Jak często zdarza mi się uśmiechać do obcych ludzi w publicznym transporcie - czasami, zwykle to przemiłe dziadziusie. Jak często obcy ludzie odwzajemniają uśmiech - z rzadka, raczej mają w poważaniu. Nigdy nie mów nigdy nie dziękują, przecież to logiczne.
Jak często (troszeczkę celowo) tak udaje się zakląć rzeczywistość, żeby wpaść na ten uśmiech dokładnie 24 godziny później - no rzadko (nigdy). Trochę straszno, że pewnie takie rzeczy zdarzają się tylko jeden raz. Ale synchronizacja czasowa ma wiele wymiarów, się okazuje.
Kolejne 12 godzin później siadam do taksówki jadącej w takie zakamarki Warszawy, ze nawet nie ma latarni przy drodze, a jak w słupie świateł widać nagle psa, to jest wielka bestia. Sto razy pada 'przepraszam', dostaję nawet batonika z okazji 'przepraszam' i nie ruszam się prawie wcale bo nie wiem co się dzieje. Raz po raz widzę ostrzegawcze race gdzieś tam na ciemnym niebie. Co by powiedziała mama. Nie wiem gdzie jestem ani z kim, a w ogóle się nie boję. Potem włażę na parapet, podkulam stopy i słucham gramofonowej płyty, wdycham kurz z książek i czekam na senność, która by kazała iść do domu, ale wtedy pękłaby ta dziwna bańka mydlana. Milczę trochę dlatego, że nie wiem co powiedzieć, a trochę dlatego, że chcę tylko słuchać.
Jak często (bardzo często) wpada się na taki krzywy uśmiech w nieodpowiednim momencie. Odwidziałoby się, odstało, ale wtedy nie byłoby o czym rozmyślać, co nie?
Ciężko jest podejmować racjonalne decyzje, a jeszcze ciężej nie mieć nic do powiedzenia. Znowu mam 6 lat i ktoś chce mojego dobra, a ja chce wrzeszczeć, bo to jest zawsze gówno prawda. Kilka lat, kilka miesięcy, kilka tygodni, kilka godzin. Trochę mi się odechciewa spoglądać na następną datę ważności. Zawsze nawias obustronnie zamknięty, po cholerę w ogóle otwierać.
Dobrze że moja cudowna praca i warszawskie ścieżki prowadzą mnie w cieplutkie kąty, na przykład życiowstręt (a może właśnie tym razem wszystko by się udało) znika, gdy turla się po blacie bułeczki grahamki. (Czemu ja zawsze, czemu znowu) zagłusza się tańcami w czapce córki rybaka, z dwulatkiem i jego rodzicami, do Michaela Jacksona i piosenek z programu Ciuchcia.
Więc, gdy spadał pierwszy śnieg, stałam w ciepłej czapie, butach w mące, z pieczonym jabłkiem w brzuchu i winem nie nouveau we krwi. I nawet mi było niesmutno.
Jak często zdarza mi się uśmiechać do obcych ludzi? Unikam. Nie podnoszę wzroku znad książki.
(Mój własny melodramat nawet mnie samą strasznie żenuje, a inaczej chyba nie potrafię, do tego miła anonimowość gdzieś się gubi, więc oświadczam, że blog pewnie niedługo zostanie zamknięty. Pojedyncze myśli możecie śledzić na twitterze, a obrazki na instagramie. W razie czego zapiszcie sobie maila, chętnie przyjmę też papierowe listy z pogróżkami. To było ładnych kilka lat ewolucji i akrobacji. Może za kilka lat wrócę z blogiem parentingowym, hehe.)
jak to kurde ostatnia.
OdpowiedzUsuńłamiesz mi serce tym zamykaniem bloga, ale no co. no przecież do pisania cię nie zmuszę. na odchodne powiem, że cudnie się ciebie czytało <3
OdpowiedzUsuńEj noooo, Kasia;/
OdpowiedzUsuńw zeszły okropny listopadowy weekend przeczytałam z kukbukiem herbaty CAŁY blog, od zarania. I teraz robisz mi takie coś? NO!
OdpowiedzUsuńBzuu no na prawdę? nie dobra wiadomość.
OdpowiedzUsuńStanowcze, noł fakin łej!
OdpowiedzUsuńJakoś z tajniaka, albo coś? Ale tak, że wcale? A co z Lordem Byronem i szaleństwem? W tym roku nawet ściema o śniegu (którego nie widziałam) niesie zło :((
I tak wierzę w Katarzyny!
Bzu nieee :( pisz rzadziej, ale nie znikaj, a już tym bardziej nie kasuj :(
OdpowiedzUsuńjuz rzadziej sie nie da, sorry
Usuńo nie, smutno mi bzu! jeteś moją ulubioną nutą ironicznej goryczy w tej całej internetowej głuszy.
OdpowiedzUsuńjesień czupurna, obrzydliwa i zła! Bzu nie odchodź!
OdpowiedzUsuńBzu, no weź
OdpowiedzUsuńJa tez dolaczam sie do tego smutnego 'no weź'.
OdpowiedzUsuńej, nie!
OdpowiedzUsuń:(
OdpowiedzUsuńjg
Czytam Cię od zawsze, ale ostatnimi czasy coraz mniej rozumiem. Jednak wczytuję się, wczytuję, rozkminiam te myśli, które wyfrunęły spod pokręconej łepetynki, i wiesz? byłoby mi okropnie przykro, gdyby zabrakło tych równie pokręconych rozmyślań.
OdpowiedzUsuńK.
szczerze mówiąc też mnie czasem denerwował twój "melodramat", bo jestem w takiej sytuacji życiowej, że ciężko jest mi go zrozumieć. ale mimo to bardzo, bardzo cię lubię i uważam, że twój blog to jedno z najlepszych miejsc, na jakie kiedykolwiek trafiłam w internecie. przeczytałam całość co najmniej kilka razy. jesteś bardzo utalentowana i będzie mi brakowało nowych postów, chociaż rozumiem decyzję, choćby ze względu na ten zanik anonimowości. życzę ci powodzenia:)
OdpowiedzUsuńKomentarz wyjęty z moich ust.
UsuńEj nooo x 2! Zawieszasz czy kasujesz? Bo nie wiem czy mam kopiować wszystko coby nie przepadło.
OdpowiedzUsuńWierna Fanka
właśnie, właśnie.
UsuńZobaczyłam, że jest nowy post, pomyślałam "o jak ekstra, do smutnej sobotniej kawy jak znalazł!". Przeczytałam, porozmyślałam, znów miałam motyle w brzuchu, że 'ja też, ja też tak czuję'. Doszłam do ostatniego akapitu, pobladłam. Nie rób mi tego!
OdpowiedzUsuńNie zamykaj - poblokuj sobie komentarze, przestań pisać, ale nie zamykaj, bo będzie mi bardzo, bardzo smutno :(
OdpowiedzUsuńNie przeżyję tego. Uwielbiam czytać o Twych melodramatach, rozterkach i wietrze w oczy.
OdpowiedzUsuńEj no nieeee! nie musisz pisać mega osobiście i często, ale pisz! ej bo będzie mi smutno bez Ciebie :(
OdpowiedzUsuńpodpinam się pod lament, ej nieeee
OdpowiedzUsuń|nie musisz pisać często i dużo.. nie musisz wydawać poradnika jak żyć/jeść/smucić/ubierać się.. tak niewiele już zostało dobrych blogów na tym świecie.. zostań..
OdpowiedzUsuńostatnie zdanie
OdpowiedzUsuńprzygody. przygody. zdarzyło mi się kiedyś w tej pierwszej linii otworzyć sobie w podobny sposób nawias. później otworzyliśmy sobie tyle różnych innych rzeczy (a może właśnie wcale żadnej), że patrząc z perspektywy czasu ten zamknięty w marcu nawias mógłby tylko wypełnić się wielokropkiem, którego (chciałabym) wcale by nie było. ktoś mi kiedyś powiedział "uważaj na warszawskich chłopców" a ja głupia uważałam tak bardzo, że straciłam czujność.
OdpowiedzUsuńnie uważaj, bzu.
i pisz czasem coś. cokolwiek. choćby do szuflady. warto.
a mnie daj jakąś listę lektur, ersatz blogaska, bo z rozpaczy zacznę czytać o nowych szalach od lv.
tego się nie robi kotu.
OdpowiedzUsuń_Hajs sie nie zgadza? haha
OdpowiedzUsuńNiee! Prosze-zostan!!!!!
OdpowiedzUsuńWstydzisz się tego, co piszesz?
OdpowiedzUsuńKaśka z Ulką są obrażone na świat, że na swoich blogach nie zarabiają pieniędzy jak na przykład Fashionelka, czy Kominek. Dlatego tak jadą po Elizie na twitterze.
OdpowiedzUsuńŁaski bez dziewczyno.
Zacznij się cieszyć z życia. Masz zdrowie, masz świetną pracę, masz gdzie mieszkać, podróżujesz. Doceń to i dobrze, że już nie zalejesz nas swoimi żałosnymi "smuteczkami" z dupy. Problemy pierwszego świata kurwa.
ubawiłam się setnie tym niezarabianiem <3
UsuńFash i Komin to jedne z najglupszych postaci internetu, wiec jak jestes z nimi to lepiej sie nie przyznawaj, bo wstyd wstyd.
UsuńBzu, śniło mi się dzisiaj, że popełniłaś książkę, powieść, która była idealną parodią lajfstajlowego bełkotu, korpomowy i pseudomotywacyjnego pierdolenia spod znaku śmiałych odkrywców z Borów Tucholskich. Śmiertelne kombo. Książka wyszła w dziesięciu częściach, wszystkie bardzo cienkie i zapakowane w kurewsko ciężkie i toporne drewniane pudła (czyżby fornir z mieszkania Feszynelki osiadł na mojej podświadomości?). Rebelia rebelią, ale hajs musi się zgadzać, c'nie? :) Jednym z bohaterów powieści był Dżejson Cunt, łowca lajków buszujący w cebuli. Proszę, spełnij moje marzenie i napisz taką powieść, będę dozgonnie wdzięczna (niestety nie stać mnie na zasponsorowanie takiego wpisu).
Usuńhahahaha o jezu :D
Usuńkomentarz z kasą trochę niesmaczny, ale z tym ogarnięciem się to akurat prawda. weltschmertz już od prawie 200 lat jest passé ;)
UsuńNie czytam wielu blogów, ale z Tobą jestem, można powiedzieć, od lat. Dopinguję Ci i cieszę się, że Ci się wiedzie, kiedy Ci się wiedzie. Szkoda, ze to już, ale czasem wejdę i wybiorę jakiś wpis ze środka, żeby sobie przypomnieć dobre słowa miłej Bzu.
OdpowiedzUsuńP.S. A jak Cię zobaczyłam żywą na Piotrkowskiej, to mi było taaaak miło, że o, no proszę, Kasia sobie poszła, ciekawe!
Tak się nie robi, nie zamyka ot tak i cześć! (Pewnie że nieprawda, właśnie tak się to robi zazwyczaj). Nie zostawia się czytających anonimów z kolejnym blogiem do którego nie warto zaglądać, bo już nigdy!
OdpowiedzUsuńabija