Chciałabym czasem mieć takie zwykłe życie osoby z małego miasteczka. I niech żadna osoba z małego miasteczka sie nie gniewa. Wyjść za mąż za miłego chłopca, którego rodzice mają fabrykę opon i którego ubranie nigdy nie przestaje dziwnie pachnieć, ale to nie szkodzi, bo przecież chodzimy ze sobą od liceum i pierwszy pocałusek nadal nas łaskocze gdzieś tam, nie szkodzi, że już niewiele ze sobą rozmawiamy. Wziąć ślub w bezie, w morelowej sali z makaronami w oknach, dziękować wujkom za gratulacje, poprawiać tłuszcz wychodzący spod pach. No bo tak jest, nie ma się co gniewać. Taki mam obraz, znaczy, więc tak bywa. Że pannom młodym tłuszcz wychodzi spod pach i one za tą, tę suknię szarpią. Zajść w ciążę i głaskać się po brzuchu, urodzić bobasa i wozić go na spacery alejkami osiedla. Gdzie emerytki i inne mamusie, moje koleżanki z liceum, oblepiły ławki i zastanawiają się, czy już pora na pokrycie odrostów. Kupować co rano, czy słońce czy deszcz, dwa bochny w piekarni, jeść kanapki z pasztetem i plasterkiem ogórka. Wstawać wcześnie bez potrzeby, dla kogoś coś robić. Obiad. Przejąć cudze nawyki, najlepiej teściowej. Przykrywać garnki talerzem. Dodawać do obiadu wegetę i warzywko, bo od razu wszystko smaczniejsze. Piec ciasto z dwoma torebkami budyniu. Spać w pościeli z kory (chryste...). Ubrać dziecko w zblakły róż, a jak wyje, dać mu czipsy. Całować mężowskie wąsy. Kurna, takie by wszystko było proste.
Chciałabym jeść prostokątne kanapki z mielonką i ogórkiem kiszonym, takie jak zrobiła babcia, kiedy oglądaliśmy mecz siatkówki, a mój mały brat płakał, bo przegraliśmy. I wtedy rodzice zastukali nogą lalki w pręty balkonu, bo właśnie wrócili z wakacji. A ta lalka była dla mnie i dzisiaj śpi w pudle.
Puzzle układać, najgorsze niebo, woda i trawa, więc najpierw ramka. Rok temu francuskie dziecko mnie skrzyczało, że wcale tak się nie układa. Więc może nawet to się zmieniło.
Być prowadzona za rękę, trzymać matczyny palec, łapać połę płaszcza w kolorze rozbielone bordo (najgorszym ever, ale to były wczesne lata 90, więc wybaczam, okulary i tak były gorsze - ale śliczne, mamo). Ktoś inny kupuje truskawki i wymywa z nich piasek i w dodatku wyjada te obite. Ktoś płaci rachunki i zapełnia lodówkę. Łazienka sama się sprząta i nigdy nic nie przykleja się do stóp od spodu. Dni same się dzieją. Leżę na ławce w getrach z Casperem (swoja drogą, to jedna z bardziej przerażających, a zarazem moich ulubionych bajek - Casper poszedł na łyżwy z tatusiem, zmarzł i potwornie zachorował, a następnie umarł i stał się hiper wesołym duszkiem - how creepy is that) jest 30 stopni, wszystkie dzieci zniknęły, a ja czytam numer specjalny Kaczora Donalda. Mama wiesza na balkonie pranie. Chcę być wtedy. Chcę mieć łatwo.
Niby mam łatwo. Nie muszę sprzątać jak nie chcę, bo nikt mnie nie zruga. Nie muszę wychodzić z domu, jak jest ładnie. Praca się toczy, niby taka wymarzona, ale to już mówiłam. Knajpy się odwiedzają, pachnące gazety lądują na stole, kawa się wypija, ubrania skupują, nawet włosy jakby się kręcą. Ale co z tego. Gdzie sens, pytam się. A komu on potrzebny, odpowiadam. Oh, fuck it.
Nic się nie pisze. Ulotek o odkurzaczach nie liczę. Maili też (tu muszę powiedzieć, że absolutnie kocham maile od Was, ludzie, którzy to czytacie, serce roście za każdym razem!! zwłaszcza jak mi opisujecie obrzydliwe rzeczy, które Was spotkały, czuje się jak matka chrzestna wszystkich zdegustowanych)(Basiu, autorko najświeższego maila, to dzięki Tobie poczułam wyrzuty sumienia tak gniotące, że postanowiłam wykrzesać z siebie cokolwiek).
Potrącił mnie samochód, jak jechałam rowerem. Nic mi się nie stało. O tyle to przerażające, że jakieś pół godziny wcześniej wyobrażałam sobie, że potrąca mnie samochód i wreszcie się wszyscy nade mną litują, jaka ja biedna smutna Kasia, wreszcie ma powód do ust w podkówkę. Dzwonię do pracy, wszyscy się martwią. Jestem tematem. Jestem durna.
Boli mnie stopa, dotkliwie i nieuleczalnie. Pęknięta trzeszczka, przypominam. Nawet gdybym chciała, medicover nic mi nie zrobi, bo jest absolutnie najgorszą prywatną opieką medyczną świata. Gdybym umarła, moje zwłoki trzy tygodnie czekałyby na stwierdzenie godziny zgonu. Skoro przy zabójczych grypach na lekarza pierwszego kontaktu czeka się cztery dni.
Pragnę rozrywek i uciech. Ale nie mam z kim ich popełniać. Dwa tygodnie temu zdarzyła się jedna, pracowo integracyjna, pijacka i cudowna, z łażeniem po lodowatej trawie o świcie i wycieczką nad rzekę we mgle i planami wykradzenia klucza do basenu. Obudziłam się (a raczej przestałam zmuszać się do spania i weszłam rześko w nowy dzień) ze strasznie czerwonymi ustami, jak jakaś pieprzona królewna śnieżka, mimo, że jedyne czego nimi dotykałam to brzegi kieliszków. Wszyscy byli senni i jeszcze szczerzy. Powrót autokarem i siedzenia na samym końcu, tam gdzie wszystkie łobuzy i najfajniejsze chłopaki. Takie małe kolonie. Fajnych mam ludzi w pracy. Jak się pominie niesmaczną śmietankę branży reklamowej, to zostanie to co najlepsze - cała masa twórczych cudaków i piotrusiów panów. Szkoda, że po pracy idą do domu. A ja... okrężną drogą.
No i finalnie, chyba jestem... samiuteńka. Od dziś.
Fin de siècle.
Powiedziałam, proszę się nie gniewać. To szkodzi na radość.
Aha, jeśli ktoś mnie spotka na ulicy, to uprzejmie proszę o kontakt, zgubiłam się, nie mam obróżki, nie boję się ludzi, na oko dwadzieścia parę lat. Bo
czasem mi się zdarza, w całej swojej depresyjnej schizofrenii, że ktoś
jakby poznaje... patrzy... patrzy...więc ja...nie wiem co robić i...
czuję się gwiazdą gwiazdą ludzi fantazją, a to pewnie jakiś zbok albo
wredna sucz której się nie podobam z facjaty. A nie Wy. Więc proszę,
powiedzcie 'cześć' na ulicach Warszawy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Bzuuuu .... ja się gdzieś ostatnio zgubiłam i nie trafiałam za często pod Twój adres. A tu takie nowiny!
OdpowiedzUsuńno się trzymaj i nie puszczaj (zbyt często) :P
Nawet nie wiesz, ale prawie codziennie tu zaglądałam z nadzieją na nową notkę- i masz! JEST!
OdpowiedzUsuńAle jaka... ej... co się dzieje, że przyszło lato, a wszyscy mają rozkminy życiowe... bleee...
możemy się spotkać i pocierpieć razem;(((
[głaszcze i tuli]
OdpowiedzUsuńawww awww awww :)
Usuńżycie w Warszawie chyba musi bywać ciężkie
OdpowiedzUsuńpracujemy chyba obok siebie(Mokotów) a nigdy na ciebie nie wpadałam :)
OdpowiedzUsuńA swoją drogą dzisiaj w dordze do "wspaniałej" pracy (a mieszkam na wsi tam gdzie byłaś na imprezie integracyjnej, więc mam kawałek drogi) facet, który zozsiadł się obok mnie(tak rozsiadł bo wcisnął mnie w szybę swoimi rozwalonymi nogami-może mi ktoś wytłumaczy ten fenomen)caaalutką drogę obgryzał paznokcie czy skórki mlaskając przy tym głośno i wgapiajac mi się w dekolt-to było coś strasznego
OdpowiedzUsuńoo fuuu! najgorsze jak obgryzają tak, że strzela na cały głos i słysze jak paznokieć pęka pod zębem...mam dreszcze i odruchy wymiotne...
UsuńTeż nie rozumiem tego fenomenu siadania okrakiem przez panów. Jakby narząd kopulacyjny potrzebował luzu i wietrzenia. Jeżeli tak jest to niech przestaną nosić te obrzydliwe obciskające gacie zaamiast spodni. fujfujfuj Jechałam ostatnio intercity 10h, nie miałam gdzie podziać stópek.
Usuńdokładnie tak było :/
OdpowiedzUsuńa to jeszcze nic. jakiś czas temu jechałam autobusem z małżeństwem żuli. facet (z dobroci serca) wycisnął żonie pryszcza!!! i to na moich oczach. potem przez całą drogę krzyczał na nią, żeby nie dotykała paluchami twarzy.
jezu to było moje najgorsze przeżycie w komunikacji miejskiej
Ten prosty los, o którym piszesz, niezmiennie mnie fascynuje. Szczególnie, jeśli chodzi o psiapsiółki z gimnazjum. Jak to się dzieje, że niepostrzeżenie przechodzi się ze statusu dziewczęcia w kobietę, bezkrytycznie noszącą leginsy na celulit? Jak się znajduje tych przedziwnych mężów w sandałach na skarpety? Chadza na festyny rodzinne, taszcząc pod pachą potomstwo, watę cukrową i pijanego małżonka? Ja nie wiem jak. Wygląda na dość nieskomplikowany proces - ot, zapomnieć się gdzieś z jakimś panem, przywdziać białe koronki na zaawansowaną ciążę. Później mieszka się miło z teściami i popyla z siatami z biedronki. I myślę, że one - jedna z drugą, mają mnie za nieudacznika - beztroskiego, nic nieznaczącego, bez kontynuacji w postaci zasmarkanych bachorów. A ja nie chcę tak, jak one, bo jeszcze się łudzę, że przede mną coś wielkiego, nadzwyczajnego, poza kartoflami z maślanką (nota bene pyszną).
OdpowiedzUsuńPozostanę czujna przy okazji wizyty w Warszawie, choć nie sądzę, że starczy mi odwagi, żeby pisnąć "cześć".
Na pocieszenie powiem Ci, że wczoraj podrywał mnie stary, obleśny sprzedawca czereśni udając, że nie ma ręki (włożył ją sobie pod koszulę) i jeszcze namawiał żebym kupiła wszystkie czereśnie jakie ma to szybciej pójdę do domu. Weszłam do sklepu i już miał dwie ręce :<
OdpowiedzUsuńuwielbiam toooooo!!!!!! :D
UsuńTakie przełomowe momenty w życiu to zawsze dużo strachu przed nowym i nieznanym, i ekscytacji z powodu tego samego nowego i nieznanego. Nie przedawkuj emocji i będzie dobrze :) Fajne zdjęcia porobiłaś.
OdpowiedzUsuńBzu, kiedy tylko chcesz mozemy razem isc na rower, albo do Malinovej, albo na lunch (gdzie taniej)! albo polazic po Mokotowie,bo fajnie! tez sie czesto nudze i czekam na nowych padrugów! :)
OdpowiedzUsuń|Cały dzień łaziłam po Warszawie,ale nigdzie Cię nie było-może następnym razem;)szkoda tylko,że tak rzadko tam bywam..trzymaj się złotousta Bzu-samiuteńka to Ty na pewno nie jesteś,tylu jest ludzi którzy wiele by dali żeby pobłąkać się po Warszawie z kimś,kto zapala im uśmiech na twarzy każdym kolejnym(zbyt rzadkim) postem czy tweetem. a co do tego "łatwego życia" to nawet gdybyś takie prowadziła-potrafiłabyś tak je ubrać w słowa, że nadal czytalibyśmy o tym z wypiekami na twarzy.I każdy marzyłby o takim życiu.Głowa do góry!
OdpowiedzUsuńNo właśnie - nie rozkminiać, nie zastanawiać się co by było gdyby a że jeszcze jestem młoda to możeby wyjechać do Azji na rok poznać świat, dopiero wrócić, a czy ten związek to jest to czy lepiej szukać czegoś nowego a czy taka praca czy zakładać coś swojego a może pierdyknąć wszystko i założyć własną słodką kawiarnię i siedzieć tam codziennie w kolorowej sukience tylko za co blabla tysiąc myśli na każdym kroku zamiast bezowej białej sukni i pchania wózka środkiem ulicy każdego dnia ;]
OdpowiedzUsuńaga
Dżizus kurwa, jakbym o sobie czytała.. Oto właśnie jestem po raz kolejny na tym etapie egzystencji, gdy zupełnie nie wiem, co ze sobą zrobić. I kusi jak cholera wizja żywota prostego. To takie latwe przecież, obrać ścieżkę juz wydeptaną. Płynąć sobie beztrosko, poddac się, niech się, kurwa, dzieje co chce. Ciężko znaleźć swoją drogę. Jeszcze ciężej na niej pozostać. Zwłaszcza kiedy nie ma się żadnego wzoru, zwłaszcza gdy na tej naszej drodze nie widać żadnych śladów, sami musimy wydeptać. O ile łatwiej byłoby, gdyby ktoś już tędy szedł.. Ale nie jest. Nie zawracaj, Bzu :) I wiedz, że nie tylko ty się bujasz z taką paranoją.
OdpowiedzUsuńMaggy
Bziu najsłodsza. To najpiękniejszy post jaki w życiu czytałam. I płaczę.
OdpowiedzUsuńświety jezuniu, ale czemu!
UsuńO Boże, Boże, wyrzuty sumienia? Ale ja nie chciałam przecież! ;)
OdpowiedzUsuńNo i też-jakbym o sobie czytała. Jako osoba z małego miasteczka, ze zdziwieniem odkrywająca raz po raz, że ta pani z dwójką dzieci i nieznanym mi nazwiskiem, która wysyła mi zaproszenie na Facebooku, to znajoma z liceum. I sobie myślę dlaczego ja tak nie mogłam.
Z rozrywkami i uciechami mam to samo, minus cała masa twórczych cudaków i piotrusiów panów w pracy. Ale czego ja mogę wymagać od prawników. Tak sobie patrzę, czytam co się w mieście dzieje, ile świetnych imprez, itd, ale przychodzi weekend i zaraz komuś się nie chce, ktoś się uczy, ktoś inny ma już plany, a jeszcze ktoś przestał się do mnie odzywać nie wiedzieć czemu, a przecież ja się narzucać nie będę. Kończy się tak, że idę sama na przedpremierowy seans "Przed północą". I mając dwadzieścia parę lat znów zastanawiam się, gdzie znaleźć ludzi w "moim typie".
Ale w sumie możemy się przecież jakoś zebrać, my wszystkie, które "mają tak samo" i iść razem w miasto. O. Just sayin'. Trzymaj się!
To byłam ja, Basia od maila.
(a co do facetów rozwalających się w komunikacji miejskiej, o których ktoś wyżej wspominał: http://movethefuckoverbro.tumblr.com/)
Tak cię śledzę i podglądam co piszesz i cię polubiłam, hahah pewnie dostajesz milirijard komentarzy tego typu. Będę w Warszawie next łik jak cię spotkam to ci powiem cześć, nawet ci powiem że jakbym cię spotkała to bym cię bezpańska bzu na kawę wyciągnęła :)
OdpowiedzUsuńO Jezu, też tak ostatnio myślę, o tym życiu w małym mieście.....
OdpowiedzUsuńkończę licencjat, nie wiem co dalej, a tu się okazuję, że połowa Niuń z roku wzięła już śluby ze swoimi Misiami i niedługo mój fejs zamieni się w jeden wielki album "patrz jakiego mam tłustego dzieciaka". I im już studia nie potrzebne, bo przecież Misiu będzie pracował, bo jak inaczej? I wesele miały z wujkami, wódką (bo jak to bez wódki?:O) i złotymi gołąbkami w tle... a ja co? nie będę miała jeszcze kilka lat dzieciaczka, ale za to mogę spędzić cały weekend nie wychodząc z łóżka, oglądając cały sezon Hannibala i nikt mnie nie woła na obiad, bo ciocia Hela przyjechała.Ale jakoś szkoda. I mogę pójść gdziekolwiek chcę, bo mieszkam w Wielkim Mieście, ale co jeśli ja nie mam czasem z kim...
Poza tym przydałby się jakiś miły chłopiec... Gdzie się spotyka miłych chłopców Bzu?
i pochwalę się, że mnie zainspirowałaś i też jeżdżę rowerem wszędzie zamiast tramwajami, a rower jest miejski, więc w spódnicach, pokazuję nogi, a dziadkowie za mną się oglądają... szkoda, że tylko oni. :(
Jak zabłądzę do Warszawy, którą lubię, chociaż pochodzę z miasta, w którym mówią, że Warszawa śmierdzi (zgadnij jakie to miasto?) mogę pójść z Tobą na lemoniadę?
jasne :)
UsuńKocham Cię Bzu i Twe równie jak moje rozmemłane myśli <3 Gorsi są tylko ludzie z telefonii komórkowych, wciskający Ci ubezpieczenie w przypadku śmierci o 8 rano gdy budzisz się i masz cudowny nastrój. Nie chcesz być niemiła, więc kulturalnie odmawiasz, ale nieee! charczący starzec nie da Ci spokoju, będzie dzwonił przez najbliższy tydzień powodując lekką nerwicę, a fuj!
OdpowiedzUsuńAś
A jakbyś Bzu miała czas i ochotę i jeszcze do tego pogoda sprzyjała, to fajny event się szykuje na sobotę: https://www.facebook.com/events/444458285636978/ Więc jak coś to wiesz, daj znać.
OdpowiedzUsuńZnów ja, Basia od maila.
ale czemu jesteś sama bzu? :(
OdpowiedzUsuńa bo tak wyszlo, w koncu. ale to dobrze i rozsądnie. bedzie lepsze.
UsuńJa to bym Ci takie wielkie "cześć" powiedziała, przytuliłam i głaskała zrozumieniem. I jak kotek rozciągnęłabyś się trochę w niemocy i bezradności a ja drapałabym za uszkiem.
OdpowiedzUsuńOstatnio widzę, tak bardzo wyraźnie mimo banalności tego stwierdzenia, że wszystko co się kończy jest początkiem dla czegoś nowego. I piszę to ja, ta, która przez tydzień koczowała pod kołdrą udając nieżywą. Swoje przeleżałam czasem włączając móżdżek i wiem, że warto przeżywać mimo, że zawsze niesie to ryzyko porażki.
Pyszczek do góry!
śmiesznie jak tak wszyscy w komentarzach naśladują twój styl :)
OdpowiedzUsuńPo raz pierwszy jestem u Ciebie na blogu i muszę przyznać, że bardzo mi się tu podoba! Chyba zostanę na dłużej!
OdpowiedzUsuńNatalia
to było takie... prawdziwe.
OdpowiedzUsuńlubię Twoje teksty, zawsze się zastanawiam, skąd u ludzi w głowach biorą się takie połączenia słów, zdań, całych paragrafów-ja tak nie umiem ale lubię to czytać(albo słuchać), zawsze mnie to rozbawia.
dobrze ze Ulcia podrozniczka cie wlepila z linkiem blogowym bo nie mialam co czytac
OdpowiedzUsuńa sie czyta fajnie i fotki obrazki do tego
ja to myślę, że wcale nie chciałabyś mieć takiego "prostego" życia... W każdym razie, mnie się jakiś czas temu odechciało, gdy spotkałam koleżankę z podstawówki i ledwo ją poznałam, bo wyglądała jak własna matka (a ma lat 26). "Panie losie, daj chłopaka, ale nie wąsacza w skarpetach frotte". Wczoraj przeżyłam po raz kolejny szok połączony z lekką załamką, gdy zobaczyłam na fejsie, że znajomy z moich byłych studiów - remizowy lowelas, który nie zapowiadało się, żeby miał nawet dziewczynę - wziął ślub. Moja kumpela jednak to podsumowała "pomyśl, jakbyśmy miały dzieci nie mogłybyśmy pojechać na openera". Także trzymam się myśli, że im (tym zamężno-dzieciatym) współczuję ;)
OdpowiedzUsuńZ dziećmi też można. Na Boga!
UsuńTak? ciekawe.....
UsuńDokładnie takie same myśli przechodzą mi przez głowę od wielu lat! Chciałabym być zwykłą, prostą (umysłowo...) dziewuchą, która chce tylko wyjść za mąż za jakiegoś miśka-dresa i mieć suknię "bezę" (popłakałam się ze śmiechu jak to czytałam!). Ale nieeee....zachciało mi się być artystką..
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i tule tule mocno ;*
A ja się przyłączam do propozycji rowerowej, albo połazić po Pradze, albo wyskoczyć w piątek na drina do Hydrozagadki:)
OdpowiedzUsuńWidzę że nie tylko ja się zastanawiam gdzie i kiedy popełniłam błąd że skręciłam w stronę 'wielkomiejską'. Przyznaje bez bicia że poszłam ostatnio o krok dalej bo zaczęłam się zastanawiać ( podczas kazania na niedzielnej sumie...) który z chłopaków w 'mojej' rodzinnej wsi jeszcze nie zdążył się ożenić. I wyszło na to, że nawet nie licząc lokalnego zboczeńca mam jeszcze jakiś wybór;-)
OdpowiedzUsuńz nieukrywaną przyjemnością, przypadkiem zupełnie tu trafiłam, przeczytałam kilka (-naście może) wpisów wstecz. wszędzie indziej mam wrażenie ostatnio, tylko moda, moda, fashion (bardzo cenię, polską lubię bardzo, ale ileż można te same rzeczy oglądać na zmieniających się tylko modelach). a tu od razu łyżka dziegciu, rozum zaczyna docierać do ust i czuję, ze nikt mnie w balona nie nabija.
OdpowiedzUsuńczekam na cd.
pofarbowałaś włosy? :O
OdpowiedzUsuńwidziałam Cię w galmoku. w tej sukience w paseczki i z dołem niebieskim. albo na odwrót, z górą niebieską i dołem w paseczki. i sobie wyobraziłam jak mówię "cześć" a Ty robisz oczy, patrzysz w moją ziemniaczaną twarz i mijasz bez slowa. true story. Ulę już dwa razy widziałam, szczerzyłam się i nawet na twitterze udalo mi się przyznać, ze to ja. wy jesteście z "internetu". te co ładnie piszą, robia super zdjecia, byly w Japonii i NY, mówią językami i jedzą tylko dobre rzeczy. noł łej. XD
OdpowiedzUsuńo właśnie, dobry post. bzu, czytaj go sobie za każdym razem, kiedy dopadnie cię chandra, tak dla przypomnienia, jak wiele dostałaś od losu. piszę serio.
Usuńpolecasz jakąś pho w warszawie?
OdpowiedzUsuńpyta ola
toan pho na chmielnej!
Usuńkurwa mać. nie znam Cie, nie czytam, raz na dwa miesiące tu zajrzę, bo wrzuciłam do zakładek dwa lata temu i tak siedzi, a jak siedzę w pracy i mi się nudzi, to przeglądam blogy. wiesz jak to musiało wyglądać? dwudziestojednoletnia kobieta płacze nad ekranem komputera w czasie pracy. kurwa mać. chyba mam problemy psychiczne, tak myślę, ale się popłakałam, a dawno nie płakałam. no dobra, płakałam czytając "gdybym ci kiedyś powiedziała" j.b. i to było w ostatni piątek. mniejsza o to. dorosłość mnie zaskoczyła, wyrwała i przytłoczyła, a mężczyzna, którego kochałam powoli staje się dla mnie obojętny. w dodatku mam dopiero 21 lat i zgodnie z wszelkimi normami powinnam się cieszyć życiem, pić i śmiać się z przyjaciółmi popalając śmiecionośne papierosy. kiedyś tak było, a dziś nie mam na nic czasu. NA NIC SENSOWNEGO.
OdpowiedzUsuńnie plakac. nie tak chcialam. to dziwne ze wszyscy czujemy to samo i nic sie nie da z tym zrobic. a voice of a generation.
Usuńmasz tumblra?
OdpowiedzUsuńnope.
Usuń