wtorek, 1 września 2015

Ostatnie chwile upału.
Ciemno o dwudziestej i tak gorąco, jak gdyby człowiek stał w czyimś oddechu. Groźnie. Uciekam do domu. Jakby coś miało zaraz uparzyć, pedałuję jak najszybciej, bo znam na pamięć wszystkie dziury na poboczu Grochowskiej. Dobrze jest wyjechać z centrum, robi się pusto i zwyczajnie, ludzie jadą do swoich kanapek na kolację, telewizorów, do siedzenia bez spodni przy otwartym oknie i balkonie, zabijania komarów, które przez to okno wlazły. Chociaż nie, w tym roku komary uschły na wiór.

Jestem supłem.
Wisła wyschła, a mnie zalała klęska urodzaju. Dwie prace marzeń jednocześnie, a więc niewykonalnie. Czyli skończę z niczym, wrzodem, alkoholizmem, zanikiem mięśni i wielkim kołtunem na głowie. Jak taka wielka piramida ludzka, wszystko balansuje, a na szczycie dziewczynka, która niechybnie się spierdoli, tylko jeszcze nie wiadomo kiedy i nie wiadomo czy się nie złapie po drodze jakiejś łydki, kostki, ręki. Nie umiem nic udawać, zdradzać i chować, moja twarz pokazuje wszystko od razu. Jest więc supłem i zgryzotą, kreska między brwiami coraz głębsza, dorosłość coraz dotkliwsza, nie narzekaj innimajagorzej, ale ja umiem tylko widzieć możliwe katastrofy. Podobno to niezdrowo i nie warto, bo katastrofy przeważnie się nie wydarzają. Jak to jest być pogodnym i dobrej myśli? Na dniach się dowiem, czy da radę dwie pieczenie na jednym ogniu, a jeśli się da, to chyba sobie sprawię terapię, bo będzie mnie stać.

A i tak najbardziej to bym chciała się nagle zatrzymać. Albo łazić całe dnie i tylko robić zdjęcia, a potem czekać pod Relaxem, aż mi je wywołają.

I iść na kawę z Filipem Springerem (ale serio). Chłonę każde słowo z bloga, bo przeczytałam już wszystkie książki, a do wypłaty i wizyty w tej żółtej od środka i skrzypiącej kamienicy z księgarnią wydawnictwa Czarne, która ciągle wygląda i pachnie trochę jak Lublin, a trochę jak w remoncie, jeszcze chwila. To są te chwile, kiedy się zatrzymuję, dlatego najmilsze.

Niby mądrzeję, a tak naprawdę wcale nie. Po prostu robię się coraz mniej naiwna i coraz bardziej zmartwiona do wewnątrz. Bo nie tylko nie ma komu upiec chleba, nie ma komu się wymartwić.

Wszystko dobrze, wręcz przesyt, a bida.