Pół roku temu - pora roku Lato.
W domu stoją pudła i torby pełne rzeczy. Połowa. Kiedyś. Robi miejsce. Teraz. To ten moment. Dwa tygodnie oswajania i to ten moment. Wychodzę.
Cały gorący dzień ze stopami schowanymi w ciemnozielonej trawie. Chińskie pierożki zjedzone na poboczu, wycieczka rowerem przed drogę szybkiego ruchu i trąbiący straszliwie autobus, który zdmuchuje nas prawie pod koła taksówki, wreszcie to porośnięte zbocze, gdzieś jakaś muzyka, tort bezowy z truskawkami, milion ludzi wokół, samozmieniająca się flaszka piwa w ręku. Do wszystkich ufnie. Komary tną. 'Wyrwałaś się i już oczy maślane? Obiadki i trzymanie się za ręce? Dziewczyno, daj spokój!'. A ja wcale nie chcę, uśmiecham się jak do siebie i do środka i sprawdzam telefon. Wracam do domu piechotą przez most i wszystko wokół jest czarne, a ja zbyt pijana żeby jechać na rowerze, zbyt zmarznięta żeby się nad sobą zastanawiać. Z ludźmi których znam od czterech godzin. Wyjemy ze śmiechu na widok ogłoszenia wiszącego na przystanku. A ono nie było wcale śmieszne. Człowiek z autobusu opowiada o tym, że co jakiś czas jedzie nocą przez pół miasta po to, żeby zjeść kebab na rondzie Waszyngtona, pomaga mi z rowerem i życzy miłych wakacji. Wakacji. Ile ja mam lat. Nie wiem. Jadę. Rowerem po ciemku i po cichu, przez park.
Dwie godziny później w pustawym mieszkaniu budzi mnie pukanie do drzwi. Nabijam siniak o futrynę. Piąta rano środek dnia, drą się ptaki. Wchodzi człowiek i idzie spać do mojego łóżka, tak wyszło, jeszcze tylko dziś. Przesuwam się na sam brzeg brzegu. Zaciskam zęby i tak strasznie chcę żeby było już jutro, że zasłaniam twarz rękami.
Wieczorem wychodzę z domu tylko na chwilę, z gołymi udami i stopami, w byle jak zawiązanym płaszczu. Jest ciepło i obiecująco. Czuję każdy kamyk i każdy zapach. Na przystanek podjeżdża tramwaj i zanim otworzy drzwi, już się w ciemności uśmiecham, ale tak naprawdę, z zębami. Parskam jak źrebak. Ula. Pierwszy lipca. Wszystko się zaczyna.
Miesiąc temu - pora roku Zima.
Wracamy z imprezy sylwestrowej dusząc się ze śmiechu i chyba nawet trzymając się za ręce. Temat: mop do zmywania torów kolejowych. W dodatku na trawniku leży przewrócony toitoi. Wszystko jest straszliwie śmieszne. Kolejny dzień spędzimy jedząc hummus i rozmawiając o chłopcach takich i owakich. Pierwszy stycznia. Nic się nie zaczyna.
Dziś - pora roku Zima Bardziej.
Idę sama, wracam sama. Tym razem umiem rozmawiać z obcymi ludźmi, mimo, że już ich poznałam, na tym trawiastym zboczu. Wolałabym chyba nawet kogoś nielubianego, a oswojonego.Wracam pod kołdrę.
Najpierw wyobraziłam sobie kogoś idealnego, ale z Twoją twarzą. Teraz nawet nie masz twarzy. Może i reszta zniknie.
"-Musimy porozmawiać - mówię do nikogo."
Pierwszy lutego.
Bardzo cię lubię :) /Jusia
OdpowiedzUsuńdzis na moje 'sniadanie' o 13 jem twoje pancakeki bzu !!! z dzemem malinowym i maslem orzechowym i kawa w mojej ulubionej paryskiej filizance . dziekuje! ja tez czekam i pierwszy luty jest nie do zniesienia. pozdro,inna ula x biftekforever.tumblr.com
OdpowiedzUsuńBzu uwielbiam Cię!
OdpowiedzUsuńi broken hearts tez niezle chujki
OdpowiedzUsuńZsuwam wzrok w dół listy bloggerowej, Bzu zostaje "na deser".
OdpowiedzUsuńNa kubek z bergamotką, właściwie. Tak,żeby zwolnić i skupić się,ale bez zmarszczki na czole.
Cześć. Słodzisz herbatę?
Cześć. Nie słodzę. Kawy też nie. Desery słodzę :)
UsuńRównież bzu zostawiam na koniec:)
UsuńDoskonale.
OdpowiedzUsuńTo brzmi dumnie.
A to,z kolei, fascynująco.
Zatem zdrowego osłodzenia mniej-lub-bardziej-zimowych dni. Choćby ksylitolem.
Wzruszasz mnie.
OdpowiedzUsuńooo odpisałaś;) to jeszcze dodam, że 'Przesuwanie się na sam brzeg brzegu łóżka' to idealny opis początku końca. aż mnie zabolał
OdpowiedzUsuńpozdro!
Twoja playlista Dance like nobody's watching sprawiła, że moje słabe ostatnio dni chociaż przez momenty dziś bardzo ładnie brzmiały. I było tak znośnie-radośnie. Dzięki!
OdpowiedzUsuńIza
you welcome!:)
UsuńDroga Bzu, poleć nieznającej totalnie Warszawki (jeśli możesz oczywiście) miejsce gdzie moje podniebienie zostanie absolutnie zaspokojone. Cenowo - jak dla bezrobotnej, rodzaj kuchni-pozostańmy w Europie :)
OdpowiedzUsuńpokrzepiająca taniość i ciepło - bar Prasowy (leniwe i pomidorowa <3 pierogi z mięsem też <3)
Usuńprzepyszne (serio, najprzepyszniejsze) burgery wegańskie (najlepszy seitanex z majonezem w ciemnej bułce) - Krowarzywa
miłe zapiekane kanapki - Charlotte (gruyer jambon <3)
wszędzie do 15 zeta, adresy znajdziesz w googlu.
fajny jest też SOHO food market na Mińskiej, ale tylko w weekendy, tam można zjeść np gruzinskie pierożki, fajne kanapki albo kuchnie tajską - male porcje male ceny.
Dzięki Bzu, jesteś extra! Mogę jechać i nie martwić się o śmierć głodową! Dam znać po powrocie :)
Usuńajajaj Bzu, Twój blog i Uli to mogłyby być moje strony startowe, tak naprzemiennie :)
OdpowiedzUsuńo tak, na tym fragmencie się zapętliłam. aale się czyta!!
OdpowiedzUsuńJesteś chyba najfajniejszą "internetową osobą" jaką znam :)
OdpowiedzUsuńBzu, bardzo proszę wymień trzy miejsca gdzie zjeść i trzy miejsca gdzie iść w NYC - ufam Twoim opiniom;) Cena gra rolę :) - jak najtaniej
OdpowiedzUsuńno ja nie wiem czy jestem dobrą osobą do pytań nowojorskich ;) gdzie zjesc - (moje trzy największe foodgazmy z NYC) ramen w totto ramen, najlepsze pancakes w clinton street baking company, super tacos (i tanie) w chipotle (to sieciówa, jest i w londynie, ale tacos z pulled pork naprawde super!) fajne i tanie cupcakes - Sugar Sweet Sunshine Bakery, swietne klopsiki w meatball shop. wszystkie adresy w google, wszystkie ceny umiarkowane, do drogich knajp nie chadzam ;) duzo więcej w subiektywnym przewodniku u Uli!
UsuńHALO, GDZIE JEST NOWY POST CO TYDZIEŃ?
OdpowiedzUsuń