piątek, 30 października 2009


Cudownie, czterodniowy weekend rozpoczęty. Nie umniejsza jego wartości nawet fakt, iż, IŻ jest to weekend zmarłych i prawdopodobnie sie przeziębie, bo nie będzie 15 stopni i zielonych liści na drzewach jak rok temu. Niemiłe złego początki były już wczoraj, ten właśnie potworny ból głowy trzymał do nocy, naszpikowanie się gripeksem maksem oraz niemożebnymi ilościami herby jak sie okazało odchudzającej z biedry, mocno pachnącej kardamonem i z cytryną niejako pomogły. Oczywiście nie na myśli że to guz mózgu, rak i tętniak albo powikłania od tabsów. Na te myśli nie pomoże nic prócz dosadnych argumentów koleżanki karimaty.

Do rzeczy jednak. Oto i me buty, oczywiście nie jestem w żadnym razie oryginalna i zmałpowałam je od tejże pani, którą pozdrawiam i przepraszam za ten haniebny czyn. Potem namnożyło sie owego obuwia u innych że tak powiem modnych, więc tak, jako ta która musi naśladować aby jako tako wyglądać mam i ja :< Ale ściana wschodnia nie szczyci się zbyt wielką liczbą ŁADNIE WYGLĄDAJĄCYCH, więc może nie spotkam na smętarzu pietnastu dziewuch w identycznych. DO RZECZY! Były tanie, są przewygodne, stabilne i nieślizgające sie na powierzchniach irytujących, typu podłogi w centrach handlowych. Umiem w nich chodzić i biegać i po 8 godzinach moje stopy nadal chcą być przymocowane do mych łyd. Pełen sukces. Niestety na żadnym z miliona zdjęć nie wyglądają tak dobrze jak na żywo, więc aby sie przyjrzeć, można wejść tutaj, lub tu. Wstyd mi, oblewam się pąsem. Moje zdjęcie z tych niewyraźnych i tajemniczych, no i jak widać lampka naprawiona:>

Poza tym w ramach grzania się, popełniłam dzisiaj zupeczke pomidorową z dużą ilością pieprzu oraz likopenu ktory uchroni mnie dajbóg przed groźnymi mutacjami w dna i potwornymi chorobami. Oraz jeszcze jedną, ale o niej następnym razem;)


Jutro jade do domu i bede słodkim dziecięciem na wikcie mamuni, nadrobie potężne braki w tvn style oraz pożyje sobie dwa dni w czystym, schludnym mieszkaniu. Łał.

Aha, straśna wiadomość :( BOBO z warkoczem wyrastającym z czubka głowy nauczyło sie samo chodzić do szkoły i tym sposobem stracilam prace. O losie :(

Ide z tego smutku, wspominać JEŻE jakie pochlonęliśmy w ramach deseru (pinionszka nie było) oraz oglądać film o wielkim zderzaczu hadronów.

czwartek, 29 października 2009


Potwornie boli mnie głowa więc nic ciekawego nie napisze, poza tym jadłam dziś brzydkiego śledzia w sosie pomidorowym ktory miał obrzydliwy kręgosłupik i rdzenik kręgowy, ale nie umniejszyło to jego smaku, oraz tajskie curry które również urodą nie grzeszyło więc nie mam nic ładnego.
ALE! Kupiłam wczoraj przewspaniałe buty. Połączenie filifionki z hagridem. Na obcasie i platformie, całkiem zimowe i całkiem fantastyczne. I wygodne. Wiec jestem wniebowzięta i ide umierać pod KORDŁĄ (niektóre dzieci w przedszkolu tak mówiły, tak samo jak ARDIAN, fascynuje mnie to do dziś) razem z chirurgami i mym mężulem przesłodkim marcjanem. A buty być może jutro.

wtorek, 27 października 2009

To jest dziś...


...a to było wczoraj. Bo ja jako gospodarna pani domu mam czasem ataaki robienia obiadów na dwa dni, odkurzania o 12 w nocy, prania ciuchów kolorami i szorowania płytek w łazience. Nie miewam ataków prasowania, bo wystarczy że rano z obłędem w oczach szurne pięć razy w te i nazad po spódnicy żeby ją przyodziać i wybiec w błoto z dzieciakiem pod pachą, pyrgnąć go do szkoły a potem jeszcze zdążyć na autobus, jest wówczas ona nadal pognieciona, a żelazka nie wyłączam z prądu i wieczorem robi cichutkie pyk pyk będąc wrzącym jak słońce i któreś z nas mówi: o boże, znowu nie wyłączyła/eś żelazka! i robi karcący wyraz twarzy. Nasze żelazko z lidla domu nie spali, tylko pyka i pachnie jak pralnia. Nie mam też ataków mycia okien, bo ja ich nie brudze. Ani zmywania bo mi rozmiękają dłonie i wole jeść z ręki albo gara niż zmyć, od tego są małżonkowie. Ale dziś (i tu przesłanie, bo on w pracy) czeka Cie skarbulu pyszne właśnie otóż spaghetti! A wczoraj jak widać pałki kurze w polewie gordonowej, czyli z miodu, soku cytrynowego, sosu rybnego, sojowego, oleju sezamowego i octu ryżowego. Blabla. I brokuł z którego MAM NADZIEJE nie wylazł żaden robak ani nie wypadło robacze truchło, bo wtedy bym umarła. I ziemniak umazany w tej polewce mmm.....smakującej nota bene jak sos do steków z hard rock cafe. Jestem miszczyni.

Co ponadto...chwale sie moim rajtuzem kropiatym, który to obleka me noge jedną i drugą, z zasady czarny, ale czerń tylko na stopach bo stopy płaskie (to ich jedyna zaleta a i mieszczący sie w normie wymiar), reszta nogi rozciągneła kolor, rozdęcie łydy i udzicha go rozpuściło. I gdybym nie była tak wyuzdana, to byłoby widać jeszcze spódniczke, ale jestem, więc spódniczka jest minimini i sie podwija przy chodzeniu. I trzymające po dziesięc siat PSS SPOŁEM z wyblakłymi kociętami na łące wąsate kobiety z trwałą celuloidowej lalki z przedszkolnego kącika lal, w kolorze jakiego nie stworzyła natura oraz owinięte płaszczami burymi od glowy do stóp z odętą miną i szminką na zębach pogardliwie popatrywały na ten akt pornografii jakim było odsłonięte udo i brak oznak spódniczki. Ah ah.

No i jesień sresień, póki jest słońce to ja moge żyć, jak sie zacznie bura zgniła i spadnie nowy sniegodeszcz to będe płakać.


I malutka refleksja: chyba jestem obibokiem. Gdyż dni spędzam oglądając seriale, leżąc obleczona w dres w pościeli i grając w rollercoaster tycoon, gotując i jedząc, natomiast brać studencka z mego roku potwornie zapocona biega od biblioteki do biblioteki szukając książczyn wydanych w czasach gdy koło i ogień było nowością, wydając sto milionów dziennie na kserówki i zakreślacze juz przeze mnie wspominane, czyta owe kserówki i używa tych zakreślaczy zakupionych, szykując referaty, robiąc notatki, ucząc sie. I stękając że na zajęciach spędzają CAAAAAAAAAAAŁY BOOOOOOOOŻY DZIEEEEEŃ, co jest ich własną zasługą, bo te 'zajęcia' to wykład i dwa razy cwiczenia, rozstrzelone między 8 a 18. Plan układaliśmy sobie sami, milion grup cwiczeniowych dawało pewną elastyczność, cóż więc tak Was dziwi dziewczęta? Nie wiem gdzie jest granica między zdrowym podejściem do studiow które zbyt wymagające nie są, bo jedyną aktywnością na ktorą trzeba sie zdobyć jest przeczytanie danego tekstu i "dyskusja" na jego temat na zajęciach, a permanentną sraką, nadczynnoscią i wazeliniarstwem. Najprawdziwszy obibok. Huncwot. Olaboga.

niedziela, 25 października 2009

Pasztetowa zamiast mózgu...leniwie do bólu, głupi deszcz pokrzyżował piękne plany. Co z tego że jest cciepło, skoro jest ZGNIŁO:/
Na jedyną pocieche śniadaniowy muffin owsiany z miodem i cynamonem, przełożony twarożkiem. A na kolacje wspaniałe kurakowe nogi wg wczoraj wynalezionego przepisu gordona, ileż to ja okrzyków zachwytu wyprodukowałam, ileż łez sie polało gdy w te klęczki siedziałam na dywanie w empiku w dziale kuchnia, z oliverem, świąteczną nigellą i wlasnie gordonem na kolanach....no więc ten kurak popełniłam. Jutro z nadmiaru wolnego czasu być może go obfotografuje to zobaczycie. Dziś li i jedynie muffin.

piątek, 23 października 2009

A może naleśniczka? Puchatego i z syropem i z bananem. Znów widze twarz.

A może skarpete puchową czerwoną? Gdyby mikolajowi wpadło do głowy podarować mi filiżanke, podstawkę do jajek na miękko (które już mu wpadły) czy nawet kryształowy wazon, nic nie ucierpi. Skarpeta jak ta lala. To ciemne to dres fioletowy a nie monstralnie napuchła łyda.

A może rzut oka na dwa drewniane ludowe ludziki prosto z Zagrzebia? Od dwójki strasznie miłych ludzi, dorosłych w dodatku. Na naszym nowo odsłoniętym oknie, dzięki roletom bambusowym, nabytym w deszczowy dzień i powieszonym przez małżonka, ktory uprzednio wylał sto litrów potu i przekleństw oraz zmarnował sto godzin, bo mamy ściany z tytanu. Była keidyś taka opowiastka stiwena kinga o domu ktory obrósł między warstwami metalem a potem odlecial w kosmos wraz ze złym człowiekiem w środku, oby to nie to!


Dziś:
Popsułam lampke nową z efektem domu uciech. Spadła i umarła, tylko z parapetu spadła, na zwój kabli więc miała miękko, ale wzieła i umarła, czekam teraz na małżonka którego palec boży może ją w odpowiednie miejsce polaskocze i wywoła życie. Przywróci. Ale uciechy zostają.
Zjadłam salatke z moim ostatnio ale i zawsze ulubionym połączeniem smaków i kolorów: jajko na twardo+pomidor.
Właśnie dokonuje zakupu wąsów (wiem, zagadkowe;>), a jutro chce dokonać zakupu spódnicy czarnej która bęzdie wspołgrać z rajtuzem w kropki. I jutro piękna sobota, bo wspólna i tajskie zielone curry i barłożenie się. Kocham mieszkanie i weekendy i to że mi ciepło w stopy. Wybaczcie krótkie zdania, czasem muszę;)

czwartek, 22 października 2009

Co sie odwlecze to uciecze w moim przypadku i pewnie nie zobaczycie w najbliższym czasie specjalnej notki pt moje zakupy i moje ubrania i moje prezenty od cioci kasi;) dziś jednak specjalnie na wieczór prawie że zakupy, tzn obowiązkowości i cudownosci i zwykłosci nabyte w ikei oraz taki troche efekt. Nie najpiekniejszy bo w zestawie foremek był jeszcze renek, krasnal z wyrzutem ręki oraz choina, ale te dwa udalo mi sie jako tako przydekorować, więc sie prezentują. Efekt i produkt ktory jutro zostanie zdublowany przy drobnej pomocy ciasta pancakeowego i również nabytego ostatnio syropu klonowegooo...:> Nabyta zostala też rękawica kuchenna w kratke udająca ze kuchnia jest piekna i cała nowa i ma działający piekarnik ktory nic nie przypala, i że cieplo ogniska domowego. Skarpety puchowe, ktorych zagadkowe oblicze przedstawie zapewne w którejś z notek, bo pogoda ku temu sprzyja, a są dość irracjonalne w swej istocie, no takie skarpety z koldry:D czerwony cieply koc. czerwona lampka tworząca burdelowy klimat. No i cidery gruszkowe grzechu warte i pepparkakor. Czerwone świece ktore pachną jak cynamon i jabłko i dlatego ja, ja to już prosze państwa czekam na swięta;)



Stolikowe burdelicho w pełnej krasie. Niefrasobliwa zasmarkana chusteczka, wymiętolony plan zajęć i inne.

A co do jedzenia, to raczymy się ostatnimi dniami leek&potato soup która to zupina koi rozgrzewa i robi dobrze. Pomysł wyrobu zakorzenil sie w mej glowie dzięki małgorzacie.

Może ciasteczko?

wtorek, 20 października 2009

Fastbreak.
Feta + pomidor.
Masło orzechowe + śliwkowy dżem.
(Herba + cytryna + miód)x sweter.

poniedziałek, 19 października 2009

To był weekend marzeń....:) z tego względu dziś minimum treści a maximum przeróżnych zdjęć, przeważnie tego co jedliśmy, bo owszem, wpieprzaliśmy solidnie. Jako że Kasia, nasza gospodyni, ugościła nas na medal, to wracaliśmy obwieszeni jak ruskie baby z targu, zwłaszcza że mąż nabył czape traktorzysty z futrzasną izolacją, pasowala mu więc do stu toreb siat i plecorów. A więc tak....
W piąteczek popołudniu postanowiłam wyprodukowac prezent dla Kasi i piękne krówki niestety nie wyszły, więc dopełniły żywota jako niezywkle smakowita masa krówkowa:> mam nadzieje że katarzyna zadowolona była z daru!

A w piąteczek wieczorem wyruszyliśmy w wielką szaloną podróż do warszawy, umilając sobie trzy godziny podróży w regularnie wietrzonym autobusie (ja zawinięta w dwie bluzy, plaszcz, szalik model 'obrus' oraz czapa, mążul jakoś po męsku to zniósl) oglądaniem battlestar galactica na moim ultrapraktycznym laptoku trzymającym pięć godzin. Katarzina przejęła nas w miare szybko, co ułatwiłaby minimalna ilość orientacji w terenie, ale niestety, szliśmy kilometr w poszukiwaniu PRZEJŚCIA DLA PIESZYCH. Udało się jednak. Mążulkowi bardzo podobało się u cioci Kasi i zrobił swą popisową mine:

Po minie tej nadszedł czas na zachwyty wieloma kanałami telewizyjnymi (nie dane mi było obejrzeć tvn style;/) oraz cudem internetu (gopodyni).

I tak piątek przeszedł w sobotę. Śniadanie, tosty z serem i salami...

oraz uroczy czas zakupów czyli tysiąc godzin spacerów po tarasach i nabycie czapki ruskiego traktorzysty oraz beretu i rajstop w kropki, którymi to niewątpliwie sie pochwale, oraz obiad. Obiad stulecia w hard rock cafe;)


Łosoś z grilla z serowym puree i brokułami <3

Kasiowy mac&cheese z kurczakiem;)

I stek ktorym małżonek zachwyca sie do teraz, robi taką mine małego spaniela i zaczyna sie ślinić. I jak sie pytam o czym myśli, to mówi że o stekuuuu.....;)

I desery...;D sernik jak chmurka, niebo sernicze wręcz i wielka góra lodowo bitośmietanowa z sosem waniliowym i utopionymi kawałkami fudge brownies....jezuu;D






lowli...

Nastąpiły też bereciane wygłupy jak widać:

Następnie, ledwo sie ruszając udalismy sie w podróż do Otwocka aby odwiedzić zachorzałą karinke i jej małżonka oraz kocie dzieci. Nie wiem czy karinka i małżonek karinczy wyraziliby zgode na publikacje wizerunku, tak czy inaczej zdjęcia wysżły niewyrazne bo oni sie non stop ruszali i utrudniali, więc będzie symbolicznie:P

Były nawet rogale z termomiksa, łał....;)

Rozmawialiśmy też jak ludzie, niektorzy niektórym pletli warkocze, ale to nie zostało odpowiednio uwiecznione z powodu wrodzonego braku refleksu...



A kot spał....

..spał...

...i spał...

...ale i hasał czym wywoływał piski zachwytu u mego małżonka ktory przybiera niezwykle miłą mine jak widzi jakiegokolwiek zwierza, a zwłaszcza tak uroczego;)

Gdy wizyta u karinków dobiegła końca, skończyła się także sobota.

I nastała niedziela.

Śniadanie u włocha, ciabatta z szynką parmeńską, rukolą i kozim serem:>

Ikea, ktora przyniosła wiele radości oraz wyzerowała mi konto i zmusiła do stania i pocenia się i pąsowienia i prób zapłaty gotówką i wybierania co też najmniej mi sie podoba i moge zrezygnować, a za mną kolejka....dość wyrozumiała jednak;) Trzeba było zaspokoić się w restauracji...

Następnie próby zapakowania miliona rzeczy, prezentów i zakupów do baardzo maluniej toreby, co tez wytworzylo z nas owych ruskich, oraz kolacja, znów u włocha, genialna lazania (na zdjęciu nieco rozjechana) i tiramisu;)



Nie pytajcie jak to sie zmiescilo wewnątrz mojego brzucha, nie jestem w stanie tego pojąć....

No i pare zdjęć z kasiowego mieszkania, w którym czuje sie juz jak u siebie, dobrze mi sie spi i jest. I inspiruje.








Chryste, milion zdjęć :) i to był właśnie ten idealny weekend. Pełen jedzenia i pelen kasi gospodyni.