Nareszcie skończył się sierpień.
Ciągle byłam niewyspana, po milionokroć niewyspana. Gdzieś w powietrzu czaiło się za dużo rzeczy do zrobienia. Ale nie ze umyć gary i brodzik, tylko jakieś takie trzepotanie się gdzieś na trawie, albo rozmowy które możnaby przeprowadzić, albo tańce do wytańczenia. Każdej nocy ludzie całymi tabunami zwalają sie do mojej głowy i sami tam o sobie mysla, bo ja przecież śpię, a potem budzę się i nie wiem czy to możliwe, żeby przed chwilą tu byli skoro drzwi są zamknięte. Zawsze trochę wierzę że byli.
Za każdym razem gdy powietrze gdzieś obok falowało z gorąca, myślałam sobie, że to fatamorgana i wcale nie jestem dorosłym człowiekiem. Prędko nie zafaluje, bo, co szokujące, znów idzie jesień.
Czasem wstawałam z łóżka i taka prosto wymięta wkładałam swoja najładniejsza sukienkę, która jeszcze pachnie jakimś lepszym towarzyskim dniem, malowałam oko i wychodziłam. Niby to taka jestem wczorajsza, mam życie i w dodatku się wyspałam. Taki wybryk lajtowego ćpuna. Czasem wracałam o 8 rano, jeszcze nie do końca odpowiednio zdruzgotana. Nie przespałam ani jednej piątkowej nocy. Jak nie ja.
Był taki tydzień w którym co rano trzęsły mi sie rece ze zdrapanym lakierem na kazdym paznokciu. Ale lepiej czuć wielkie cos niz szare nic, przynajmniej mnie lepiej, teraz. Chociaż z perspektywy czasu stwierdzam, że najgorzej czuć wielkie szare coś. Czekam aż się wyczuję i oprzytomnieję.
Chciałabym zeby moje poczucie własnej wartości nie zależało od tego, co myślą o mnie ludzie, zwykle konkretni, nie jacyś tam przypadkowi. Jestem chodzacą patologią. Albo, żeby tego poczucia nie był tak łatwo w stanie zrujnować każdy przejaw odrzucenia. I w każdym momencie, gdy wydaje mi się, że już wszystko pogodzone i zrozumiane, przychodzi chwila bezrefleksyjna, która mi resetuje moje analizy i znów zostaję obrócona w załzawiony kłąb rozczochranego smuteczku.
To chyba ta długa zima wyzwoliła jakieś kurze, normalna zima nie robi ludziom takich rzeczy. Po normalnej zimie nikt nie musi siebie wywracać.
Taki był sierpień i na szczęście się skończył. Wrzesień życzyłabym sobie o wiele mniej roztrzęsiony i niewyspany.
Pierwszy raz pisałam z pociągu. Przeczytałam tydzień temu 'Trociny' Vargi, podobno pisane właśnie z pociągu i chyba coś w tym jest. Mogłabym coś tak wystukać.
A resztki dopisuję z berlińskiego mieszkania mojej szwajcarskiej host rodziny, w którym pobęde do połowy września. Berlin wielce okej, szkoda tylko, że dokładnie w momencie gdy wysiadłam z pociągu, zaczęła się jesień. Wszystkie sukienki zapłakały. Chętnie przyjmę ciekawe adresy!
Taki apdejt.
poniedziałek, 2 września 2013
Subskrybuj:
Posty (Atom)