Och, hej, halo! A co to za krzyki! A odkąd to ja regularnie pisze! Witamy 200 obserwatora, dla niego specjalna notka o niczym. Im was więcej tym mnie mniej jak to mawiała jakaś marna piosenkarka.
Po pierwsze, ostatnio wygotowałam się za wszystkie czasy. Doskonała kuchnia z wielkim piekarnikiem, może nie idealnie wyposażona w rzeczy typu mikser, no ale od czego mam ręce! Burritos (mielone mięso w ostrym sosie pomidorowym z fasolą, tarty ser, moje najlepsze w życiu guacamole, szczypiorek, do tego sałatka z mokrych surowych warzyw), wielokrotnie pieczone chocolate chip cookies z przepisu z moich wypieków - właściciel kuchni i mój własny chłopiec błagalnie patrzyli i prosili. Poszli w deszcz po składniki. Wyszłam z pokoju z kostką masła w jednej ręce i tabliczką czekolady w drugiej. Po 25 minutach weszłam z talerzem ciastek. Magia. Sałatka szopska, czyli wariacja na temat greckiej. Ochhh. A potem przestałam gotować, bo mi żal czasu. W pracy jakieś cudactwa, po pracy chińczyk na pół z marcelim albo lody albo ciabatta z kozim serem z kerfura. Wieczorem porcja żywności dla kosmonautów w postaci patyków otrębowych. Ale nadal jestem subiektywnie tłusta, nie martwmy się.
Po drugie, wcale nie jestem taka znowu kreatywna. Smutno mi troche, że nie umiem pisać pod publiczke, tzn pod klienta. Pod dorosłego człowieka i pod masy dorosłych ludzi - konsumentów. No ale może się wyrobie i zeszmace i stanę kukiełką! A może wchłonie mnie inna działka, otulająca poczuciem bezpieczeństwa. W każdym razie jestem podekscytowana tym co robię. Do czego się przyuczam. Jestem czeladnik agencyjny. Nie wierzę że to sie dzieje. Mam najprawdziwsze praktyki w agencji reklamowej na starym mokotowie i codziennie jadę do pracy metrem. Marzyłam o tym ze trzy lata! Szkoda tylko że jestem taka biedna, a te praktyki są bezpłatne. Warszawa to miasto pokus (powiedziała posiadaczka czterech nowych rzeczy w kolorze cipkowym). Minus jest taki, że mam wygniłe oczy, a dziś nawet solidnie pulsuje mi lewa gałka. To wszystko dlatego że przedwczoraj przeczytałam na komputerze w pięć godzin (tryb: duma) doskonałą książkę o reklamie, o TĄ. Przesmakowita. Widocznie wywarła na mnie jakiś cudowny wpływ, gdyż dziś prosze ja Was, napisałam sama samiuteńka trzy reklamy radiowe które spodobały się copywriterowi z biurka obok więc NIE POGADASZ!
Poza tym kocham Warszawe. Kocham Cie, biedne miasto. Miłość ta została spotęgowana wizytą w muzeum powstania, wizytą na wystawie o odbudowie wawy i ogólnie, ogólnie. Nie wiem nic o polityce i historii i to jest żenujące, ale nie zabrania mi mieć złamanego serca z powodu krzywd ruin i ludzkich historii. Koszulin przedziurawionych kulą. Zdjęcia miałej tłustawej dziewczynki sprzedającej kwiaty na kupie gruzu. Moja mama urodziła się kilkanaście lat później. Niewiarygodne. Zamek królewski w zasadzie nie ma nawet stu lat. Niewiarygodne jak sobie to człowiek uzmysłowi. No więc kocham Cie warszawo i będzie mi smutno jak wyjade do paskudnego lublina. Miętole karte miejską.
Spotykam celebrytów, na przykład 157(cm) (tak, numer to osoba), z którą gadało mi się tak dobrze jak dawno z nikim (i teraz zagwozdka, co na to 157?), albo dziś w metrze ewe_b. Z tych mniej znanych niejaką Mariette Żukowską, starawą aktorke o twarzy psa, którą to twarz mam przed oczami a nie umiem nazwać;/, oraz Łukasza Garlickiego. Bywam w super ekstra miejscach, tak tak, bywam w nich. W planie b, w chlebie i winie, w ufo < wymienia porozumiewawcze spojrzenia z warszawiakami >. No powiem państwu że naprawde europejska i z klasą ta wasza warszawa.
Och, a o nowym jorku już nic nie pamiętam... połowa z Was widziała foty na fejsbuku. Druga połowa ma je w nosie. No ale wstawie, bo to niehonorowo bez zdjęć notke trzasnąć.
Fizycznie boli mnie serce jak na to patrze. Dlatego nie patrze, nie rozmyślam, bo bym beczała i beczała. Na co komu beczenie.
Matka Boska Flirtująca
Cóż mogę rzec. Oprócz tego że drugi tydzień mojego pobytu był także wypełniony jedzeniem, bieganiem po mieście, ale już spokojniejszy. Most brooklynski, MET, muzeum historii naturalnej, brooklyn ogólnie, lower east side z całym swoim dobrodziejstwem. Kampus Columbii (przygotowywany do wielkiej imprezy pod tytułem class of 2011 gdzie wszyscy rzucają czarnymi czapkami z kutasikiem :<), przypadkowy spacer po harlemie (i fenomen: CAŁOBOWE PRZEDSZKOLE....). I wielki finał tygodnia: ja, biegająca z drżącą brodą i łzami w oczach po mieście, 'co by tu jeszcze, gdzie jeszcze nie byłam!? ile mam czasu, o, godzina, co wybrać, strawberry fields czy może, no nie wiem, no nie wiem, zaraz wybuchnie mi głowa'. Wybrałam strawberry fields. Z kamieniem u duszy uwieszonym robie fote, zaślepiona rozpaczą nie baczę na białe fatalne adldasy, aż tu nagle...
...dzwoni telefon. Pani mówi że mój lot został odwołany. Że wracam do polski dopiero za trzy dni.
Ciekawe czy jeszcze kiedyś się tak poczuje, tak udusze ze szczęścia, tak będe biec przed siebie jak durna byle szybciej komuś o tym powiedzieć, tak chichotać w garść i parskać i mdleć z radości. A do tego mogę jeszcze dostać odszkodowanie i to niemałe, bo LOT nie raczył zaproponować hotelu, wyżywienia, lotu z przesiadkami. Należy mi się, za te potworne emocje sprzeczne targające mym wątłym ciałem!
Dusi mnie ze smutku jak przypomne sobie tegoroczną wielkanoc i gorączkowe planowanie, niedowierzanie, maślane spojrzenia rzucane na oślep bo w głowie tylko to co mnie czeka. A teraz to wszystko za mną. Czemu.
Moja ostatnia niedziela była kolejnym magicznym dniem. Niespieszne a wręcz nonszalanckie wyjście z pieknego domu w świat w którym czubki drapaczy chmur schowane są we mgle. Panie z psami ubranymi w ubrania, dzieci jedzące z rodzicami obiad w restauracjach. Codzienność i oczywistość. Prażony kokos, migdały i nerkowce chrupane pod Hotelem Plaza, bo pada. MoMA i znów przedziwne rodzaje sztuki, w postaci przekrojonej ściany domu, albo telewizora z filmem o ludziach przerzucających pustynie. Oh, pewnie, jesteśmy tutaj już któryś raz, nie musimy biegać z przewodnikiem, chodzimy machając parasolką i patrzymy na to, na co chcemy, ile chcemy. Niesamowicie jest mieć TAKIE muzeum pod nosem. Potem jedzenie w chińskiej restauracji. Pierożki z zupą w środku, jako jedna z tych rzeczy, o których marzy się i śni podczas zasypiania, gdy w brzuchu burczy a sadło sterczy. Zupa z makaronem ryżowym i wołowiną, jedzona pałeczkami. Kilka tygodni temu nie przypuszczałam że będę wiedzieć jak zjeść zupę pałeczkami. A jednak, Kasia! Łakomstwo czyni cuda! Wrzeszczące o napiwek a jednocześnie oszukujące o dolara kelnereczki nie operujące żadnym innym językiem poza własnym.
Ostatni dzień, deszcz od rana, pusty dom i ja w piżamie na cudzym krześle przy cudzym komputerze jem kanapkę z masłem orzechowym i dżemem. Jestem Meg Ryan. Kawa jest zdecydowanie za słaba, ale pobudza mózg do pisania pracy zaliczeniowej na za dwa dni. Później leniwa wyprawa do chinatown po wietnamską kanapkę bahn-mi i krótka wizyta w najfajnieszym sklepie z akcesoriami kuchennymi - sur la table. Pierwsze wyjście z domu bez aparatu i już czuje się calkowicie nowojorsko. Jadę metrem i nikt nie wie, że za dwa dni będę w lublinie. Że nie jestem stamtąd. Nikt nie jest stamtąd, wszyscy siebie napisali od nowa, zrobili nowojorskiego siebie z modeliny. Jestem białą kartą i mogę wszystko. To uczucie przeszywa mnie nieskończoną ilość razy.
I odjazd i już po wszystkim.
No i tak się kończy nowojorska historia. Wiem, słaba archiwistyka. Cóż.
Powrót był koszmarem. Siedziałam w środku środków a między mną dwie sapiące grube kobiety. Jedna z nich nazywała się (wiem, bo spojrzałam na bilet) Halina Kozibrzuch i miała przegub ręki szerszy niż złoty zegareczek. Na pewno wiecie o czym mówię. Każdy zna taką osobę. Spałam trzy godziny, a jak już sie obudziłam, to nie mogłam rozprostować karku. Obie grube baby zasneły, więc przepłukanie ust wodą stało sie marzeniem nie do spełnienia. Do końca lotu były trzy godziny. Dyskomfort milion....
A następnego dnia w nowej ślicznej sukience i kowbojskich bucikach poszłam na uczelnie ze smutkiem wyzierającym z każdego otworu ciała. Śmierdziało potem, było szaro brzydko i paskudnie, a wieczorem zobaczyłam kwintesencję młodzieży wiejskiej bawiącą się na juwenaliowym koncercie niejakiego Abradaba. W pamięci mam obraz dresa w czarnym polo, białych szeleszczacych spodenkach, białych skarpetach i białych adidasach tańczącego pijacki taniec ze swoją dziewczyną w kurteczke z dermy i za ciasnych przecieranych dzinsach..............
Co zdecydowanie polecam wybierającym się do Nowego Jorku? Trzy rzeczy.
Pierwej, telefon z tanim dostępem do internetu. Ja takiego nie mam, ale mam ipoda, który łaczy się przez wifi, jeśli gdzieś takie poczuje. Płatał jednak figle i czasem nie łączył, a czasem za wifi biegłam przez 10 ulic. Był pot i były łzy, gdy próbowałam kupić tatusiowi torbe do aparatu o którą mnie poprosił (a która i tak nie zmieściłaby się do mojej walizy) i musiałam się z nim konsultować klęcząc na podłodze w biurze FedExu. Przydaje się jako mapa, jako wyszukiwacz knajp i atrakcji, jako drogowskaz. Jako narzędzie do tweetowania, niezbędne do notowania widzianych ciekawostek. No może kiedyś będe miała trendi ajfona! Może następnym razem!
Następnie, książkę 'Nowy Jork. Przewodnik niepraktyczny' Kamili Sławińskiej. Dzięki niej przestałam się wstydzić tego, że nie rozumiem co do mnie mówią ludzie, mimo tego, że znam angielski. Zaczęłam ich prosić po pięć razy o powtórzenie i mieć w dupie co sobie pomyślą. Cudowne jest to uczucie, mieć w dupie co ktoś sobie pomyśli, dojrzewam do niego powoli ;)
Po trzecie - dużo pieniąszków. Dużo. Jeśli nie chcecie czuć się jak ubodzy krewni. W tym mieście jest wszystko. Warto tego wszystkiego spróbować!
Predko niczego nowego nie wydusze, bo nie mam czasu, jestem w koncu dorosła. Żeby nie było że nie uprzedzałam. A może, tak dla draki, właśnie że napisze. Los pokaże. Las pokaże (bo jutro jedziemy z marcelim na wieś wygrzać mieszczańskie kości).
Aha, jeszcze polecamTO. Nawet tym niechętnym otwieraniu linków. Nalegam, obejrzyjcie.
Z wyrazami miłości,
bzu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
uwielbiam Cie czytac :)
OdpowiedzUsuńno wreeszcie jakiś post ;) (odezwała się najbardziej regularna blogerka świata).
OdpowiedzUsuńJa też kocham Warszawę, chyba nawet się już zwierzałam, i nawet jak jest brzydka i szara. No i Łukasz Garlicki (na Warszawiaka nie masz cwaniaka).
Nie będę więcej chyba pisać, bo jestem nieco pod wpływem z powodu zaliczenia studiów. Koniec masakry i słodki świat korpo. Więc mogę tylko podpisać się pod komentem powyżej - "uwielbiam Cię czytać". ("prosiak-statysta", rozwaliło mnie po prostu).
Przybyłam nachapać się żółci ,goryczy ,ironii - nie zawiodłam się! Ale nawet lamentować można z klasą - Tobie się to udało!
OdpowiedzUsuńA Warszawa jest smutna.Poza tym ja jestem pro-krakowska,a to podobno się nie godzi,o nie.
;-)
To ja proponuje teraz, zeby panienki Kasia i Ula zaplanowaly sobie podroz do Azji. Sluze kanapa w moim nowym apartamencie (z basenem, pani, i prawie normalna kuchnia)...
OdpowiedzUsuńchleb i wino jakieś takie za bardzo feszyn, ale co kto lubi :-) ale muszę przyznać, że i ja powoli zaczynam darzyć stolicę sympatią
OdpowiedzUsuńjest taki przemądry cytat z autobiografii Niedenthala o zakochiwaniu się w Warszawie, ale nie mam pod ręką książki, a i Internet nie pomaga (czyli chciałam zabłysnąć, ale nie wyszło).
OdpowiedzUsuńGdizes tak w polowie notki zastanawialam sie ze Ooo, Kasia nie wrzucila tego filmiku o drzacych stworzeniach? A tu prosze, jednak jest :))
OdpowiedzUsuńOj Bzubzu. Pisz czesciej, kurcze no.
Bzuuuu, ty powinnaś książki kulinarne pisać, bloga prowadzić kulinarnego (ale trochę z większą częstotliwością;))czy cokolwiek no! Zawsze się zaślinię jak Cię czytam;]
OdpowiedzUsuńGenialne zdjęcia, które spowodowały, że jeszcze bardziej chce się tam wybrać.
OdpowiedzUsuńiś libe diś :P
OdpowiedzUsuńkocham Cię Bzuuuuu =)
OdpowiedzUsuńTwój dystans do siebie powala na łopatki, UWIELBIAM CIĘ!!!;))
OdpowiedzUsuńSERDECZNIE ZAPRASZAM DO MNIE(dopiero zaczynam;)):
the-blondes-pancakes-of-fashion.blogspot.com
PIENIASZKOW???????!!!!!!!!!! EJ, INTELIGENCJO!!!!!
OdpowiedzUsuń157 wciąż przeżywa TO spotkanie i zaraz doda cie na FEJSIE!
OdpowiedzUsuńAnonimowy, tak kurna, nie znam ortografii i zdrabniam NA SERIO.
OdpowiedzUsuń157, dodaj na boga! Poszczebioczemy sobie!
OdpowiedzUsuńTeeeeeeeekst!!!! Uwielniam to... mogłabym czytać godzinami;)
OdpowiedzUsuńPrzeczytaj sobie "American Dream. Niedopowieść" Natalii Bielawskiej. Myślę, że Ci się spodoba.
OdpowiedzUsuńMałgo
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńEh, przeczytałam pierwszą część posta, patrzę na zdjęcia, nr 2 i myślę, ale ta Warszawa podobna do NYC. Ale dziś u mnie gorąco, można wybaczyć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
A.
o matkoooo, dzisiaj zauważyłam, że w adresie wcale nie jest "bezcukrowa" tylko "bezukowa"... SZOK !!!! (a bloga czytam od paru miesięcy...)
OdpowiedzUsuńostatnio chodzę do lumpów w zamościu, bo tam chwilowo mieszkam, ale w lbn polecam ten na wrońskiej, w tym paskudnym, wielkim hangarze - sporo fajnych ciuchów, tylko drogo. Do tego jest jeszcze ciuch na wolskiej i wielki ciuchowy babilon niedaleko tektury, nie pamiętam co to za ulica. z tych mniejszych polecam taki z wielbłądem, na bazarku na wileńskiej, tylko trzeba przyjść w dniu dostawy, bo później same szmaty zostają ;) i jeszcze na lsm, tania odzież M&M, w którymś z bloków na skierki. generalnie na kunickiego jest też sporo tego typu przybytków, ale konkretnego Ci tu nie zareklamuję, bo bywam rzadko i średnio znam ich nazwy :) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń"Subiektywnie tłusta" podoba mi się to określenie i chyba do mnie też pasuje... Ostatnio gotowanie to moja główna czynność podczas dnia i wcale mi to nie pomaga w zrzuceniu wagi. Ciasteczkami mnie zaraziłaś, też chyba odnajdę przepis i upiekę.
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie ten kolor cipkowy...
Uwielbiam Twoje posty, mogę je czytać po 100 razy :)
No oczywiście, że Ciebie czytam! Jeden z moich ulubionych blogów, gdzie mogę poczytać posty i obejrzeć piękne zdjęcia. No i podałaś najlepszy przepis na pancakesy - wychodzą idealnie wyrośnięte!
OdpowiedzUsuńHaha, to jeszcze takiej nazwy tego koloru nie słyszałam :)
Nie napisałam jeszcze, że są to WCIĄGAJĄCE posty.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że lubisz mojego bloga :)
Bzu, a jaką ty specjalizacje robisz?
OdpowiedzUsuńIle ja bym dała żeby tam być!
OdpowiedzUsuńM., robie specjalizacje społeczną.
OdpowiedzUsuń...jak robisz specjalizację społeczną to powinnaś wiedzieć, że na całym świecie są i będą (nawet w bardzo luksusowych społeczeństwach) dresy i panienki w wytartych dzinsach... mi oni kompletnie nie przeszkadzają, a nawet znam kilka takich panienek które oprócz kurteczki z dermy mają 2 fakultety i znają 3 języki :)Ty NOWOJORSKA KSIĘŻNICZKO na pewno nie raz też byłaś pijana i gibałaś się na jakiejś studenckiej bibie, więc trochę dystansu życzę i ostrożności z "ocenianiem" i "szyderstwem" pozdrowienia z pięknego,zielonego Trójmiasta
OdpowiedzUsuńola
ola, to że ktoś ma 2 fakultety i zna 3 języki nie oznacza że jest ciekawą osobą. a studenckie biby mnie nie kręcą, cóż zrobić. nowojorska księżniczka pozdrawia z pięknej zielonej Warszawy.
OdpowiedzUsuńAle żeś spłodziła wpis!
OdpowiedzUsuń... ciekawym człowiekiem jest ten który potrafi widzieć pozytywy, tego Ci życzę :) Ola
OdpowiedzUsuńp.s. Polska poza dresami i grubymi babami obfituje też w rzeczy piękne i nietuzinkowe :D
robisz zdjęcia w Warszawie ? chciałabym ją zobaczyć Twoimi oczami.
OdpowiedzUsuńMoim marzeniem jest pracować w agencji reklamowej! Jak tylko przeczytałam o tym w twojej notce otworzyły mi się szerzej oczy! Od razu zaczęłam szukać książki , którą polecasz- ALE JEST DOŚĆ DROGA;/ Napisałaś,ze czytałaś ją na kompie- czy masz może wersję elektroniczną? Jeśli tak byłabym OGROMNIE wdzięczna za pożyczenie jej i przesłanie (ulussia@interia.pl) . Pozdrowienia z krainy kreatywności i sarkazmu;)
OdpowiedzUsuńUla
O ile się nie mylę studiujesz psychologię, więc jak wylądowałaś w agencji reklamowej? :)) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńBzu! Od kiedy uczysz się francuskiego? I czy uczyłaś się go kiedykolwiek w jakiejś szkole językowej czy raczej na prywatnych lekcjach?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Magda
Olu, obrończynio szarego gatunku ludzkiego terenu Polski, ten blog nie jest miejscem dla ciebie, więc pakuj swoje tępe opinie i zabieraj się stąd. Szkoda, żeby Bzu miała czytać tutaj komentarze ludzi, z których się śmieje, a niestety ma w tych poglądach 100% racji.
OdpowiedzUsuńŚwiat nie potrzebuje jeszcze jednej osoby, która uważa, że studia czynią człowieka mądrym i ciekawym...co z tego, że panienka tipsem podważa sobie różowe stringi wchodzące jej w dupe, przecież jest panią magister!
A dystansu to wiesz komu brakuje, prawda? Oli z pięknego zielonego Trójmiasta.
Może jak ściągniesz te różowe okulary, to zauważysz to.
do Anonimowy - hahahha!!! z tymi stringami to dałaś czadu, w ogóle nie kumasz o co mi chodziło więc się tak nie rzucaj bo ci ciśnienie skoczy :)
OdpowiedzUsuńola
jeszcze tu jesteś TRÓJMIEJSKA KSIĘŻNICZKO? Koleżanki w kurtkach z dermy Cię wołają, chcą pogadać w trzech językach obcych.
OdpowiedzUsuńojeny, znowu dyskusja komentatorów... ola ma troche racji, ale troche nie, bo to ze ktos widzi plusy nie czyni go ciekawym. czesto czyni go to bezbarwnym i tępym radosnym bezrefleksyjnym stworem. chcialabym zeby tak nie bylo. poza tym olu gdybys czytala mojego bloga, wiedzialabys ze nie krytykuje wszystkiego. krytykuje to, czego nie lubie.
OdpowiedzUsuńclumsy, fot poki co raczej nie robie, bo pogoda jest gowniana, cale dnie spedzam w pracy i nie chce mi sie potem taszczyc aparatu...ale mam nadzieje ze cos fotograficznego sie wykluje...
karolina, owszem studiuje psychologie, ale nie chce byc psychologiem i pracowac z ludzmi. reklama zawiera w sobie duzo elementow psychologii, wiec postanowilam isc w tym kierunku, bo to ciekawe, kreatywne i zadaniowe,a ja lubie angażować się w takie rzeczy ;)
magda, francuskiego uczylam sie przez trzy lata liceum, potem porzuciłam niestety, rok temu we wrzesniu do niego wróciłam. ucze sie prywatnie, nie lubie szkol jezykowych, automatycznie zaczynam sie tam opieprzac. calym sercem polecam nauke, mnie uskrzydla jak nic na swiecie...
bzu, czy odbywasz może praktyki w agencji reklamowej na 'a'? ;)
OdpowiedzUsuńwydaje mi się, że bzu ma praktyki w agencji na "n/p" :)
OdpowiedzUsuńalicja
a może ma praktyki w agenchi na "ź" ?
OdpowiedzUsuńŹdzisław
na 'n', indeed ;D ździsław, chciałbyś zeby na 'ź', my, psychologowie już dawno udowodnilismy ze czlowiek najbardziej lubi inicjał swojego imienia. szkoda tylko że nie ma takiego imienia ździsław ;( myśle więc że od dziecka lubisz niewłaściwe rzeczy... smutny los. dlatego nie chce pomagać ludziom, to zbyt bolesne.
OdpowiedzUsuńBzu, Twój ostatni komentarz (a zwłaszcza jego podsumowanie) rozłożył mnie na łopatki:D
OdpowiedzUsuńno to w fajnej agencji masz praktyczki!
OdpowiedzUsuńpozdrowienia z fajnej redakcji
alicja
Ja rowniez podlaczam sie pod prosbe o przeslanie ksiazki w pdfie. Bardzo mnie zainteresowala. Moj adres prawie.normalna@gmail.com.
OdpowiedzUsuńBede bardzo wdzieczna :)
Stala czytelniczka, ktora przewaznie nie komentuje. Ale chetnie czyta.
KOCHAM Twoje notatki, autentycznie. możesz mnie uznac za psychofankę swojego pisania haha :D
OdpowiedzUsuńButy z Topshopu mają 6cm bez platformy + 2cm platformy :)
OdpowiedzUsuńnie wiem gdzie odpisać, więc piszę tu :D
OdpowiedzUsuńotóż w nyc byłam rok temu, ale oczywiście wtedy nie wpadłam na pomysł pisania. zresztą nawet nie bardzo miałam jak, dlatego obecnie piszę i przeżywam wszystko drugi raz :P byłam tam w czasie III gim, w szkole, która współpracuje z SVA i jeszcze jakąś inną uczelnią zajmującą się sztuką, ja staram się robić zdjęcia i dlatego udało mi się wyjechać. dają oni szansę młodym osobom z biednych krajów (polska się zalicza :D) na pobyt i naukę. potem wróciłam do kraju i tu sobie skończyłam I LO :)
i dzięki wielkie, choć jeśli chodzi o pisanie, to jestem beznadziejna :P
Odkąd obejrzałam filmik z udziałem Twoim i Uli (oczywiście wszystko w tajemnicy, nikt nic nie wie) czytam Twoje posty Twoim głosem.
OdpowiedzUsuńA właściwie to jest tak, jakbyś opowiadała mi je wprost. Ciekawe przeżycia.
Odpuszczę sobie pisanie, że pięknie i słodko, bo powtarzam się często i bardzo nad tym pracuję.
;)
Znowu trzeba Cię prosić żebyś coś napisała ?
OdpowiedzUsuńnie trzeba, napisze jak skumuluja sie we mnie slowa ;)
OdpowiedzUsuńOby jak najszybciej:)
OdpowiedzUsuńEj no bez pierdół! Ile można czekać? Niektórzy nie mają życia no... i tęsknią...zastanawiają się co słychać... ale bez presji, bez presji.
OdpowiedzUsuńBożeee nawet weryfikacji obrazkowej nie przechodzę....o losie!