Siedzę w łóżku, otoczona tym gniazdkiem pościeli o którym sie marzy całe zimowe dnie i sie denerwuje. Wyłamuje palce i wzdycham. Oh jezu no niech już będzie osiemnasta. Oh boże no.
Bo o osiemnastej w sali projekcyjnej Telewizji Polskiej Lubelskiej mam za zadanie być lektorem. Prawdziwym lektorem, jak krystyna czubówna czy tomasz knapik czy ten koszmarny pajac z "Ugotowanych". Zgłosiłam się w przypływie odwagi, zaprosili, przesłuchali i wręczyli film. Po włosku. Bardzo zboczony, taki że wszyscy latają z cycami na wierzchu, uprawiają seks z kakturami, z murzynami i z grzybami. Na szczęście tekstu w tym niewiele, więc może sobie poradze jakoś godnie. Projekcja odbywa się w ramach festiwalu filmowego Pełny Metraż, organizowanego przez Kinoteatr Projekt, który to Projekt organizuje też uwielbiane przeze mnie pokazy krótkich form Futureshorts, w Waszym mieście napewno też, więc polecam. Idźcie i cieszcie się. No więc siedzę w pościeli i wzdycham.
Pewnie jesteście ciekawi co mnie ostatnio napawa obrzydzeniem. Otóż jest to komunikacja miejska, niezbyt oryginalnie. Niezawodnie odrażająca komunikacja miejska.
Najgorszy
sort w święta. Dziad z rudo-siwmi lokami (spływającymi na plecy, acz dla równowagi czoło bardzo wysokie, długie wręcz) wyciera się z potu i dłubie w
paznokciu. Takim brudnym i żółtawym. Paznokcie ludzkie mnie brzydzą w zasadzie. Takie wyrastające poza palec, niepomalowane i pomalowane też, bo widzę je momentami od spodu i tam kryje się ta mroczna nieświeża żółtawość i przybrudzenie. Mam na uczelni taką jedną osóbkę do podglądania, która takimi paznokciami, odrapanymi i w paskudnych kolorach typu fiolet biskupi, macha jak szalona, wykonując swoje kokieteryjne geściki. Hipnotyzująca obrzydliwość. Turpizm.
Wróćmy do autobusu. Wielka kobieta,
kobieta z cyrku w sfilcowanym plaszczu, który ma dokladnie taki kolor
jaki miewają śmierdzące człowiekiem płaszcze. Nałożone na tego czlowieka o
kilka razy za dużo. Kobieta popatruje, pogadałaby pewnie. Może o tym że zadek jej na krzesło nie wchodzi. A może o tym że marzy o wtranżoleniu słoika smalcu. Nie chcę poznać jej wartościowych przemyśleń. Już się tego nie wstydzę. Niech tylko przestanie śmierdzieć.
Dalej. Disco polo mimo ze w sluchawkach to ryczące na caly
glos. Tacy zwyczajniutcy ludzie jak ja, czy jakiś miły pan dziadzio, popatrują na dziewke z tymże disco polem, zdziwieni. Tego się da słuchać tak głośno? I co wtedy sobie czlowiek myśli? Wspomina piekne chwile spędzone przy disco polo? Czy zagłusza pustkę i ciszę panującą w mózgu? Podobno każdy człowiek, zwłaszcza młody, ma tak, że wypełnia pustkę i ciszę hałasem i ruchem. Pani mi tak na zajęciach powiedziała. Niby oczywiste.
No to chowam sie w bezpiecznym kolyszacym fleet foxes ktorych
rozpoznam zawsze i wszedzie a ktorych nową plyte uslyszałam pierwszy raz
w sklepie urban outfitters w nowym jorku. No i od tej pory to jest kolejna muzyka przy której załzawione oczy wlepiam w niebo. Czekamy na odjazd busa. Nie da się patrzeć nigdzie indziej, tylko w niebo.
Bo lubelski dworzec jest
koszmarny. Kazdy bus starszy i bardziej zardzewiały od poprzedniego,
biegają cygańskie dzieci, kaleki przechodza przez ulice o lasce i maja w
dupie to, że ulica ruchliwa. Ostatnio widzę takich kalek całe szeregi. Nigdy nie trzymam za nich kciuków.
Niektorzy są widocznie urodzeni, by być kalekami. Wloke księgi do mgr i czuje sie
jak Herrmiona (szkoda że nie wyglądam), 1500 stron pod pachą i wielkie tomiszcze przeglądane w
ciaśniutkim busie o aromacie identycznym z naturalnym aromatem cuchnącej pachy. Zawsze w takim busie znajdzie się ktoś, komu wystaje strzęp waty z ucha. Chryste. Słońce
nie daje czytac, świeci przed drzewa jak opętane a moja źrenica zaraz
sie zrzyga.
No ale nie jest przecież znowu tak paskudnie. Są takie milutkie momenty.
Lubię na przykład przejeżdżać koło klubu fitness i patrzeć jak
ludzie skaczą. Jak jakaś telewizja trzy de, program z lat 90, albo
spocony teatr, wyborny.
Lubię odważnych rowerzystów ktorzy
jeżdżą ulicami, na rowerkach o oponach tak cienkich że to wręcz
niemożliwe żeby dało się utrzymać równowagę, to tak jak niemożliwym jest żeby samolot wielki ciężki latal. Nie wierze w tą czarną magię jakiegoś
wiatru, sił i fizyki.
No wierzę przecież, tylko w nią.
Prawnicy mojego uniwersytetu napisali mi bezczelne pismo, w którym uznali, że skoro w sali z grzybem i gwoździami odbywają się zajęcia, to widocznie znaczy, że grzyba i gwożdzi nie ma, bo inaczej nie odbywałyby się. Żelazna logika. Tak więc nie oddzadzą mi za spodnie, bo, cytuje: "z przedstawionych informacji nie wynika, jakoby takie zdarzenie w ogole miało miejsce." Nie daruje Wam, siusiaki jedne. Nie daruję. Chociaż tą jedną winę odkupicie, a potem spłońcie, razem z tym pieprzonym zacofanym uniwersytetem. Koniec.
Na uspokojenie trochę jedzonka, o które prosicie w komentarzach, czasami. Nie za specjalne, bo po pierwsze jak wiadomo nigdy nie jest teraz jasno, a po drugie, zimową porą jem brzydkie rzeczy. Zupy, mazie itd.
Owsianka z książki Sophie Dahl. Suszone morele gotowane w soku pomarańczowym z cynamonem, owsianka ze szklanki płatków i szklanki mleka, jogurt. Polecam!
Naleśnioki, nieudane. Celem były szwedzkie plattar. Widocznie kiepski przepis. Wszystko co posypane cukrem pudrem da się zjeść. Więc zjadłam.
Nic ciekawego ale jakie cudnie pyszne - tagliatelle z sosem pomidorowym (plus puree paprykowe) z mielonym mięsem, a na wierzchu zamiast parmezanu litewski ser dziugas. Uwielbiam sposób w jaki twarde sery opadają na makaron, jak jakieś futerko <3
No i wczorajsze śniadanie. Stare dobre pancakes. Jednak nastał w mym życiu taki czas, że produkty mączne nieodłącznie kojarzą się z wyrzutami sumienia, dlatego prędko tego śniadania nie powtórzę ;)
Teraz pozwolę sobie przynieść do łóżka miske parującej zupy marchewkowej z cynamonem, imbirem, kuminem.... cymes prawie! Przepis chętnie podam, jeżeli ktoś zapragnie.
Miłego weekendu, nie ważcie się wychodzić spod kocyków!
Pragnę przepisów! Na tagliatelle, na owsiankę, na zupę w końcu!:}
OdpowiedzUsuńHihi! Znowu post jak z mojej głowy, autobusowi ludzie i dworzec autobusowy z moich koszmarów, przysmaki z marzeń kubków smakowych <3
OdpowiedzUsuńps: też lubię podglądać jak ludzie w paco się gimnastykują *zboczenia stalkera paralityka*
ps2: Bzu, czy jako obserwator paznokci znasz może przeznaczenie/znaczenie/zastosowanie/cel/genezę zapuszczonego w szpon kciuka u autobusowych dziadów?
Miłego dnia i trzymam kciuki za lektorowanie (:
anonimowy, no ale wszystko jest pod zdjęciami co ważne! ale dobrze, dobrze, napisze :]
OdpowiedzUsuńowsianka: szklanka płatków do garnuszka, szklanka mleka do garnuszka, włączamy gaz i gotujemy kilka minut, aż zciapcieje. Wylewamy do miseczki, na to nakładamy owe morele (szklanka soku, garsc moreli w plasterkach, pol łyzeczki cynamonu, gotować też kilka minut), na to łyżkę jogurtu. ta daaa! Owsianke można posłodzić, można dodać orzechów migdałów rodzynek (na początku gotowania), wiórki kokosowe... <3
Makaron to już w ogólne prościzna i klasyka- cebule szklimy, dwa ząbki czosnku też, dodajemy mięso mielone (tak z 300-400 gram), bazylię i oregano, smazymy. Jak mięso zbrązowieje, zetnie się znaczy się, dodajemy puszkę pomidorów. Resztki soku z puszki zalewamy wodą z czajnika, mieszamy żeby wszystko ze scianek zeszło, wlewamy do sosu. ja dodałam jeszcze mały słoiczek puree z papryki, roboty mojej babci. No i to sobie pyrka i pyrka, gotujemy makaron, ugotowany wrzucamy do sosu, można dodać trochę wody z gotowania żeby było bardziej kremowo. Na talerz. Trzemy ser. Jemy. Odpoczywamy.
;)
jezus maria! jak mi sie chce owsianki! bardzo! bardzo! bardzo!
OdpowiedzUsuńa jesli film jest zboczony, to czy musisz tez podkladac jeki, okrzyki, wdechy i wydechy i inne onomatopeje czy Twoje sa tylko slowa? i gdzie sobie taki lektor siedzi? bo ja mam wizje Ciebie na krzeselku w prawym dolnym rogu ekranu, niczym panie i panowie z telewizyjnych programow dla nieslyszacych.
(wyrzucilam meza z domu po platki owsiane, tak bardzo chce mi sie owsianki, a to wszystko przez pierwsze zdjecie z tego posta i nawet wizja pozolklych pazurow, waty uszanej i pachowych wyziewow nie byla w stanie zniechecic mnie do jedzenia :))
Dzięki, dzięki.
OdpowiedzUsuńNiby jest ale dla mnie laika w kwestii gotowania jakiegokolwiek posiadanie przepisu jest bardzo bardzo ważne:}
To jeszcze zdradź się z marchewkowym cudem i będę très content:]
W ogóle marzy mi się tutaj jakaś zakładka przepisy czy coś. Bo widzę zdjęcia marzę, szukam, robię i nie wychodzi czyli przepisy coś kijowe znajduję.
Ania
och, jak ja nie lubię przydługawych postów- od razu do zdjęc przewijam (omg!)
OdpowiedzUsuńale nie tu. nieee. coś mi tu się podoba. coś mnie tu zatrzymało :D
pozdrawiam. powodzenia!!
nareszcie nowy wpis! Wieczorem przeczytam, jak uśpię już me dziecię;)
OdpowiedzUsuńja proszę o przepis na zupkę marchewkową! mimo tych obleśnych opisów śmierdzących, dłubiących w nosie ludzi o brudnych paznokciach - przy których prawie zwymiotowałam jedząc jagodziankę (jak już mamy być tacy bezpośredni ) - to na zupkę mam ochotkę i tak...:)
OdpowiedzUsuńnie wiem czy naprawde napisalas do pismo do prawnikow, ale powiem Ci, ze studiuje na tej samej uczelni i tez sobie spodnie o gwozdz krzesla porwalam:|
OdpowiedzUsuńtakze ja Ci wierze
J.:))
strzęp waty w uchu to takie światełko w tunelu - świadczy o dobrych chęciach ;p
OdpowiedzUsuńMyślę, że do tej pory nikt nie był na tyle odważny, aby wystosować oficjalne zażalenie w sprawie gwoździa i prawnicy po prostu zaniemówili z wrażenia. Nie daruj siusiakom, drąż temat!
jak ja się cieszę, że trafiłam na Twojego bloga...weekendowy wysyp myśli...i zdjęcia, uczta dla oczu:)
OdpowiedzUsuńJesteś jedyną marudą jaką uwielbiam słuchać (no czytać). I się udało tak? Brawo!!!! Julka
OdpowiedzUsuń:) Uwielbiam Cię czytać :)
OdpowiedzUsuńzgłodniałam przez Ciebie.
OdpowiedzUsuńi łączę się w estetycznym bólu.
Pancakes <3 dziekuje za porcje zdjec jedzeniowych ;)
OdpowiedzUsuńMasz pióro bardzo lekkie.Przez przypadek weszłam na Twojgo bloga ,jedzonko swietne ,ale nie dla mnie.Współczuję Ci jazdy środkami miejskimi, młodzież oszczędza na wodzie -droga woda ma sie rozumiec.
OdpowiedzUsuńtwój post 3 dni temu, a ja chciałabym już nowy, zaglądam codziennie czekając aż znów coś napiszesz.
OdpowiedzUsuńno kocham Cie, piękne chwile przy disco polu made my day normalnie. prawdopodobnie jeszcze za tydzień jak sobie o tym przypomnę, będę chichrać.
OdpowiedzUsuńuh, ależ jestem prędka, pierwszy komentarz na twoim blogu i już takie wyznanie.
tez mam plaszcz smierdzacy czlowiekiem, czy tez trupem, ze niby vintage. zaloze sie, ze ktos w nim umarl. a produktow macznych jesc absolutnie nie wolno, dlatego tez zjadlam ich dzis trzy tony. wyrzut sumienia dozywotni..
OdpowiedzUsuńOoo ja poproszę przepis na marchewkową! W ogóle wyczaiłam w którymś swoim poście mojego kolegę z lat bardzo młodych, Michała Kempę, ostatnio gwiazdę:) Świat jest mały!
OdpowiedzUsuńkolejny wpis,po przeczytaniu którego pozostał niedosyt. Chcę jeszcze! Czytać Cię.
OdpowiedzUsuńTaktak, Michał Kempa, miałam przyjemność pracować z nim na sesji ;)
OdpowiedzUsuńNo więc skoro prosicie, oto przepis na zupe. Zaznaczam od razu że cos mi w niej brakuje, nie umiem tego nazwać. Acz kombinacja smaków jest przewspaniała!
2 cebule zeszklić, dodać imbiru startego świeżego dwie łyżeczki, dwa ząbki czosnku zmiażdżone, łyżkę kurkumy, 1,5 łyżki cynamonu, łyżeczkę kminu. Posmażyć aż zapachnie, dodać kilo marchwii pokrojonej w kawalki (dlugo sie gotuje marchew, wiec można i w plasterki pokroić, jak kto niecierpliwy;)), zalać 1,5 litra bulionu. Gotować aż marchewka zmięknie. Zmiksowac, dodać łyżeczkę brązowego cukru, łyżkę soku z limonki, na talerzu też kleks jogurtu. Ja dodałam jeszcze pół woreczka ugotowanego ryżu i zmiksowałam z całością.
Mile widziane informacje zwrotne!
Typu fiolet biskupi albo, co gorsze, kure*ska czerwień. W sumie obciachowo-wieśniacko-niewstylunadętejbufonki zieleń, pomarańcz i żółć też są bez sensu i ranią wrażliwe oczęta zapewne.
OdpowiedzUsuńBędzie długa świąteczna notka z mnóstwem zdjęć świątecznych dań? :)
OdpowiedzUsuńMozna prosic ten przepis na zupe marchewkowa ? Bylabym bardzo wdzieczna ;)
OdpowiedzUsuń