Cześć milusińscy! Niespodzianka! Dziś nie będzie marudzenia i chlipania!
Bo gdzie jestem? W pieprzonym raju. Gdzie ptaszęta spiewaja cala dobe i nie sa zatrute przez zanieczyszczenia (albo może dobrze sie maskują), gdzie w górach rosną kwiatki doniczkowe z polski (jakieś takie dziubate cebule), gdzie ludzie jedzą pyszności i deser jest codziennie. I czekolada jest codziennie. Chryste no.
Jestem w miejscu gdzie ludzie są mili a pociągi czyste. Można by zjeść zupe na podłodze i nic by sie nie wylało, a jeżeli już coś, to możnaby to wytrzeć chlebem i nadal byłoby to okej bo wszystko jest czyste i porządne. Gdzie dwuletnie dzieci segregują śmieci i perfekcyjnym francuskim proszą o croissanta i dolewke winegretu do sałaty, a na przekąskę na plaży jedzą suszone figi. No kurna. Figi.
Przez cztery dni zjadłam więcej pieczywa niż przez rok w Polsce. I wiele innych orgazmicznych pyszności. Pamiętam że jak miałam dziesięć lat, to obejrzalam program w tv o kuchni szwajcarskiej. Zobaczyłam raclette i zamarzyłam o raclette. I spróbowałam. Umarlam z rozkoszy. Bezkarne bezwstydne jedzenie stopionego sera. Plus korniszonów i ziemniaczków i miliona innych rzeczy. Super wołowina krwista jak krew z tętnicy. Czekoladowe ciasto ledwo tylko nadpieczone. DESER CODZIENNIE. I jak tu nie być przeszczęśliwym.
No dobra, powiem, bo może jeszcze jest ktoś kto nie połączył faktów z twittera - śladem Uli Celebrytki i Balbiny, bawię się w au pairowanie we francuskiej części Szwajcarii, tuż pod Genewą (no dobra, PKP jechałoby dwie godziny, ale PKP to czarny sen, a dziesięć minut to tuż pod). Na wszelkie pytania chętnie odpowiem (oprócz tych na które odpowiedź można znaleźć bardzo łatwo). Sześć tygodni.
Trafiła mi się rodzina idealna (chociaż mogą się jeszcze okazać zwyrolami, jak sądze...). W całym domu idealne przestrzenie, więcej okien niż ścian, masa książek, dobrego jedzenia. Chciałabym się z nimi zaprzyjaźnić ale przez to czuję się troche jak taki mały głupi pies który skomle o głaski. Muszę sprawić żeby mnie pokochali :> Póki co zabawiam ich opowieściami o obleśnym Lublinie (już czuje gorący oddech obrońców naszej pięknej lubelskiej krainy, gdzie żule mieszkają na ławkach głównego placu miasta i noszą ze sobą słoiki z brudną wodą która udaje zupe). A oprócz tego że są cudni, to wcale nie są snobami, noszą przetarte skarpety i nie marnują żadnego jedzenia! Do moich skarpetek przyklejone są okruchy i ryż. Dzień spędzam na powolnym wchłanianiu francuskiego, przytulaniu dinozaurów, oglądaniu albumów o fotografii i malarstwie i Berlinie i Dakarze (tatuś dyplomata...) i suwaniu samochodzikami po licznych podłogach. Suwaniu kolanami. Wycieraniu paszczy. Zmieniam nawet pieluchy!! Niech żyją książeczki dla dzieci i komiksy i muminki po francusku. Niech żyje mój pokój, z którego okna widać Alpy. Niech żyję ja, która nie napisała nic nowego do mgr, nie wysłała nic do WO (no kurna, prosze, to jednak WO...), ale to głównie dlatego że nie miałam dostępu do neta. Niech żyję ja, odważna i dumna z tego, a jednocześnie super hiper spóźniona w tych swoich przygodach, bo wszyscy już robili jakieś szalone rzeczy, a ja nawet jak jestem au pair, to i tak zamieniam się w domowego pieska.
Codziennie mi się śni, że już jest rano i ja jestem przy wszystkich ale nadal w piżamie (w której bywam przy wszystkich, ale w tych snach zawsze wychyli się jakaś golizna! najczęściej pół biustu!), albo że już jest rano i dzieci coś chcą. Budzę się i nie wiem gdzie jestem. Jak wrócę to się zabiję bo będę wiedziała gdzie jestem. Budzę się i jest ciemno i pada i Alpy. Wszystko się myje nocami, żeby na rano było czyste. Ten kraj jest szalony.
Wiem, przesadzam. Lubie przesadę i egzaltację. Mniam mniam egzaltacja. Mniam.
wtorek, 22 maja 2012
Subskrybuj:
Posty (Atom)