięłam do ręki pluszowego pieska reklamowego winterthur który jak się potem okazało, dzierżył w swych pluszowych ząbkach całkiem pokaźną drewnianą beczułke i walnełam go w łeb. Pamiętam że jasnożółta koszulka szybko nasiąkła krwią, a gdy przyszedł tatuś pracujący nota bene w tym winterthurze, zabrał kolege do szpitala na szycie. Nie uwierzył w historie o ataku szafki. Uwierzył w historię o wojowniczej koleżance. Kolega wybaczył, tatuś nie wiem, ale do dzis pamiętam jego srogą brodatą twarz...
Jeżeli to jeszcze ma racje bytu to chciałabym poznać siedem ciekawostek o Ani;)
Fofdłafiam fełdecznie.
Z okazji pokazania ryja mego postanowiłam wreszcie odbębnić obowiązek jaki nałożyła na mnie Ula Celebrytka sto lat temu, a mianowicie napisać 7 szokujących i superciekawych faktów o swojej nudnej osobie.
1. Lubię rozmawiać o kupie. Wiemwiem, to wulgarne, obsceniczne i nie przystoi damie, ktorą zawsze chciałam być, ale jest to temat przełomowy w moich relacjach z ludzmi, jeżeli zaczynam z kimś rozmawiać o kupie, to znaczy że nawiązał się związek dusz.
2. Mimo że sto procent moich myśli zajmuje jedzenie, to mam prawie zawsze pustą lodówkę, no ewentualnie gnije w niej jakaś starutka salatka śledziowa po meksykańsku. Dżemów i chrzanu nie licze bo niewiele da sie z tego wykrzesać. Nie umiem planować z miesięcznym wyprzedzeniem swoich posiłków nad czym bardzo ubolewa małżonek który jest skazany na poranne wycieczki do sklepu:P
3. Lubie rysować. Zwłaszcza złe rzeczy, to taka kompensacja moich schizofrenicznych zapędów. Lubie rysować 'koleżanki z uczelni', wykładowców, pedofili, najswietsza panienke i jej drzewo rodowe, sceny porodu, sceny badań lekarskich, stare baby z włochatymi brodawkami i psy w biegu. Czasami sie siebie boje.
4. Nigdy w życiu nie rzygałam po alkoholu, pierwszy raz pijana byłam chyba pod koniec liceum, swojego pierwszego kaca miałam rok temu, jestem żałośnie dobrym dzieckiem! Nawet nie umiem palić papierosów, nie umiem sie zaciągnąć NA BOGA!:/
5. Gadam przez sen, czasami nawet sie ruszam przez sen, potrafie sie obudzić o pierwszej w nocy (wiem, żalosne, dorośli sie o tej porze nawet nie położyli!) i zacząć sprzątać majtki z podłogi bo jacyś wyimaginowani goście przyszli, bedąc młodą panienką zdarzało mi sie zgrzytać zębami przez sen i strasznie sie awanturować:D
6. Mam w domu pełno świń i nie mówie tu, huehue, o moim chyłopaczku! Mam w domu pełno świń, bo mój papa w całej swej profesurze (dumna) zajmuje się TRZODĄ chlewną:D Dlatego mam w domu mydło świnię, solniczke i pieprzniczke świnie, zapalniczkę świnię ktorej ogień bucha z nozdrzy, latarkę świnię na dynamo, usb świnię, świnie do uwalniania negatywnych emocji zrobione z jakiejś gąbki czyco, breloczek z koralikow świnię i włochatą naklejko-maskotkę świnię z oczami z koralików i stopami z filcu ktora spoczywa gdzieś w ukryciu bo nie wiadomo co z taką zrobić, oprócz kochania:)
7. Kiedyś rozwaliłam koledze głowe jednym ciosem, jak w grze komputerowej. Mieliśmy po 12 lat, a on klepnął mnie w tyłek na własnej urodzinowej 'imprezie'. Nie zważając na okoliczności wzięłam do ręki pluszowego pieska reklamowego winterthur który jak się potem okazało, dzierżył w swych pluszowych ząbkach całkiem pokaźną drewnianą beczułke i walnełam go w łeb. Pamiętam że jasnożółta koszulka szybko nasiąkła krwią, a gdy przyszedł tatuś pracujący nota bene w tym winterthurze, zabrał kolege do szpitala na szycie. Nie uwierzył w historie o ataku szafki. Uwierzył w historię o wojowniczej koleżance. Kolega wybaczył, tatuś nie wiem, ale do dzis pamiętam jego srogą brodatą twarz...
Jeżeli to jeszcze ma racje bytu to chciałabym poznać siedem ciekawostek o Ani;)
Fofdłafiam fełdecznie.
wtorek, 9 marca 2010
Szaleństwo sobotniej nocy.
Boli mnie nadgarstek, bo dwa desperadosy sprawiły, że Moja Jedyna Koleżanka uniosła mnie za biodra stopami i wziela za ręce, udając samolocik, z którego się zwaliłam, najpierw na kant łóżka a potem na podłoge, na ów nadgarstek. Nie było to tak lesbijskie jak brzmi:D
Mam lekki wstręt do wódki (taktak, pannica a pije wodke, ohydne, prostackie, nie godzi sie!) bo piłam ją z plastikowego KIELISZKA do jajek na miękko, popijając DŻEMEM rozrobionym z gazowaną wodą. Fufufufu nie polecam.
Naciskając ręką, zwaliłam szklany stolik na boczek, po czym ze stolika zjechały wsyztskie szklanki kubki i kieliszki do jajek na miękko, a resztka dżemu znalazla się na kremowym dywanie:D W momencie zjazdu zastawy wszyscy po prostu patrzyli stojąc nieruchomo. Po czym zostala włączona piosnka jakichś gołodupych lasek o tresci 'Push me and then just touch me till I can get my satisfaction' i wszyscy oprócz mnie kwiczącej ze śmiechu zabrali się do rytmicznego sprzątania:D mały demon zniszczenia.
Uciekł mi ostatni autobus nocny i musiałam wydać 20 złotych na taksowkeeee neinawidze wydawać w ten sposób pieniędzy:/ Ale gdybym wracała piechotą, moje łono zamarzłoby w owej kiecy z poprzedniego posta na kosteczke lodu i kto wie czy macica byłaby jeszcze kiedy użytkiem...!
Zdjęcia nie ukazują czaru tej nocy oczywiście, bo nie mam smialości pchać sie z obiektywem prosto w twarz ludzkości, poza tym przezornie zostawiłam aparat w pierwszym z trzech miejsc w których byliśmy, dlatego nie uwieczniona została owa zabawna scena stolikowa:D
Najbardziej ugly obrazek swiata przytargany ze smietnika:D Wygląda jakby kiedyś wisiał w przedszkolu, które spłonęło, smutek rozpacz żal i tylko ten jeden paskudny obrazek ocalał...!
Białe najlepsze.
To żelki zabite wykałaczkami...r.i.p
Jeden wskoczył samobójczym skokiem do zdesperado;]
A poza tym tak:
1. Faceci są skrajnie GŁUPI.
2. Jest mróz który uniemożliwia egzystencję, używanie krótkich spodniczek, jedzenie na powietrzu, oddychanie ustami bo wtedy parują okulary.
3. Byłam u fryzjera i czuje sie strasznie, boje sie fryzjerów, boje sie wydać 70 złotych na coś co sie nie udaje, a czy sie udało dowiem sie dopiero w tym tygodniu, bo moje włosie jest dziwne i potrzebuje czasu na przystosowanie sie, i kilku prób z różnymi maziami i kątami suszenia, a nie moge wydać mniej bo boje się ze byle fryzjer doprowadzi mnie do histerii swym partactwem. Krecone włosy to PRZEKLEŃSTWO.
4. Od pewnej przemiłej Ewy ktorej nie mogę w żaden sposób zalinkować, ale napewno jest przemiła, dostałam dziś zgrabny kalendarzyk na ten trudny do zapamiętania rok, bardzo dziękuje! :*
5. Mam w mieszkaniu 15 stopni bo oszczędzam pinionszki więc zakręciłam kaloryfery, może to w jakiś sposób przyspieszy wiosne, widok mego czerwonego nosa i to że herbata stygnie wybitnie szybko.
Jutro zajęcia z psych pracy, zabawa w interwiu w sprawie opiekuna niepokornej młodzieży gimnazjalnej, huahuahuah, nie mogli wymyślić pracy której bardziej bym nie chciała;/
Hasło na ten tydzień: ju tacz maj tralalala.... maj dinding dong.
Boli mnie nadgarstek, bo dwa desperadosy sprawiły, że Moja Jedyna Koleżanka uniosła mnie za biodra stopami i wziela za ręce, udając samolocik, z którego się zwaliłam, najpierw na kant łóżka a potem na podłoge, na ów nadgarstek. Nie było to tak lesbijskie jak brzmi:D
Mam lekki wstręt do wódki (taktak, pannica a pije wodke, ohydne, prostackie, nie godzi sie!) bo piłam ją z plastikowego KIELISZKA do jajek na miękko, popijając DŻEMEM rozrobionym z gazowaną wodą. Fufufufu nie polecam.
Naciskając ręką, zwaliłam szklany stolik na boczek, po czym ze stolika zjechały wsyztskie szklanki kubki i kieliszki do jajek na miękko, a resztka dżemu znalazla się na kremowym dywanie:D W momencie zjazdu zastawy wszyscy po prostu patrzyli stojąc nieruchomo. Po czym zostala włączona piosnka jakichś gołodupych lasek o tresci 'Push me and then just touch me till I can get my satisfaction' i wszyscy oprócz mnie kwiczącej ze śmiechu zabrali się do rytmicznego sprzątania:D mały demon zniszczenia.
Uciekł mi ostatni autobus nocny i musiałam wydać 20 złotych na taksowkeeee neinawidze wydawać w ten sposób pieniędzy:/ Ale gdybym wracała piechotą, moje łono zamarzłoby w owej kiecy z poprzedniego posta na kosteczke lodu i kto wie czy macica byłaby jeszcze kiedy użytkiem...!
Zdjęcia nie ukazują czaru tej nocy oczywiście, bo nie mam smialości pchać sie z obiektywem prosto w twarz ludzkości, poza tym przezornie zostawiłam aparat w pierwszym z trzech miejsc w których byliśmy, dlatego nie uwieczniona została owa zabawna scena stolikowa:D
Najbardziej ugly obrazek swiata przytargany ze smietnika:D Wygląda jakby kiedyś wisiał w przedszkolu, które spłonęło, smutek rozpacz żal i tylko ten jeden paskudny obrazek ocalał...!
Białe najlepsze.
To żelki zabite wykałaczkami...r.i.p
Jeden wskoczył samobójczym skokiem do zdesperado;]
A poza tym tak:
1. Faceci są skrajnie GŁUPI.
2. Jest mróz który uniemożliwia egzystencję, używanie krótkich spodniczek, jedzenie na powietrzu, oddychanie ustami bo wtedy parują okulary.
3. Byłam u fryzjera i czuje sie strasznie, boje sie fryzjerów, boje sie wydać 70 złotych na coś co sie nie udaje, a czy sie udało dowiem sie dopiero w tym tygodniu, bo moje włosie jest dziwne i potrzebuje czasu na przystosowanie sie, i kilku prób z różnymi maziami i kątami suszenia, a nie moge wydać mniej bo boje się ze byle fryzjer doprowadzi mnie do histerii swym partactwem. Krecone włosy to PRZEKLEŃSTWO.
4. Od pewnej przemiłej Ewy ktorej nie mogę w żaden sposób zalinkować, ale napewno jest przemiła, dostałam dziś zgrabny kalendarzyk na ten trudny do zapamiętania rok, bardzo dziękuje! :*
5. Mam w mieszkaniu 15 stopni bo oszczędzam pinionszki więc zakręciłam kaloryfery, może to w jakiś sposób przyspieszy wiosne, widok mego czerwonego nosa i to że herbata stygnie wybitnie szybko.
Jutro zajęcia z psych pracy, zabawa w interwiu w sprawie opiekuna niepokornej młodzieży gimnazjalnej, huahuahuah, nie mogli wymyślić pracy której bardziej bym nie chciała;/
Hasło na ten tydzień: ju tacz maj tralalala.... maj dinding dong.
sobota, 6 marca 2010
Gotuję krupnik. Szaroburą zupę z której trzeba wyławiać ziele angielskie, liście, która oblepia usta i nie jest zmiksowana. Taka starodawność. Ale zacznijmy od początku jak to mawiają pisarze! Nie to żeby sie coś działo, cos jednak musze tu wyskrobywać w tym moim pamiętniczku dzienniczku.
W czwartek wszystko było trochę bardziej niż w środe. Leniwe przewalanie się w łożu i szósty sezon 'przyjaciół'. Dopiero gdy wylazlam spod prysznica kolo 12.45 zorientowałam się że ćwiczenia z psychopatopsycho (niewiem) zaczynają się nie o 15 tylko za równiutkie pół godziny, a mniej więcej tyle zajmuje mi dojazd autobusowy do centrum. Więc wykonałam najszybsze swego życia szykowanie, paniczne suszenie włosów, tak zwany mejkap, ubiór ktory zwykle zabiera mi 20 minut, spakowanie wszystkich papierków po gumie do żucia, paragonów, kredek, spinaczy, piasku, okruchów, dwugroszówek nooo i kserówek do torbiszcza, wybieg z domu z powiewającym szalem, spóźniłam sie tylko 15 minut co i tak jest wybitnym osiągiem! Nie wiem czemu sie tym chwale. Po zajęciach o seksualnych dewiantach popełniłam niebywałą wręcz integrację z ludzmi z uczelni - najpierw poszlismy do wegetarianina gdzie spożyłam cudowną cieciorkę dziwnie połączoną z buraczkami i kaszą, na plastikowym talerzu, plastikowym widelcem. Poszłam po bilety alicjowe. Poszłam do koleżanki, nazwijmy ją agnieszka, gdzie w znakomitym towarzystwie spożyłam trzy parówki, po czym udaliśmy się do knajpy celem wypicia piwa i omówienia pewnej straszliwie śmierdzącej dziewczyny z naszego roku, którą to jak już wspominałam, posiadł cały akademik, czy tam pół, nnieważne liczby ważny smutny fakt. Ja piwa nie lubie, ale jestem dorosła więc się zmusiłam :/ Następnie nadszedł czas kina!
Alicja szczytem schizofrenii. Grozna mroczna niepodobna do disneyowskiej kreskówki. Depp moja wielka miłość po wsze czasy! Totalny wszechschiz który oglądałam z wielką rozkoszą. Alicjowe sukienki, podnóżek z żywego prosiaka, obleśny amant z trzecim migdałem i zatwardzeniem, muzyka, kolory! O człeniu. Pójdzcie wszyscy do kineczka!
Piąt znów leniwy, bo nie da sie żyć gdy sie poszło spać o 3 w nocy, przynajmniej ja jako niemowle nie umiem. Kolejny wykład z foto<3, czasem zastanawiam sie na jakim kierunku studiow troche bardizej by mi sie podobało... Kompletnie nieudana tarta z czerwoną cebulą orzechami i fetą.
A dziś kolejna wizyta w psychiatryku, odrobinke prawdziwej zdiagnozowanej schizofrenii, potem nerwowe dreptanie po h&m i zastanawianie się czy aby napewno potrzebuje ślicznej czarnej spódnicy która dziwnie wygląda na zdjęciu i w której gdy sie pochyle widać mi majtki, no jednak doszłam do wniosku że potrzebuje. Dlatego gotuje szary krupnik. Wieczorem tak zwane partej, przynajmniej mam sie w co ubrać. Oby było fajnie, bo jak nie, to już nigdy nigdzie nie pójde!
(grube mam nogi?)
Mężulek w swym podkrakowskim domu (nie powiem jaka to miejscowość bo jest wybitnie śmieszna a nie o to tu chodzi by mu ubliżać...) i żona tęskni, musi alkoholem zamroczyć swe serce pękające:(
Jako bonus mój kokardkowy pierścionek z etsy.com którego kokardkowość odkleiła się od pierścionkowatości dzięki poczcie polskiej;/ dzięki niej również dostałam od niejakiej ven najbardziej oldschoolową książke kucharska świata, gdzie jest o patroszeniu sandaczy i ubijaniu funta smietany, co napewno wykorzystam! Całuski kochaniutka!
Nudnawo jakoś tak wyszło bo niestety moje życie nie jest ciekawe;/
W czwartek wszystko było trochę bardziej niż w środe. Leniwe przewalanie się w łożu i szósty sezon 'przyjaciół'. Dopiero gdy wylazlam spod prysznica kolo 12.45 zorientowałam się że ćwiczenia z psychopatopsycho (niewiem) zaczynają się nie o 15 tylko za równiutkie pół godziny, a mniej więcej tyle zajmuje mi dojazd autobusowy do centrum. Więc wykonałam najszybsze swego życia szykowanie, paniczne suszenie włosów, tak zwany mejkap, ubiór ktory zwykle zabiera mi 20 minut, spakowanie wszystkich papierków po gumie do żucia, paragonów, kredek, spinaczy, piasku, okruchów, dwugroszówek nooo i kserówek do torbiszcza, wybieg z domu z powiewającym szalem, spóźniłam sie tylko 15 minut co i tak jest wybitnym osiągiem! Nie wiem czemu sie tym chwale. Po zajęciach o seksualnych dewiantach popełniłam niebywałą wręcz integrację z ludzmi z uczelni - najpierw poszlismy do wegetarianina gdzie spożyłam cudowną cieciorkę dziwnie połączoną z buraczkami i kaszą, na plastikowym talerzu, plastikowym widelcem. Poszłam po bilety alicjowe. Poszłam do koleżanki, nazwijmy ją agnieszka, gdzie w znakomitym towarzystwie spożyłam trzy parówki, po czym udaliśmy się do knajpy celem wypicia piwa i omówienia pewnej straszliwie śmierdzącej dziewczyny z naszego roku, którą to jak już wspominałam, posiadł cały akademik, czy tam pół, nnieważne liczby ważny smutny fakt. Ja piwa nie lubie, ale jestem dorosła więc się zmusiłam :/ Następnie nadszedł czas kina!
Alicja szczytem schizofrenii. Grozna mroczna niepodobna do disneyowskiej kreskówki. Depp moja wielka miłość po wsze czasy! Totalny wszechschiz który oglądałam z wielką rozkoszą. Alicjowe sukienki, podnóżek z żywego prosiaka, obleśny amant z trzecim migdałem i zatwardzeniem, muzyka, kolory! O człeniu. Pójdzcie wszyscy do kineczka!
Piąt znów leniwy, bo nie da sie żyć gdy sie poszło spać o 3 w nocy, przynajmniej ja jako niemowle nie umiem. Kolejny wykład z foto<3, czasem zastanawiam sie na jakim kierunku studiow troche bardizej by mi sie podobało... Kompletnie nieudana tarta z czerwoną cebulą orzechami i fetą.
A dziś kolejna wizyta w psychiatryku, odrobinke prawdziwej zdiagnozowanej schizofrenii, potem nerwowe dreptanie po h&m i zastanawianie się czy aby napewno potrzebuje ślicznej czarnej spódnicy która dziwnie wygląda na zdjęciu i w której gdy sie pochyle widać mi majtki, no jednak doszłam do wniosku że potrzebuje. Dlatego gotuje szary krupnik. Wieczorem tak zwane partej, przynajmniej mam sie w co ubrać. Oby było fajnie, bo jak nie, to już nigdy nigdzie nie pójde!
(grube mam nogi?)
Mężulek w swym podkrakowskim domu (nie powiem jaka to miejscowość bo jest wybitnie śmieszna a nie o to tu chodzi by mu ubliżać...) i żona tęskni, musi alkoholem zamroczyć swe serce pękające:(
Jako bonus mój kokardkowy pierścionek z etsy.com którego kokardkowość odkleiła się od pierścionkowatości dzięki poczcie polskiej;/ dzięki niej również dostałam od niejakiej ven najbardziej oldschoolową książke kucharska świata, gdzie jest o patroszeniu sandaczy i ubijaniu funta smietany, co napewno wykorzystam! Całuski kochaniutka!
Nudnawo jakoś tak wyszło bo niestety moje życie nie jest ciekawe;/
środa, 3 marca 2010
Niespodziewane środowe wolne, cudowne po jednodniowym weekendzie...oczywiście niezbyt produktywne. Nowy Lost, ciastka cytrynowe, przeciąganie sie w pościeli...Ale ale! Jako ze jestem uzalezniona od internetu, to chodze tu i ówdzie, zapuszczam sie w mniej lub bardziej popularne zakamary i czytam. Dziś na przykład wyczytałam, że o moj boże no one wszystkie zupelnie nie wiedzą jak to sie stało, ale w TYM SEZONIE dostały całkowitego BZIKA na punkcie nude! Tak ni stąd ni zowąd przyszła do nich we śnie wielka pianka marshmallow i powiedziała: czcij nude, bedziesz oryginalna mowie Ci! i każda z nich myśli sobie 'kurcze, ja to jestem szalona, kto by pomyslał że dostane bzika na punkcie nude!'. Tak, to własnie ta kolejność, miliony lasek nagle dochodzą do wniosku że NUDE to jest kurcze to, taki bezbarwny kolorniekolor bedzie mi w tym dobrze, aż tu nagle patrzą i O! w sklepach tego pełniusio mówie Ci wyczułam ich! Nigdy odwrotnie. Nigdy przenigdy mózgami szafiar i innych faszonistastow nie władają zasady markietingu ani nigdy psychologii. Ja czcze nudĘ, moja intuicja mi podpowiada że w tym sezonie nic sie w tym względzie nie zmieni ;)
Jeśli chodzi o erasmusa to nie podniecam sie za bardzo, bo raz że niezbyt wierze ze moglabym sobie poradzic na obczyznie z mym obumierającym angielskim a dwa, czekam na nowe kraje, które chcialyby wspolpracowac z moim paskudnym uniwerem. Serce me wyrywa sie w kazdym razie ku światu :C
Dziś znów spozywa sie u nas kukurydzianą zupinke,tzn samotnie spożyłam, mąż w pracy i jego porcja czeka, czeka Twoja porcja skarbie! tym razem posypaną papryką i pospiralkowaną octem balsamicznym, czego oczywiscie nie widac na zdjeciu;/ Ser na grzance mi sie przypiekł i smakuje tak, jak pachnie podziemie dworca centralnego. Polecam w kazdym razie i bardzo bym byla rada gdyby jakies proby ugotowania czegos co pokazuje były skomentowane:)
Pada cukier puder, szlagby Cie, cukier puder!
EDIT: o! o! w faktach mowią o puławach, moim 'mieście pochodzenia'! pobiliśmy policjanta, no prosze, taka nowina.
EDIT2: zapomniałaby dziewuszka sie pochwalić! idziemy jutro na nocną alicje w krainie czarów i jestem tym wściekle podekscytowana;)
Jeśli chodzi o erasmusa to nie podniecam sie za bardzo, bo raz że niezbyt wierze ze moglabym sobie poradzic na obczyznie z mym obumierającym angielskim a dwa, czekam na nowe kraje, które chcialyby wspolpracowac z moim paskudnym uniwerem. Serce me wyrywa sie w kazdym razie ku światu :C
Dziś znów spozywa sie u nas kukurydzianą zupinke,tzn samotnie spożyłam, mąż w pracy i jego porcja czeka, czeka Twoja porcja skarbie! tym razem posypaną papryką i pospiralkowaną octem balsamicznym, czego oczywiscie nie widac na zdjeciu;/ Ser na grzance mi sie przypiekł i smakuje tak, jak pachnie podziemie dworca centralnego. Polecam w kazdym razie i bardzo bym byla rada gdyby jakies proby ugotowania czegos co pokazuje były skomentowane:)
Pada cukier puder, szlagby Cie, cukier puder!
EDIT: o! o! w faktach mowią o puławach, moim 'mieście pochodzenia'! pobiliśmy policjanta, no prosze, taka nowina.
EDIT2: zapomniałaby dziewuszka sie pochwalić! idziemy jutro na nocną alicje w krainie czarów i jestem tym wściekle podekscytowana;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)