środa, 26 maja 2010

Jezu zawsze tak ciężko przychodzi mi pisanie notek gdy coś sie dzieje, a tak łatwo gdy moje życie to pasmo wyżutej gumy do życia donald która dawno straciła smak ale mamlesz i mamlesz i wyciągasz z buzi połowe a ona się naciąga i jak pęka to oblepia Ci okulary. Ale przysżła kryska na matyska jak to mówią i wróciłam, odpoczęłam i powinnam się uczyć i pisac kolejną prace zaliczeniową, dlatego jest to doskonały moment aby zmarnować trochę czasu i napisać notke.

Historia zaczyna się w piątek. W piątek rano pognałam na zajęcia aby napisać setne w owym tygodniu kolokwium, a potem wspólnie z marcelim udaliśmy się na dworzec pekape, zaopatrzeni w kanapki, X sezon przyjaciół na moim minilapie oraz dużą dawkę optymizmu, gdyż w krakowie mieliśmy się znaleźć około 16. Pociąg oczywiście postanowił stanąć w szczerym polu z dziesięć razy żeby porządnie nabrać opóźnienia, co też sprawiło, że nasza dziesięciominutowa przesiadka zmienia się w minus dwudziestominutową i pociąg numer dwa nam uciekł. Jakaż była nasza radość gdy okazało się, że następny jest o 19!:D Całe pięć godzin czekania! Trzysta milionów godzin później, opita kawą, objedzona OBRZYDLIWYM zestawem z burger kinga i z nowym irvingiem pod pachą wsiadłam ja i marceli również do pociągu. W krakowie byliśmy o 23. Radość i szczęście. Przywitała nas Małgorzata, której zdjęcia nie mam ani jednego, oraz jej uroczy angielski chłopak, oraz gwiazda wieczoru czyli cudowna tajszczyzna z krewetkami, mlekiem kokosowym, imbirem....oo panie. Tym zdobyła moje serce. I książkami poukładanymi w tęcze, co też skopiowałam i uskuteczniłam u siebie. I powiedziałam ja, że to było dobre. I nastał dzień sobotni.


Dzień sobotni to również było milion minut podróży, no bo wiadomo, na pokonanie 60 kilometrów potrzeba aż trzech godzin! No ale dotarliśmy, dziendobry jestem tatuś, dzieńdobry jestem laska pana synka, co tam słychać pierdu pierdu. Widzieliśmy powódź. Kot przewalał się w trawie. Spacer po ciociach basiach, dzieńdobry jestem ciociabasia, dzieńdobry, to ja, kasia. Szybki prysznic (ok, to kłamstwo, był potwornie długi bo ja sie uwielbiam moczyć i doprowadzać do piękna w łazience, był też długi bo suszarka nie poradziła sobie z moimi włosami, z których każden jeden był mokry i czekał na suszę a ona biedna dmuchała zimno), wskok w kiecke, rajty ze szwem otrzymane od Małgorzaty i na ślubicho. Nie lubie zimnych kościołów zimną wiosną gdy mam gołe ramiona i nogi i wilgotne włosy. Lubie śluby. Na weselu głównie jadłam, bo nikogo nie znałam, a nie jestem osobą która mówi do nieznajomych bo wywołuje to we mnie panikę i gryzienie warg i rozbiegany wzrok. Jedzenie jednak było wspaniałym przyjacielem tego wieczoru. Marceli za to czuł się jak ryba w wodzie rozmawiając z rozlicznymi kolegami i nawet próbował wdać się w bójkę z jednym chłopcem z posrebrzaną bransoletą na ręce i SYGNETEM, już widzialam oczyma wybujałej wyobraźni kwotę jaką przyjdzie zapłacić u protetyka. Jednak bójka się nie odbyła. Gdzie ci męźczyźni, doprawdy. No w każdej razie byłam objedzona jak nigdy a więc dość zadowolona. Marcel złapał ślubne męskie cooś czego nie umiem nazwać, ciekawe co to wróży:>




I nastał dzień niedzielny.
W którym przyszło nam znowu przejechać 60 kilometrów w trzy godziny, a tak mało dlatego, że jakieś miłe panie zabrały nas z zalanych słońcem przedwioch wiochy, na której nota bene nie mogłabym mieszkać.....Lublin nie jest aż tak zły, bardzo Cie przepraszam Lublinie za wszystkie złe słowa! Miłe panie w niebieskim samochodzie opowiedziały nam o swoich psach i swoich podróżach, my im o naszym słodkim związku. W Krakówku wszędzie turyści wszędziewszędziewszędzie... a także cynamonowe bajgle z masłem orzechowym i dżemem, które wyglądały jak, hmm, wybaczcie, zasrana dupa, no bo prosze sobie wyobrazić, brązowa bułka z dziurką z której wycieka brązowa maź...:> co nie przeszkadzało jej być przecudownie pyszną. Spacer z Małgoorzatką po kazimierzu i reszcie reprezentacyjnych punktów, lodowatość wieczoru na ławce na plantach. Chyba już jakoś mniej lubie kraków, jest taki zwykły i pełny, przepraszam jeśli kogoś tym urażam. No i weekend się skończył. W poniedziałek wróciłam do domu samotnie pociągiem bezpośrednim, aby uniknąć niespodzianek. Pięć godzin czytania i zwinięcie w kłebek i płodek na pluszowym siedzeniu. Jakiś chłopiec z naprzeciwka nie pomógł mi wtarabanić walizy na półkę, ale popatrywał całą drogę a w okolicach Pionek zaczął mnie RYSOWAĆ yyy? Wiem, bo jak rozmawiał przez telefon to wyciągnęłam szyję i dojrzałam. Szkic zwinięcia w kłębek. Troche zdziw.





Odechciało mi się pisać i pisywać, krztynę to cudaczne, tak opisywać każdy boży ciekawszy dzień czy posiłek. No nic. < prosze, niech ktoś napisze 'pisz'... >



No a dziś był trzeci dzień siedzenia w domu w piżamie, bo na dworze jest zdradliwie, słońce i niebo ale dwanaście stopni i wicher urywa kończyny i zawiewa włosy na twarz. Jak już wspomniałam, powinnam być zajęta szeroko pojętą nauką, więc zrobiłam sobie przepyszne śniadanie złożone z jajka, bekonu, fasolki i pomidora, następnie upiekłam muffiny czekoladowe z kokosem. Następnie nadszedł czas na wyszorowanie wanny i SEDESU (śmieszne słowo), potem na wstawienie zupełnie niepotrzebnego prania, starcie kurzu, aż w końcu na odkurzanie, każdziutkiej najmniejszej powierzchni typu listwy czy zapajęczone kąty. Cudownie jest mieć czyste mieszkanie. Siedze owinięta w czerwony koc i oglądam jak wszystkie boże dzieci tańczą, a herbata truskawkowa tylko czeka by ogrzać stęsknioną 'pompe tłocząco-ssącą' gdyż marceli u siebie praktykuje nauczanie dzieci wuefu.

Nie ma jak widać zdjęć kamieniczek i kościoła bo wszędzie w krakowie są parkingi znaki stopu reklamy filmów odzieży i kaletników. Nie ma zdjęć normalnych całych ludzi. Nie ma też, co nietypowe, zdjęć jedzenia:> Bo przez chwilę miałam wstręt do jedzenia, ale to przechodzi;) Jest za to zdjęcie przedziwnego drzewa z marcelowej wsi, sufitu w kościele który widzi mi się bardzo, pana "piosenkarza" grającego zawzięcie na kibordzie, łapki która-coś-oznacza i takie tam różności. Małgorzatko, dobrze wiedzieć że na świecie są prawdziwi ludzie z którymi da się rozmawiać mimo, że widzi sie ich po raz pierwszy;) pozdrowienia dla wszystkich macierzy bo dziś dzień macierzy.

Ahoj!

19 komentarzy:

  1. Uwielbiam Cie czytac:D

    I zazdroszcze poznania Gosi!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pisz, dodam nawet od siebie, jakże kreatywnie, proszę
    :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pisz! pisz! pisz! jak najwięcej :)
    Przed sesją nawet sprzątanie staje się przyjemne, byleby daleko od książek! ;)
    Miałam kiedyś taki sam zeszyt jak pan na 4 zdjęciu...

    OdpowiedzUsuń
  4. właśnie od Ciebie dowiedziałam się, że zekranizowali "wszystkie boże dzieci tańczą" (uwielbiam Muarakamiego, ale wygląda na to, że jestem trochę do tyłu z newsami :)), a co do chłopaka, który Cię szkicował w pociągu, to może to mój kolega z roku... zawsze szkicuje ludzi w pociągach. Zastanawiałam się, jak mu nie jest głupio ciągle się w nich wpatrywać.., a co dopiero rysować :)
    pozdrawiam, świetnie piszesz!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie będę oryginalna i się powtórzę: pisz!

    Bardzo lubię Cię czytać :).

    OdpowiedzUsuń
  6. pisz, pisz zdecydowanie..Dziekuje za wszytskie mile slowa.Zdjecia pewnie zrobisz nam wspolne nie raz nie dwa.jak myslisz , gdzie mamy jechac na bozocialowy weekend?

    OdpowiedzUsuń
  7. Boże, jak cudnie czyta się Twojego bloga! Nie znam Cię kompletnie, ale to w niczym mi nie przeszkadza. Freak.
    Pozdrawiam i pisz!

    OdpowiedzUsuń
  8. Pisz! ps. Nienawidzę wesel.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jezuuu ten facet z kibordem!!! Cuuudo!:DDD Jak tylko Tim odzyska internet to pokaże mu Twojego bloga, bo musi zobaczyć to zdjęcie! [W ten weekend wybiera się na amerykańsko-rosyjskie wesele, więc musi zobaczyć jak w Polszy one wygladaja;>]
    Przydalby sie tu jeszcze jakis wujek śpiący pod stołem i zbliżenie na ciocie Basie wymiatającą na parkiecie, ale wybaczam Ci za tego faceta z instrumentem;].

    OdpowiedzUsuń
  10. pewno, ze pisz. a jesli chodzi o obgryzanie ustow i tym podobnych, to dolacz do mojej grupki na fb :D:D :p

    OdpowiedzUsuń
  11. takie imprezy to mają czar... wciąż żywo pamiętam przyjęcie komunijne niby-kuzyna, na wsi, a jakże, które było chyba z 5 lat temu. nie moje klimaty, ale raz na jakiś czas... ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. A nie miałaś ty stracha spotkać się ze swoją fanką? Nie bałaś się że będziesz nie dość śmieszna, nie dość ironiczna, że nie będziecie miały o czym gadać i że ogólnie nie sprostasz jej oczekiwaniom?
    PS. Co czytałaś w tym pociągu? ~157

    OdpowiedzUsuń
  13. 157, czemu nie można sie dostać na Twojego blogasq? :/
    a małgorzatka to nie taka znowu fanka, znamy się z pewnego krępującego internetowego miejsca i spotkanie było planowane już ho ho ;> oczywiście że sie bałam zbłaźnienia bycia niezrozumianą i nieśmieszną, boje sie tego codziennie w prawdziwym życiu :[
    czytałam 'ostatnią noc w twisted river' irvinga, grubaśna jak znalazł na długą podróż

    OdpowiedzUsuń
  14. Blog w dupe strzelił..Twoj talent prozatorski mnie onieśmielił!

    OdpowiedzUsuń
  15. Wtrącę się, 157- Twego bloga chcę!

    OdpowiedzUsuń
  16. a czmu tam jest foto pkinu?

    OdpowiedzUsuń
  17. Kasiu-skąd koszulka z krową i mlekiem?

    OdpowiedzUsuń