poniedziałek, 5 grudnia 2011

Dziś mikołajkowa  noc, jutro mikołajkowy dzień.
Kilkanaście lat temu o tej porze leżałam w łóżku i serce mi waliło z podniecenia. Zawsze byłam następnego dnia niewyspana, no bo jak ktoś zdrowy na umyśle może normalnie zasnąć wiedząc że PRZYJDZIE MIKOŁAJ OJEZU!!!!

Kilkanaście lat temu przychodził prawdziwy Mikołaj. Co pietnascie minut wychodziłam z łóżka, odchylałam roletę, za którą było zimne powietrze od zimnej szyby buchające i patrzyłam w niebo, licząc na łuczek z renków, nie wiem jakim cudem na to licząc. Boże jak wspaniale było nie wiedzieć że to wszystko kłamstwo. Potem znów się kładłam, zaciskałam oczy i błagałam żeby już było jutro, hej, wystarczy zasnąć, obudzić się i będzie jutro i MIKOŁAJKI O JEZUBORZE!!
Mam wrażenie że wtedy bywał śnieg tego dnia. Szło się do szkoły i nie było błotnie tylko, no nie wiem, może człek ślepy był, ale jakoś tak ładnie i (cliche) magicznie.
Któregoś razu dostałam flamastry comte, zginały się i chyba nawet trochę pachniały, albo były zmywalne, jakaś taka wielka i nigdy nie użyta atrakcyjna cecha ich dotyczyła. Zabrałam je do szkoły. Ktoś inny wtedy dostał szczoteczkę elektryczną i nie mogłam uwierzyć że mikołaj bywa taki tępy. Serio, szczoteczka?

Zawsze budziłam się absurdalnie wcześnie, mój brat posapywał na dolnym piętrze rodzeństwowego łóżka a ja nie mogłam się ruszyć z przejęcia i szukałam wzrokiem paczuszki. Albo często reklamówki, w końcu to były lata 90. Już chyba na zawsze wdrukował mi się w mózg obraz ciemnego pokoju, jasnego paska szyby w łazience, szum wody, bo mama się kąpie (co z tymi mamami jest, że wstają o 5 i cały dzień są przytomne!) a na tle tej szyby siateczka... wielka książka o bambim, mała srebrna rózga (dla łotra mnie) i inne cuda, słodyczowe.

Raz dostałam list, na papierze sniadaniowym, co przyznam było dość pomysłowe. Że mam być grzeczna chyba, brata nie tłuc, tylko kochać, rodziców nie męczyć i nie stroić fochów. To tak z pamięci te moje dziecięce przywary, pewnie było tam coś miłego, mikołaj w końcu do chamów nie należy. No cóż. Zresztą kto by tam patrzył na list jeśli dostało się lalę!

Rok w rok paczki ze słodyczami "z pracy taty". Ojej spotkałem po drodze mikołaja! Maskotka której nigdy nie dotkne po tym jak wyciągne ją z reklamówki z nadrukiem mikołaja. Słodycze zjadane systematycznie co niedziela aż do wiosny (mamusia dbała o uzębienie).
Najgorzej było jak mikołajki wypadały w dzień szkolny. To skandal nie mieć czasu na rozpakowanie i obejrzenie każdego słodyczka i zabawki. Skandal.
A najsłodziej gdy w weekend. Zobacz mamo, zobacz co dostałam!! Skąd on to wiedział skubany! A mama tak naturalnie udawała zdziwienie, do dziś to potrafi! Być mamą to sztuka.

Mój najlepszy mikołajkowy prezent to książka kucharska dla dzieci. Była sobota i dużo sniegu na dworze. I taki okres dziecięcości, że w weekendy wstaje sie koszmarnie rano, gdy mamusie i tatusie odsypiają znój. Poszerzałam paluszkiem dziurę w czerwonym papierze. Pachnąca książka. Do tej pory z niej gotuje.
A potem człowiek dorósł troche i modlił się, żeby na mikołaja nie wpaść jak będzie szedł nocą siku. Serce nadal waliło. Dziś  też by waliło, gdybym była w domu.
A jestem w pustym mieszkaniu, otoczona zimnymi kawami i herbatami i okruchami, kserówkami i książkami i notatkami, z ledwie uskrobanymi już siedmioma stronami magisterki. Jutro nie znajdę nic pod poduszką i ta myśl dotyka moją dziecięcą partycję. Troche wyciska nawet łzy z oczu, za utraconym czasem i takie tam. Ale no nie wiem, myślę że może coś zyskałam, dorastając (żenujące cliche nr dwa). Mikołaj nie istnieje, ale mama i tak kupi mi prezent i zapakuje i z pewną nieśmiałością wręczy. Jutro dzieci będą miały jasne twarze a ja będe zgadywać co dostały. Pewnie coś strasznego, hanamontana albo krwawo siekające wrogów roboty. No nie wiem, próbuję sobie przypomnieć co zyskałam dorastając, ale ten okres płaczu za dzieciństwem, już za mną i pewnie jakieś tam powody są. Acz magisterka i ciemna noc i nadchodząca poważna dorosłość i to że strasznie, ale to strasznie chce mi się siku, nie pomagają.



Tak naprawdę wcale mi nie jest smutno, jakoś tak wyszło kłamliwie. Ulżę pęcherzowi, wezmę gorącą przedsenną kąpiel z naoliwianiem się włącznie, poczytam nowiutką pachnącą książkę witkowskiego i będę mogła wstać jutro o 10, a nie jak za czasów szkolnych o 7. Kupie prezent dla mamy. Poslucham wywodów wymienionej w poprzedniej notce kretynki, olala. Porozmawiam ze swoim słodkim chłopakiem przez telefon. Ubiorę ładną sukienkę i zjem dobre śniadanie. Pani od francuskiego pochwali moją wymowę i moją ładną sukienkę. W środę pokaz future shorts, czyli krótkich metraży. W czwartek kawa z miłą osobą. No dzieci tego nie mogą!

Mam nadzieję że do Was mikołaj przyjdzie i obejdzie się bez takiego kwękania;)

26 komentarzy:

  1. hm, u mnie jakoś zawsze ważniejsza była gwiazdka. mikołaj? pf, trochę słodyczy i tyle. i nie zostawiał paczek w nocy, tylko zawsze rodzice na niego się napotykali ;).

    widzę, że masz "wszystko jest iluminacją" w stosiku. ech, film mnie urzekł i pod jego wpływem kupiłam też książkę (po angielsku). zmóc nie mogę, denerwuje mnie bardzo jej styl. ciężko mi po kilkunastu stronach stwierdzić, czy kulawy angielski narratora jest zamierzony, chyba tak.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziś również zastanawiałam się nad Mikołajkowym okresem dziecięstwa mego. I wyszło mi że było jednak fajniej kłaść się spać z bijącym sercem i wiedzą, że rano COŚ będzie obok łóżka. I ta niemożność zaśnięcia, wiercenie się, bo nagle zaczynasz się zastanawiać, czy byłaś wystarczająco grzeczna żeby Mikołaj spełnił życzenia (wypisane drżącą ręką dzierżącą pióro) z Twego listu... Pobudka rano, gdy z nieśmiałością wychylasz się lekko za brzeg łóżka (tylko głowa, bo w pokoju lód, więc jeszcze trochę w cieple kołderkowym pobyć trzeba) i spoglądasz na prezent :) Delikatne i powolne rozwijanie wszystkiego z bijącym jak młot sercem... Czasami mam ochotę przeżyć to raz jeszcze. Zamiast tego pozostaje mi wspominanie i wcielanie w życie (swoje i moich bliskich) takich małych momentów, dzięki którym choć na chwilę zrobi się równie miło jak w dzieciństwie. Zajechało sentymentalnym jęczeniem, ale nic nie poradzę :) Święta :D Ojezu już Mikołaj a ja nie śpię!
    Pozdrawiam ciepło i życzę miłego Mikołajowego Dnia!
    Karolina.
    P.S. Z tym wchodzeniem do poszewki od kołdry, to znam to z dzieciństwa również :) Ganiałam się z siostrą i nie sposób było nas stamtąd wyciągnąć. Zapach świeżej dopiero co wyprasowanej poszewki do dziś mi o tym przypomina! Dziś niestety już we dwie się nie zmieścimy...sprawdzałyśmy jakiś czas temu :)
    Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  3. Na swój bezukowy sposób trafiłaś w samo sendo...
    Mam nadzieję, że kiedyś będziesz sławna i będziesz pisywać felietony do gazet. i będą o tobie mówili "ta pani z gazety" a ty się będziesz uśmiechać pod nosem i owinięta w koc, przy kubku herbaty, na bujanym fotelu ustawionym tuż obok kominka będziesz wnukom opowiadać o dziwach XXwieku...
    Mam nadzieję, żę St. Nicholas przyniesie ci to o czym marzysz...
    M.

    OdpowiedzUsuń
  4. dziękuję za miłą mikołajkową notkę (przeczytaną z rana) :3 ech nostalgicznie się zrobiło a nastroju dopełni śniadanie ze słodyczy z mikołajkowej paczki (tak się złożyło że w tym roku jestem na mikołaja w domu *jupi*)
    Miłego dnia! (mogłabyś pokazać czasem te ładne sukienki)
    <3

    OdpowiedzUsuń
  5. najlepszym prezentem na Mikołajki EVER był worek wypełniony cukierkami, wśród których została ukryta płyta Bravo Hits 97. Niespodzianka życia!
    Pamiętam te wszystkie nieprzespane z ekscytacji noce oraz chęć zobaczenia Świętego przeplataną z potwornym strachem przed spotkaniem go właśnie na trasie pokój-wc.

    Doskonale to wszystko ujęłaś :)

    OdpowiedzUsuń
  6. no u mnie było kwękanie ... kurza stopa.
    :P

    OdpowiedzUsuń
  7. Miło się czytało tego posta, mikołajkowe dziecięctwo przed oczami, eh.

    OdpowiedzUsuń
  8. ''Serio, szczoteczka?''

    Ja kiedyś dostałam Biblię dla dzieci oraz grę planszową "Przez stepy pustyni", serio.

    Rozczarowanie nie do wyrażenia, nie ma słów, by je opisać. Tamtego ranka, w wieku tych kilku lat czułam się jak długoletnia pracownica budżetówki, która nie dostała "trzynastki".
    Bo tak bardzo wtedy potrzebowałam Kena! Ken był niezbędny do zabawy, do knucia intryg, tworzenia fabuły, bo poprzedni, niech będzie -eks, Ken był inwalidą, nie miał 1 nogi, a jedynie hulające powietrze w nogawce(choć w zasadzie postać Kena była tylko marnym figurantem, jednak poszczególne elementy, szczegóły!, były już wtedy niezmiernie dla mnie ważne).

    - Tapta

    OdpowiedzUsuń
  9. Kurcze, do mnie Mikołaj wpadał na Wigilię, jak już wszyscy pożyczyli i pojedli. Wtedy dziwnym trafem czekałam gdzieś daleko od drzwi wejściowych, od choinki... I zawsze przegapiłam ;-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja rok w rok zawsze dostawałam kapciochy... W tym roku... nic. Nie no... Kumpela podzieliła się czekoladowym Mikołajem, który mama wrzuciła jej nieudolnie pod poduszkę, gdy ona przewracała się na drugi bok ;-P

    OdpowiedzUsuń
  11. Jakże miło czyta się podobne notki! Bo chociaż do mnie Mikołaj przyszedł, to jednak dorosłość zbliża się wielkimi krokami (o ironio, urodziłam się właśnie 6 grudnia!) i mam świadomość, że wkrótce dzieciństwo stanie się już tylko miłym wspomnieniem. Na razie nie wiem czy to dobrze, czy nie. Mam nadzieję, że tak i wierzę, że to, co nadejdzie, będzie jeszcze piękniejsze.

    Co studiujesz? :)

    OdpowiedzUsuń
  12. moi rodzice jednak sprawę bezsennych nocy załatwili po mistrzowsku - Mikołaj przychodził podczas mojej bytności w szkole, prezenty czekały dopiero po południu. Mękę wpatrywania się we wskazówki zegara w nocy przeżywałam li i jedynie w Wielkanoc, kiedy to profilaktycznie kładłam się spać dzień wcześniej o 19. Z marnym skutkiem.

    OdpowiedzUsuń
  13. a ja mikołajki spędziłam w żłobku, gdzie urocze dzieciory zawładnęły całą moją uwagą, nie było chwili na kwękanie ;)
    no i shorty, i kawa to zdecydowanie dwa wielkie plusy niebycia dzieckiem :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Ej, to nie ja jedyna takie przeżycia miałam?? Normalnie kubek w kubek:) No ale nie po tu jestem. Chciałam się podzielić spostrzeżeniem pewnym, czymś co podczas obrzydliwej ulewy na przystanku kazało mi pomyśleć o Tobie. Tak więc przyszłam na ten przystanek i widzę roześmianą babę gryzącą cebulaka, a poniżej podpis "Lubelskie- smakuj życie". I tak mi przyszło do głowy, może smród jest wpisany w jestestwo mieszkańców Lublina, może to taka cecha regionalna, żeby nie powiedzieć narodowa?? Chociaż nie, tu trzeba uderzyć się w piersi, wrocławianie też śmierdzą, niestety...

    OdpowiedzUsuń
  15. ludzie z opola też śmierdzą... cała polska łączy się w smrodzie

    OdpowiedzUsuń
  16. Warszawiacy również śmierdzą. Ale tutaj to wiejskość z całej polszy, więc trudno rozróżnić. Miesiąc temu byłam w Poznaniu, niby zachód, a to samo, fuj.

    OdpowiedzUsuń
  17. jak ostatnio wsiadłam do autobusu to obezwładnił mnie zapach ryby z niewiadomego źródła. Wszyscy podejrzani (którzy wyglądali na nosicieli odorku) wysiedli zanim ja wysiadłam. Nie wiem może to kierowca?:D

    śmierdzący sztukmistrz z lublina

    OdpowiedzUsuń
  18. Mam ogromniastą prośbę a raczej pytanie: jak nazywała się ta książka o reklamie, która wprawiła Cię niegdyś w tak twórczy nastrój, że stworzyłaś scenariusze dwóch reklam radiowych?

    OdpowiedzUsuń
  19. 'zgnieć pan to, panie whipple' luke sullivan. polecam :)

    OdpowiedzUsuń
  20. paluchem nakładam - jak stare babcie szminkę na policzki :D

    OdpowiedzUsuń
  21. Chciałam zapytać o lektury; otóż (przez Ciebie!) świeżo po lekturze "Wesel..." Hrabala i przymierzając się do "Drwala", jestem ciekawa Twojego zdania na ich temat? Podobało się? Która lepsza? Mnie w "Weselach..." ujęła szczególnie końcówka, gdy Eliska znajduje Doktora w łożu usmarkanego z gilem zwisającym z nosa...Tak chodzę tymi syfaistymi ulicami, patrzę na przechodniów i samo się ciśnie pod powieki...
    powinszowania na Nowy Rok!:D
    M.

    OdpowiedzUsuń
  22. Łyżka Cedzakowa30 grudnia 2011 19:38

    Droga M.,
    Swoje "głębokie" przemyślenia w temacie książek powinnaś publikować na łamach "Przeglądu Literackiego". Czytając je, po raz pierwszy przestałam żałować, że wprowadzono VAT na książki.
    Powinni dołożyć jeszcze akcyzę...
    Do autorki bloga,
    Szczęścia w Nowym Roku.

    OdpowiedzUsuń
  23. Świetny post, trafiłaś w sedno mojego dziecinstwa!

    OdpowiedzUsuń
  24. ach bzu odkąd odkryłam Twojego bloga pancakesy to moje uzależnienie;/
    przejrzałam Twojego bloga w całości i nie wiem co napisać, żeby nie brzmiało banalnie... Miło, że jesteś:)

    OdpowiedzUsuń
  25. Posta noworocznego !

    OdpowiedzUsuń