czwartek, 24 marca 2011

Wiosna lato jesień zima wiosna. Ku naszemu zdziwieniu, nadeszła. Nie słyszę jęków, że zimno i wieje! To wieje wiosna.

Wiosna jest biedna, przedziwnym trafem wszystkie pieniądze skończyły mi się w okolicach drugiego czwartku miesiąca i teraz żebram u matuli o paczki żywnościowe, uruchamiam żelazne zapasy mięsa mrożonego z zamrażarki i chłepce mleko na śniadanie. Mleko to jest to, kasza manna, zupa mleczna z makaronem, lane kluchy na mleku. Mleko z sokiem malinowym. Mleko z miodem. Czarne kakao. Wielka dupa i trzy podbródki? :C Czy ktoś zna tajne miejsce gdzie w tych strasznych czasach okropnego rudego tuska i super mądrych pomarszczonych siwaków, Lub Też Odwrotnie Ale I Tak Poutyskujmy oh booże, oj dana dana, mleko kosztuje mniej niż 1,89?

Wiosna jest zawalona pracą, której nie robie, niezaczętą magisterką. Stosem nieprzetłumaczonych artykułów naukowych, bowiem nie ma takich artykułów po polsku - polscy pożal się boże naukowcy strzegą swoich dzieci przed kradzieżą, utrudniając mi tym samym żywot. Zajęciami z, nie bójmy się tego słowa, najprawdziwszymi KRETYNAMI. Jak bowiem nazwać dorosłego człowieka, który obraża się i wścieka, gdy coś idzie nie po jego myśli, a student (nie ja, o nie nie, ja pozostaje w swojej bezpiecznej cichej i ciepłej komie) próbuje dyskutować; człowieka który robi na złość; gdy ja pokornie i usłużnie jako jedyna dziewczynka w zespole wydelegowana do szaleńca pytam o radę, ten zaciska gniewnie usta, ciska się i miota, nie odpowiada na żadne pytania i fuka. No chryste. Dzień w którym opuszczę ową uczelnię raz na zawsze, będzie jednym z najjaśniejszych.

Wiosna będzie niesamowita już za miesiąc, kiedy to spakuje trzydziestokilowy węzełek, zarzuce go na plecy i wyrusze w wielką podróż za ocean ku Uli Celebrytce, która już grzeje mi łóżko! Bowiem dziś, dziś otrzymałam promese wizową (wspaniałe słowo, promesa). Czekałam godzinę, przestępując z nóżki na nóżkę. Gdy na wielkiej tablicy maleńkie diody LED ułożyły swe łebki w napis A113, strzepnęłam spódniczkę dla kurażu i poszłam wojować. Po minutowej rozmowie z uroczą Ważną Panią, odeszłam cała w skowronach. Nie wyjęłam nawet ani ani jednego papierka z mojej skrupulatnie uzupełnianej przez ostatnie dwa tygodnie teczuszki człowieka, który wróci z podróży i można mu na nią pozwolić. Rach ciach i już. Wszyscy pracownicy ambasady byli śliczniutcy, jeden pan wyglądał jak świętej pamięci Heath Ledger, a moja Ważna Pani jak Sophie Marceau. Nie przeszkadzało im, że swoje potwierdzenie wypełnienia wniosku wydrukowałam na kartce, która z drugiej strony miała skrypt współczesnych teorii płci i jakąś tabele o funkcjach ego...ot niedopatrzenie, a oni zrozumieli! Moje serce nawet nie zdążyło zatrzepotać ze strachu, gdy nagle zorientowało się, że jest po wszystkim. Teraz szukam biletów i tanio nie jest :[ Tata płaci więc tata twierdzi że jesienią taniej...no i co tera!? ;C ;C??

No cóż, to notka bardziej pod tytułem co u Ciebie kasiu niż oh kasiu błyśnij pierdyliardem przymiotników....nie lubie rzucać ochłapów, ale Marcelek bardzo prosił o notkę więc oto jest. I bardzo dziękuje Wam wszystkim, którzy komentujecie i którzy piszecie że tak, oh ja też tak mam, też to czuje! Dzięki temu własne szaleństwo i mizantropia bledną. Toż to prawda znana w świecie, że wspólne narzekanie pomaga i otula duszyczkę grubą pierzyną. Dziękuje również tym niemym i niepiszącym, czuje waszą obecność królisie, dzięki licznikowi odwiedzin. Dziękuje także moim rodzicom, za to, że mnie spłodzili. A co, jak dziękować to już naprawde...wszystkim zasłużonym.

Na deser zdjęcia moich śniadań. Odkąd mam tą piekną błękitną miseczke, cenie sobie pastelowe jedzenie. Ale nie tylko. Zapewne nie znajdę zrozumienia w swej miłości do wszelakich pulp... Trudno. Ja i pulpy bardzo się lubimy na śniadania. Kasza manna z kakao i migdałami (to nie jest kupa, wbrew pozorom) oraz kasza mannna z malinami i z pysznymi grudami. Oraz serek wiejski z pomarańczą. Lubie śniadania, najbardziej.




Na deser deseru - mały bobas który wyrósł mojemu storku. Mam nadzieje że nie zdechnie, jak wiele roślin przed nim :[



Zaprawdę powiadam Wam, oglądajcie Mad Men. Niesamowicie dopieszczony serial.
A także, Warszawa jest piękna. Nie mogę się doczekać mojego wakacyjnego pomieszkania i posmakowania.

czwartek, 10 marca 2011

Kipię. Kipi ze mnie bura zawiesina. O chryste jaki ODRAŻAJĄCY DZIEŃ.

Wydarzenie nr.1.
Wstałam rano i znowu był listopad. Psie gówno rozmazane po połamanych chodnikowych niegdyś płytach. Wilgoć i pleśń w powietrzu. Ciężkie wściekłe niebo. Oh boże święty. No dobrze, nie wstałam rano, wreszcie się wspaniale wyspałam. Ale z momentem wybudzenia było już tylko paskudniej.


No dobrze, śniadanie też mi się udało. Hedonistyczne pancakes waniliowe. W trakcie jedzenia przeczytałam fantastycznego maila od czytelniczki, który dał mi nadzieje, że następne kilka godzin będą miłe. Pozdrawiam Cię dziewczę! Odpisze niebawem.

Wyszłam z domu w pluchę. Zaczął sypać mokry upierdliwy śnieg, prosto w okulary, prosto w tusz na rzęsach, w szczeline szalika. Pojechałam do miasta pustawym autobusem w celu przygotowywania projektów na zajęcia. Spędziłam 5 godzin z mężczyzną o twarzy kobiety. Spędziłam 5 godzin w chmurze biesiadności. Nie jestem w stanie tego wyjaśnić. Uwielbienie do pożal się boże knajp w mieście lublinie, z których każda serwuje tak samo obleśne jedzenie, ale widocznie nie dla mnie. Maniera w głosie i ruchach ręki. "Ej jezu słuchajcie!". Niewiarygodne jak inny może być drugi człowiek. Jak bardzo może lubić wszystko to czego ja nie znoszę. Odbicie i odwrotność. Nie jest to dla mnie przygoda, odkrywanie inności. Jest to dla mnie męczarnia. Ugodowość utożsamiam z pustką w oczach. Jedzenie w knajpach z jedzeniem niedobrym lub przynajmniej przeciętnym. Odchudzanie to nie jest wlewanie w siebie coli light. Bycie lubelskim sarmatą i bywalcem nie może być imponujące, czemu więc jest za takie uważane? Tu nie chodzi o gust, tu chodzi o jakieś umysłowe zasady rządzące zachowaniem. Czy ktoś mnie rozumie? ;C Uczę się dyskusji w każdym razie. Spokojnej rozmowy z osobą, która reprezentuje sobą to, czego nie lubię. No ale nieważne. Nie jestem w stanie ująć w słowa swoich uczuć. Potrzebuje kakao. Potrzebuje emocjonalnej rozmowy z osobą, która reprezentuje sobą to, co kocham. Czemu powszechna jest opinia że ludzie to dobro i fajność, skoro wcale tak nie jest?


Wydarzenie nr.2.
Wydałam 15 złotych na naprawde niedobre pierogi czosnkowe i jest mi smutno. Nienawidzę marnować pieniądza, zwłaszcza robiąc coś co duszyczka odczuwa jako sprzeczne z zasadami i szepcze z głębi klatki piersiowej (bo tam one chyba są?), że nie będą one Ci smakować zapewne, kasiu!


Wydarzenie nr.3.
Miejsce akcji: deptak w centrum Lublina, nieopodal wejścia do wielgachnego kościoła
Osoby: całe stado robotów idących w obie strony, żebracy, wcale nie taka stara pani w futrze, umalowana w dziwny sposób, ja, kolega europejczyk, kolega sarmata.

Roboty idą jak co dzień, z oczami wpatrzonymi w punkt na horyzoncie. Ja i koledzy idziemy także, zajadle rozprawiając na temat marnej jakości lubelskich knajp. Wcale nie taka stara pani idzie także, ale powolutku.

Wcale nie taka stara pani: O boże!

Roboty, ja i koledzy oraz żebracy patrzą na wcale nie taką starą panią.

Wcale nie taka stara pani: O jezus maryja!

Roboty, ja i koledzy oraz żebracy patrzą po sobie.
Szukają wyjaśnienia: czy pani umiera, czuje we wnętrzu pękający tętniak. Czy pani jest szalona i lubi pokrzykiwać bluźnierczo. Czy pani rozmawia przez mikrosłuchawkie, jak to ludzie mają w zwyczaju. Czy dostała może ważny telefon dwie przecznice temu i do teraz przeżywa, międle wiadomość.


Ja i koledzy pytamy ją wzrokiem: Ale co!
Ktoś z tłumu, werbalnie: Ale co!
Wcale nie taka stara pani: No zrzygał się, zrzygał się pod kościołem!

Roboty, pani, ja oraz koledzy patrzymy na wejście do wielgachnego kościoła. Żebracy pąsowieją.

Wcale nie taka stara pani: No zrzygał się, o tamten.

Rzygi błyszczą w świetle ludzkich spojrzeń.


Wydarzenie nr.4.
Umęczon i niemalże pogrzebion w zgniliźnie pełznie obywatel do domu. Wywleka się z autobusu linii 57 po dwóch kwadransach grania w angry birds. Jest przekonany, że droga do domu to ostatni wysiłek jaki musi teraz podjąć, a potem zagrzebie się w pościeli i zapłacze nad jutrzejszym wstawaniem o 6. Jednak, czeka go ostatnia niespodzianka. W wieżowcu w którym mieszka obywatel, jest wiele pięter. Są więc też zsypy na śmieci, żeby mieszkańcy wielu pięter nie musieli się fatygować do śmietnika. Zsypy są jak centralny układ nerwowy. Mózgiem jest malutkie groźne pomieszczenie na parterze, gdzie docierają wszystkie śmieciowe impulsy. W pomieszczeniu tym śmierdzi tak, jak tylko mogą śmierdzieć zużyte podpachy, zgniłe obierki, zasrane pieluchy, popsuty tłuszcz z surowego kurczaka, no nie wiem co jeszcze.
I to pomieszczenie zastał obywatel otwarte, gdy wracał. Siedziały w nim tzw. bumy. Śmierdziele, brudasy i patologia tego wieżowca spotkała się tuż obok kontenerów na śmieci, by wypić wódkę z czerwoną kartką i zapalić wiceroja. Dwudziestu chłopa. Obok tych podpasek i obierków. Szare twarze, wieloletnia odzież, smrody brudnych rąk, zębów, pach i dupsk (fantastycznie sie wymawia to słowo!). Małe popołudniowe spotkanie. Nie wiem czemu mnie to tak poruszyło, nie wiem. To miasto jest straszne.


Musiałam się wypisać, bo bym była zwariowała i rozpękła się z nagromadzenia emocji negatywnych. Urósłby mi wrzód i zalał kwasem wnętrzności.
Niech więc będzie, że dziś to miasto definiuję niniejszym czterema scenami.

czwartek, 3 marca 2011

Foty z liszaja! O przepraszam fisz aja.
Połowa nie wyszła w ogóle, pięć fot przedstawia wnętrze nakładki na obiektyw która mówi aby zawsze wyłączyć lampę po zakończonej zabawie. Ale te które wyszły sprawiają, że chce focić i focić. Szkoda że to takie drogie HOBY ta cała analogia...
Osoby:


Fallizmy:


Widoczki - chyba moje ulubione, jakieś takie nostalgiczne! Wiosna i zima:



I moje ulubieńsze, przesłodki nosaty Marceli i jego loczęta:


Oprócz tego zrobiłam dziś zdjęcia do wizy, więc jestem jedną nogą na nowym kontynencie! A także zjadłam trzy pączki więc czuje się jak gruba odrażająca świnia. Jutro zajęcia od ósmej do dwudziestej, musze już zacząć majstrować kanapki żeby nie zemrzeć. Także tak.
A do tego powiem jeszcze, że przewspaniale jest iść i słuchać płyty tiersena, nieskażonej ludzkim głosem, a w torbie mieć trzy kilo książek do francuskiego, a w perspektywie wiosnę i Nowy Jork. Nawet błoto i gówno nie straszne. Zupełna harmonia.