Do trzech razy sztuka, potem już tylko bełkot.
Ale w sumie bełkot będzie już dziś, bo.
Nic się nie dzieje, innego niż:
Budzik o siódmej, pod prysznicem zauważam, że mamy nowy dzień, łapczywie wytęsknione śniadanie (nadal najlepszy posiłek dnia), pięć różnych sukienek zakwita na podłodze, kreska, wymarsz, dziki bieg na tramwaj, byyyyle do lanczu, lancz, byyyyle do 15, bo to pora na owoc, taptaptap, ziew ziew ziew, byyyle do 17:30, fitness, powrót do domu, niweczenie fitnessowych efektów poprzez wielodaniowe kolacje, zmycie kreski, budzik na siódmą, sen/lub nie.
Zdjęcia wyszły pięknie, a robiłam je najbardziej plastikowym ze swoich aparacików. Paryż jednak się zdarzył i teraz oddałabym co najmniej płat wątroby za powrót w tę wilgotną widokówkę, zbieganie ze wzgórza Montmartre, chowanie dłoni w rękawy i pociąganie nosem. Sami wiecie, jak pachną liście, gdy się po nich idzie. Włóczęga z myślotłokiem w głowie, wzdłuż rzeki, w poprzek ulic. Napieranie do przodu - jeśli się zatrzymam, to imploduje, zemdleją mi kolana, runę, łeb rozwalę, a ostatnim obrazem przed oczami będzie (byłaby) Twoja twarz. znów butelkę wina dziennie i te wszystkie nagrody za pokonane w pojedynkę lub w towarzystwie kilometry: ściskany zimnymi palcami kubek kawy z mlekiem, posypanej kakao, gałką muszkatołową i cynamonem. Pokrzepiająco ciężki naleśnik z czekoladą. Gęsta zupa z mlekiem kokosowym, krewetkami i orzeszkami ziemnymi.
Jakie to fajne uczucie, zakutać się w szalik, wyjść z domu, postukać obcasami o mokre kocie łby, kupić w piekarni ciepłą bagietkę i skubiąc jej chrupiący rożek, wrócić powoli. Zjeść z niechlujnym kawałkiem sera, ćwicząc francuski na serialach i teleturniejach. Tak nie musieć nic, a zwiedzać to już zwłaszcza, po prostu sobie pożyć chwilę i pocieszyć się faktem, że obcy ludzie pytają o drogę. Oh ja i moja francuzeczkowość, no doprawdy, bajecznie.
Chce mi się znowu gotować. Robić zdjęcia. Oglądać filmy. Robić rzeczy mi się chce. Nie wiem skąd ta ćpuńska energia. Rozmawiać z ludźmi, których jeszcze nie poznałam. Karmić kogoś. Czytam przepisy w których trzeba użyć trzech tabliczek czekolady, albo zalać wołowinę winem i dusić i wiem, że sama dla siebie tego przecież nie zrobię. Szkoda. Ale przynajmniej nie muszę uciekać od ludzi we własnym domu, jak to bywało. Tak dooobrze mieszkać samej. Tańce w samych majtkach mode on.
A jednoosobowe jedzenie też jest spoko. Zwłaszcza śniadania, as I said.
Gotowany orkisz z ziarnami granatu, wodą różaną, miodem, jogurtem greckim i siekanymi migdałami - smakowite odkrycie stulecia, niestety na zdjeciach wyglada jak pasza dla kucyka. Ale zróbcie, mówie Wam!
Pancakes z kokosową ricottą i malinami zimującymi od lata (połączenie idealne - po pierwszym kęsie/jęku rozluźniają się mięśnie twarzy i wyrównuje tętno) - wizualizacja tu.
Owsianka z łyżką masła orzechowego crunchy i powideł śliwkowych - wiadomo.
Zamrożony kawałek brownie, idealny do żucia. Nawet gdybym miała z kim, to i tak bym się nie podzieliła - też nieładny.
Jajka sadzone z kuminem i pietruszką - tu.
Kanapki z ricottą, konfiturą różaną i migdałami - tu.
Jezu święty.
Tak bardzo mi żal ludzi, którzy jedzą bułki z margaryną i mielonką i kluski z sosem ze słoika, a z drugiej strony im zazdroszcze - gdyby tak przestać być wiecznie gastro-niedostymulowaną.
Oprócz fajnych rzeczy do pisania za darmo (Zuzanno, ukłony), znów przydarzył mi się freelance i utwierdziłam się w przekonaniu, że to absolutnie najidealniejszy sposób pracy. Dziki zapieprz w godzinach w których mój mózg chce, a nie musi, grzebanie wśród słów i obrazków, jakieś dziwne punkty w głowie łączy nić i nagle pyk, jest trzecia w nocy, wszędzie pełno kartek i skórek po mandarynkach. Nerwowy sen, żołądek zjada się sam, cztery kawy. Akcept. Można ziewać i błędnie się uśmiechać. Chce więcej, dajcie mi coś do wymyślenia!
Wreszcie spadł śnieg i przykrył błoto. Wygłuszył i wytłumił co trzeba. Nawet butki przemakają jak co roku. Wreszcie jakieś znajome problemy!
Otwieram okno i zaciągam się mrozem. Wydycham chaos ustami.
Plusy trzeciego tygodnia nowego roku? Umiem zrobić 110 przysiadów bez przerwy i mój tyłek staje się prawdziwą skałą. Tak, tyłek to moja mocna strona. Trzeba znać swoje mocne strony.
Minusy? Nie mogę przestać jeść. Bo zima, bo wydaje mi się, że jestem atletą, bo smutno, zawsze znajdzie się logiczna wymówka. Chciałabym być człowiekiem, który zapomina o żarciu! Chyba sobie kupię człon tasiemca na ebayu.
Marzy mi się Nowy Jork (przez bloga, o którym przypomniałam sobie dziś: Through the eyes of Rasmus Keger)
Marzy mi się mały tatuaż z czymś bezsensownym, a przeładnym (a im bardziej ktoś anty, tym bardziej ja pro).
Marzy mi się L4 (pewnie pożałuję i umrę na zapalenie płuc, jak duszek Casper).
Marzy mi sięęę.
(nieco w tonie usprawiedliwienia przypominam, że notka jest częścią dwumiesięcznego wyzwania, które ma na celu wyrobienie u mnie nawyku regularnego pisania, takie tam resolution, oraz cudownego przemienienia mnie w prawdziwą blogerkę; tylko tak trochę nie mam koncepcji, prawdziwe blogerki zwykle piszą O CZYMŚ *nos na kwintę*, prawdziwe blogerki mają życie, albo chociaż sztuczną trawę w przedpokoju)
KTHXBYE.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
prawdziwe blogerki nie tylko mają trawę w przedpokoju - one piszą nawet o trawie w kościele :D
OdpowiedzUsuńco do jedzenia - kurde, ja codziennie zdaję sobie sprawę jak pięknie byłoby po prostu najeść się, bo tak trzeba, a nie szukać tego co dobrze smakuje. mam przykład w moich współlokatorkach - parówki z keczupem, kluski z keczupem, chleb krojony z szynką i keczupem, brak wiedzy jak wygląda/smakuje choćby mango czy awokado i człowiek jest szczęśliwy. a weź tu lataj po supermarketach żeby jak najtaniej kupić mleczko kokosowe albo syrop klonowy. bez tego życie byłoby dużo łatwiejsze :D
(factory girl super!)
Ooo podpisuję się pod tym komentarzem rękami i nogami.
Usuńejej, w ogole to przypomniała mi się sytuacja z moich studiów. siedzimy sobie na przedmiocie statystka międzynarodowa w pracowni komputerowej i mówię, że jestem głodna. na co siedząca obok mnie dziewczyna, mówi, że też, ale dziś będzie miała rocznicę z chłopakiem i będą coś pysznego jedli, że ona w ogóle uwielbia gotować blablabla i to jej pasja. no i ja pytam, że co będą robić w takim razie? a ona na to "ciasto francuskie z parówką w środku i keczupem". :D jednak to nie było wszystko - później dyskusja dotyczyła pancakes, ona biedna nie wiedziała dlaczego mówię na naleśniki w języku angielskim, więc jej tłumaczę, że to takie amerykańskie, grubsze naleśniki, trochę inne od tych naszych, płaskich. na co ona (zupełnie poważnie, przysięgam!) "a czy można je jeść z kiełbasą?". żałuję, że nie widziałam swojej miny. to był jeden z tych momentów w moim życiu, kiedy autentycznie wiedziałam co powiedzieć :D w ogole to studia sprawiają, że staję się bogatsza o takie sytuacje :D inny przyklad: czytam sobie książkę kapuścińskiego na wykładzie, laska obok mnie, ze kto to jest, co to jest, więc ja tłumaczę. na co ona "ale po co czytasz książki zmarłych ludzi?". dobra, wybacz te moje wywody;p
OdpowiedzUsuńbuahaha o mój boże ;D jakby Ci sie cos jeszcze przypomnialo to poprosze, bo wyborne! i tak znajome -__-
Usuńporyczałam się
UsuńBardzo lubię to dwumiesięczne wyzwanie. Z niecierpliwością czekałam na dzisiejszy tekst.
OdpowiedzUsuńJa też z tych wiecznie głodnych - dziś chili con carne po raz pierwszy w życiu.
Pozdrawiam!
Blogereczki z trawą w przedpokoju to nie prawdziwe blogereczki, tylko maszynki do zarabiania pieniędzy. Ja bym sobie życzyła, żeby te pinionżki Tobie skapywały z sufitu, bo zasługujesz. Jak ze swojego Gocławia się transportuję od święta na Grochów, zamiast jak zwykle czterystajedenastką gnać do centrum, to sobie marzę że gdzieś cię spotkam. T a k a ze mnie psychofanka!
OdpowiedzUsuńJutro idę po masło orzechowe i śliwkowe powidła, przypomniałaś mi jedno z lepszych połączeń ever, a płatki owsiane niedługo mi skisną chyba w szafce.
hejże, to umów się ze mną na kaweczke! mail z boku strony!
UsuńZdecydowanie lubię Twoje wpisy, w którym ilośc literek zdaje się nie mieć limitu.
OdpowiedzUsuńYou go, girl!
o borze! "myślotłok" - od dziś moje ulubione słowo.
OdpowiedzUsuńA do Kopenhagi byś przypadkiem nie chciała przyjechać? :-) Mam wygodną kanapę i chętnie bym kogoś pooprowadzała.
OdpowiedzUsuńpewnie ze bym chciala, juz od jakeigos czasu mi to chodzi po glowie! jak znajde tani lot i jak powietrze zrobi sie cieple, bardzo chetnie!
UsuńZapraszam :-)
Usuńjeśli Twoje wpisy definiują nieprawdziwą blogerkę, to ja tylko takie nieprawdziwe chcę czytać! Miód na oczy, cudownie się czyta i zaskakująco dobrze się z Tobą utożsamia <3 marzy mi się więcej!
OdpowiedzUsuńa ten zrzut erkanu z bardzo adekwatnym cytatem to z jakiej produkcji? bo teraz na gwałt muszę obejrzeć :D
Usuń'factory girl' ;)
UsuńBo marzyć trzeba :) Buziolki :)
OdpowiedzUsuńja nie umiem wymyślać takich super śniadaaań:( chyba za mało dobrych rzeczy w życiu jadłam, nie zapisały mi się w głowie, za dużo płatków z mlekiem, taki smutek ;( zdjęcia zmotywowały mnie, żeby wziąć aparat i ruszyć w Kraków, z którego ślę pozdrowienia :)
OdpowiedzUsuńa.n.
Przychodzę Cię podczytywać, żeby sobie przypomnieć, jakie życie należy prowadzić. Zwłaszcza jeśli chodzi o śniadania. Dokładam się do pozdrowień z Krakowa, w którym śnieg dopiero dzisiaj przysypał wszystkie błota i bagna, może to coś poprawi.
OdpowiedzUsuńnapewno nie nalezy prowadzic takiego zycia jak moje, bo ono nie jakies specjalnie wesole od momentu odlozenia do zlewu talerza po sniadaniu ;)
UsuńUprę się i nie uwierzę, bo masz przecież jeszcze lunch i kolację po fitnessie ;) A i w Twoich śniadaniach jest więcej poezji niż w świątecznym obiedzie statystycznego Polaka. Życie zbyt wesołe i gładkie mogłoby nie generować okazji do anegdot, a brak anegdot to byłaby zbyt duża szkoda. (Mówię też z własnego doświadczenia.)
Usuńhttp://www.pudelek.pl/artykul/63029/charlize_mystery_przed_operacjami_zdjecia/ nie wiem czy widziałas, od razu mi sie skończyło z twoimi tweetami vivivi ;) nie wiedziałam, ze to charliza była tego prekusrsorka!
OdpowiedzUsuńno pewnie ze ona, sama bym nie wymyslila takiego prostego a zarazem wybornego zartu :D ale dzieki, focie tez niezle!
UsuńW kwestii owsianek, polecam moje ulubione połączenie ( zwłaszcza w czasie sesji ;D )
OdpowiedzUsuńWięc płatki owsiane + ziarno słonecznika + pestki dyni ( żeby zdrowo było) + DAKTYLE ( kluczowy składnik!!! ) + jabłko. Ugotować. (ja robie na wodzie) A potem posypać cynamonem ♥ Cud miód malina!
I byłabym zapomniała o orzechach! Orzech włoski ugotowany smakuje tak dobrze ..
UsuńTeż marzy mi się mały tatuaż <3
OdpowiedzUsuńA ja wolę czytać Ciebie, niż wszystkie te blogerki. Tak tu mi się miło siedzi. Pozdrawiam ciepło ;)
OdpowiedzUsuńWczoraj skosztowałam polecanych przez Ciebie leniwych w Prasowym. Achhh....wiem jedno: będę tam dla nich wracać. Dziękuję Ci więc za tę rozkosz podniebienia.
OdpowiedzUsuńOwsianka z masłem orzechowym i powidłami, że też sama na to nie wpadłam! Dzięki za inspirację, Bzu, to jest pyszne!:)
OdpowiedzUsuńabija