sobota, 28 listopada 2009

To było wczoraj, w wigilie andrzejek:
gapienie się w gwiazdy, które napędzają świąteczny nastrój u nas w domu

malowanie pazur

jedzenie kokardek z porem, smietaną, czosnkiem, pomidorem i szynką szwarcwaldzką. por to najbardizej niedoceniane warzywo jakie znam, a ostatnio moja miłość do niego płonie jak szalona. kojarzy sie ze zwłokami jakie można wyciągnąć z zupy, przypominającymi kłąb włosów z odpływu wanny. a tu prosze, pasuje do wsyzstkiego, cudowny słodkawy.
i czytanie anthony'ego bourdaina i jego zwierzeń z zaplecza restauracji ;>
a teraz oglądam pascala który mym idolem wcale nie jest gdyż weź kośtećka pśyprafofa piepś, wymieśaj śybko z kostka hosołowa i wuala! pśepyśne danie gotofe!
a zaraz szykujemy sie i wychodzimy i jedziemy do białegostoku na impreze andrzejkową. oby było fajnie i obym nie dostała anginy i zapalenia zatok jak podczas ostatniej wizyty w białymstoku, i do tego jęczmienia na oku, który zmuszał mnie przez bite trzy dni do przykładania sobie w idiotyczny sposób torebki z herbaty do oka, a ona splywała mi spod dłoni i wyglądałam nieco...gnijąco. no oby nie tym razem;)więc pa!

środa, 25 listopada 2009

Jako że dziś katarzyny, to zostalam ja obdarowana. Starość nadchodząca objawia się zjawiskiem OBCHODZENIA imienin. Obdarowało mnie allegro, a w zasadzie pewna inna Katarzyna, i akurat na dziś przyslało kupioną sukienke. Topshop, 45 złotych lalala;)Jest granatowo - kremowa. A nie czarno burobiała. Dorównuje cudownością nawet o tej z króliczymi uszami. Mogłabym żyć w swiecie dziewczynek, pelnym sukienek pikników i pluszu ale bez dziewczynek, bo są irytujące, czego pokaz mam codziennie na uczelni....ale o tym za kwile. Kieca - tak, jak zwykle niewiele widać ale mąższ mój ogląda mecz w pozycji gupiego goryla i nie ma czasu rozładować prania żeby mu serdak wysechł na jutro a co dopiero już mówic o sfotografowaniu swej ukochanej;/

Wyglądam tu jak pieczarka. Kiec ma gorsetową góre z fiszbinami i bombkowy dół. I <3.

Razem z nią przyszła imieninowa czekolada od tej oto Katarzyny.
A następnie przyszła kolejna czekolada w postaci całej słodkości jaka uosabia mój gach oraz jego kieszeń skrywająca ten oto skarb;)

Oraz kolejny gift, tym razem od małgorzaty ktorą mam nadzieje zobacze gdzieś tak w połowie grudnia....wybacz małgorzato że zdjęcie takie udowe. Wybacz. Cudny oldschool w postaci rajtuz w kropy. Firmy VIOLA, z niemiec:>


A więc wszystkiego najlepszego dla mnie z okazji posiadania tegoż imienia.

Co poza tym... bylam wczoraj u dwóch lekarzy postrachów tego świata. W przeciągu godziny. Zaczynają się na litere D i G. Słowo klucz: grzebanie.
Kupiłam bluzczyne w kwioty za siedem zlotych w szmateksie gdzie trwała nieustająca walka spoconych bab. A w innym widzialam czekające 40 minut przy kontenerze na buty, trzymające się zębami i łypiące spod beretów i grzywek pokrytych farbą w kolorze jakiego Bozia nie stworzyła. Zaczynają mnie wtedy swędzieć łokcie i mam ochote komuś przywalić tak po prostu, za to spojrzenie i grzywke i wielką, WIELKĄ brodawe na nosie. Czy to już sie leczy?:<
Miałam dzis strasznie męczący dzień, zwieńczony koszmarnie stresującą kliniczną na której OCZYWIŚCIE nie odezwalam sie ani słowem bo boje sie że dostane drugą dwóję, za gupote;/ Męczyło mnie też SZCZEBIOTANIE dziewczynek. Agresja.
Obżarta mandarynkami ide zaraz spać. Odzieżowo tak jakoś płytko, ale przyznaje, odzieżą nie pogardze...

niedziela, 22 listopada 2009

Dziekuje za wszystkie głosy! Nie wiem jak to jest, czy można codziennie, czy raz, w każdym razie próbujcie;> Pewnie nie wygram bo jakies tam pfii, kawowe brownies i ciastka w kształcie lisci, teżmicos...;) Więc aby osłodzić sobie prawdopodobny brak sukcesu upiekłam muffiny.

Czerwone z malinami, żurawiną i białą czekoladą.
Żółte z bananami i białą czekoladą.
Zielone z gruszką i cynamonem.
Oczywiście są brzydkie, bo mój piekarnik nie rumieni, jego wielkim sukcesem jest niespalenie, więc nie wymagam już złocistości. Nie wyrośnięte bo wole płaskie, ale nie piaskujące zębów proszkiem do pieczenia, a więc dodałam go mniej niż w przepisie. (Tak, wiem, drasstycznie różnią sie od oryginału...) Jakies takie rozlazłe, bo dobrostan wielki owocowy sprawia że sie rozwalają przy jedzeniu. Ale oszałamiająco cudowne, zwłaszcza ta czekolada.......

Druga sprawa. Bylimy dziś na spacerze nad rzeką i rzeka doprowadziła nas do centrum a więc bardzo daleko. Doczołgaliśmy sie więc resztką sił do CH gdzie małż popełnił najdoskonalszą bluze EVER. Kocham ją i mam zamiar kraść. Dodam iż ma sznureczki przy kapturze w deseń ciastka... Tak więc me pachole w gaciach i jego prężne udo i nasza zbyt żółta ściana z kwiatkami którym zwisł jeden z płateczków.

A pozostając w klimacie bajkowym, mój nowy naszyjnik, uczyniony przez chłopię ktoregoś poranka z tą charakterystyczną miną Faceta Który Dostaje Do Ręki Robote Dla Małego Majsterkowicza. Zaciętość, wywalony jęzor i 'czekaj, no czekaj jużprawie!'

Ah, a po owym zakupie poszli my do Costa coffee bo małżonek mówi: zapraszam Cie kobieto na kawe! A że w lbn na krakowskim przedmieściu (tak, kopiujemy warszawe) zamknęli kofihewen z ich cudownymi kawami swiatecznymi bedacymi najdoskonalszym polaczeniem chemikaliów przez które czuje swięta i chce składać życzenia i nosić zieleń i czerwień i piec pierniki, to niestety. W Costa wypilismy najdroższe kakao świata nazywające sie dumnie gorąca czekolada miętowa. Niewarta wiele, kosztująca chyba z 15 zlotych. Więc to taka przestroga. Nie pić.


Zdjęć obiadowych nima bo ciągle raczymy sie przewspaniałym gulaszem moim pierwszym a juz udanym:] Dobra rada dla planujących, chociaż moze ogolnie znana, acz dla mnie rewolucyjna: gozdziki i cynamon do sosu. Cud. Z ziemniokami utarzanymi, cud. Kocham PULPY.

sobota, 21 listopada 2009

Stała sie rzecz przewspaniała. Moje zdjęcie zostało wybrane do drugiego etapu urodzinowego konkursu na blogu 'moje wypieki', ktory pozostaje mą wielką inspiracją;)
I tu moja wielka, wieelka prośba. Do końca miesiąca albo i dalej trwa sonda. Cztery zdjęcia z największą ilością głosów zostaną naagrodzone książkami Nigelli Lawson;>

Więc prosze. Zapraszam TUTAJ. I proszę o głos na zdjęcie pancake'owe, bo co ja naleśniczy szaleniec mmogłam wysłać na konkurs.....nie wiem czy można glosować raz, czy codziennie czy jak. Ja bym tylko chciała ksiunszke......;)


Poza tym to tak: jestem dziś typową panią domu, gotuje gulasz z buraczkami na ciepło. Przez dwie godziny rzucając inwektywami próbowalam z wielkiego krwawego ochłapu wykroić flaki, hahaha! :/ Jeden wielki FLACZOR. Wredna świnia ktora była dawcą kilograma łopatki niezbyt nam sie przydała, bo pod koniec tej operacji w misce na mięso była 1/5 całości, reszta porozrzucana po kuchni. Nie wiem jak polskie kuchary są w stanie używać wieprzowiny na cztery obiady w tygodniu, ja bym oszalała. A wczoraj, wczoraj potrzebowałam otuchy więc uczyniłam krupnik...z pęczakiem, marchewką, kawałkami mięsa z indyka, ziemniokami....gęsty i cudowny. Nie wwiem skąd to zapotrzebowanie na polskie jedzenie;)

Jeszcze raz bardzo ładnie prosze o głosy na mnie i rączki całuję po każdym oddanym.
Wasza oddana bzu.

czwartek, 19 listopada 2009

Nowy przebój świata. Czekolada pomarańczowa...

Pół litra mleka do garnuszka. Garnca. Podgrzewać aż sie podgrzeje, wsypać trzy łyżki cukru i włożyć skórkę z całej pomarańczy w postaci cienkich pasków wypełzniętych spod ostrza nożyka do warzyw ktorego nienawidze, ale który tworzy takie paski. Pogotowac chwilke, odstawić na 10 minut. Wyłowić pomarańczowe truchło oblizując je z mleka i zjadając jesli sie lubi a ja lubie, kożuch który się napewno wytworzy. Połamać tabliczke gorzkiej czekolady na kawalki, wrzucić do gołego mleka, podgrzewać aż wszystko się rozpusci.

Omdlałam. Zdjęcia krap bo nie da sie uchwycić cudowności gorącej czekolady, tego że jest gęsta a nie takie brązowe mleko, że pachnie, że ma miliard kalorii....;)

(społeczna zaliczona, ale trzy i pół racjonalizuje sobie w ten sposób, że pani zrobila mega trudnego kolosa, którego nie zaliczyły nawet totalne prymusy. obym sie wykaraskała i nie zaprzepaściło to mej szansy na bycie psychospołecznym.)
(kubek w swetrze jak i zaparzacz w kształcie domku który gdzieś tam już występował z marksa i spencera, kupiony dokładnie rok temu, ale w tym roku też są;))
Uczyłam się społecznej.

brzydka dobra zupa z pieczar!



zero pestek, radość, szczęście!

najbrzydszy mąsz świata i jego wąs i jego NOS

I śniadania:

wczoREJ - ricotta hotcakes. wygladaja jak zwykle pancakes ale sa z twarogiem, bo taka wersja dla ubogich;) przepis tu.

dzisiEJ - niskobudżetowe kulki czeko z lidla z malinami. wyszło takie bobo ze zdziwioną miną, z rubinem warg wielkooka dzieweczka, no nie wiem;)

A teraz, dyg dyg dyg ide zaliczać :(

wtorek, 17 listopada 2009

Zło:
Cóż mi z tego że na interwiu wypadłam jako ta błyskotliwa i pełna zapału, ja + puszenie loka + wyszczerz + tip top cv, ja + pan o oczach Grubego Tony'ego z Simpsonów skoro okazało się że nie szukają studentów dziennych na 4 godziny pracy przy kompie w domu własnym, tylko czlowieka z obiema rękami zdolnymi do obsługi excela i powerpointa przez OSIEM godzin W BIURZE. kolega kolegi kolegi okazał sie mocno niedoinformowany.......Dokończę myśl - z mojej wielkiej fortuny tysiąc dwieście brutto nici:(
Dobro:
Zrobiłam sobie rano dla otuchy omlet biszkoptowy. Z cukrem pudrem na wierzchu. Zdjęcie do wyraźnych nie należy, w zasadzie nie przedstawia NIC, bo wiadomo, ta maniera artyzmu...Widać jednak puchatość. Zresztą, dzieło to powstało między szóstą a siódmą rano i nie miałam czasu robić stu zdjęć bo jadłam go biegając w gaciach oszalała ze strachu że sie spoźnie na interwiu, a pfi:/

Zło:
Moją nowo odkrytą wadą jest fakt, że uwielbiam parówki i postanowiłam się z tego wyspowiadać. Dodajmy do tego uwielbienie masła i nieszczęście gotowe. Morlinka z Berlina + pomidor z pieprzem + chleb z masłem = szczęście.
Dobro:
Kupiłam (za cudze pieniądze;/) przefantastyczną sukienke za przefantastyczną cene....których jednak nie zarobie więc powinnam ją odpracować szorując lastryko na klatce schodowej z plwocin pochodzących z samiuśkich płuc, butelek piwa "lubelski żul" oraz kurzu i znoju dnia codziennego.

Bez ładu i składu.

niedziela, 15 listopada 2009

Nie bedzie to dla nikogo zaskoczeniem gdy napisze że weekend był leniwy, tak potwornie leniwy że jestem zmęczona ciągłą pozycją horyzontalną. Bólem wielkim jest myśl o nadchodzącym tygodniu, co prawda czterodniowym bo piątki wolne, ale za to przepełnionym atrakcjami, między innymi ważne niczym przeszczep organu kolokwium ze społecznej, zajęcia z dziadeczkiem który jest uwzięty na mnie, kilometrowy plan mojej operacji diagnostyczno-psychoterapeutycznej.....
Składowe weekendu: najpierw bitwa (goryl sie uczłowieczył), potem spacer, całowanie, zapiekanka ziemniaczana, dwa grzane wina, spanie do 12, julie&julia i cudowne śniadanie które utuczyło mą dupe do niemożliwości....(jajecznica, bekon, smażone czerwone pommidory z sosem worcestershire, fasolka nie-w-pomidorowym-bo-nie-było-takowej. kawa sok. chliep)

...spacer w wystających z trampek a więc widocznych różowych wełnainych skarpetach z bimbającymi pomponami, do biedrony po odchudzającą herbate i brie za 2,49. A jak już sie zrobiło ciemno - taki wysmakowany żart, dziś ani razu nie było jasno;/ - gwiezdne wojny, moje pilne czytanie o podstawach psychiatrii wieku dziecięcego oraz poprawki w cv. Bo we wtorek bzu w pzu na interwiu. I teraz pytanie, czy cv musi być na jednej stronie?;/ Bo mi sie nie zmieściło, a nie bede robić czcionki szóstki i marginesów dwa milimetry;/ Zreeesztooo, powale osobowością.

piątek, 13 listopada 2009

Nie mam nic do napisania. Jestem leniem i zajęłam sie dziś wieloma pilnymi sprawami perfekcyjnej pani domu, tuż po 17 gdy tylko wstałam z łóżka. Nie ucze sie ani nie pisze. Jako że dziś piątek trzynastego, to nie wyszło mi:
uszczelnianie silikonem dziur pod oknem
zrobienie pancakes - płaskie jak mój biust
wyrzucenie do kosza czterech zapałek - odbiły się od resztki pora i poleciały rykoszetem na pokoje
umycie włosów - gdyż pominęłam
rozmawianie z małżonkiem - bo jest głupim gorylem

Wyszło mi:
tajskie z kurą i fasolką. W tle nowo zmieniona pościel i notatki z diagnozy do których nie mam siły.

czwartek, 12 listopada 2009

Odkrylam cudowną zupe! Zupe która własnie zabrala mnie do nieba. Zupe w swej zupowatości idealnie kremową ale i kawałczaną, że cżlowiek nie czuje sie jak przerosnięte BOBO bo moze cos pomemłać, ale i ta kremowość otula go niczym najwybitniejsza połać kołderki - którą to nota bene kocham, czy ktoś jeszcze kocha swoją podusie i kołderke? one zawsze przytulą, zawsze są miłe, znajomo pachną, grzeją, powrót do łożyska matki niemalże. KRÓLOWĄ ZUP.
Nazywa sie tak, że pięciolatek dostałby ataku histerii: zupa z porów i ciecierzycy. Warzywa, warzyyyyywaaaa..... :O....
Wymyślił ją, a napewno opublikował Jamie Oliver w książce Moje obiady a zimplikowałam ja. Jako że zasługuje ona na medal złoty powieszony na biało czerwonej czy też niebiesko żółtej żeby było europejsko szarfie, podaje isntrukcje.

(a w między czasie zdjęcie bez sensu, zupa ma piekny kolor smarków więc zdjęcia nie robiłam, herbata truskawkowa przy której milo sie rozmawiało w piątek;))

OTÓŻ. Pięć białych części pięciu średnich porów (najlepiej sałatkowych, ale moja baba na targu jest potworem i oszukuje, dlatego tylko jeden był sałatkowy a inne miały cztery centymetry białej części i włosy jak bernie z ulicy sezamkowej) pokroiłam w półplasterki i uwaliłam (bo to potężna masa) na patelnie, na której wesoło rozgrzane pyrczało maseło i oliwa w ilości łyżka tego i tego. Posoliłam prawie dwiema łyżeczkami soli i zostawiłam do zmięku. Posiekaniu uległy dwa zęby czosnku, wsypałam do porów. Miękło nadal, z rzadka mieszane i przykryte. Obralam jednego ziemniaka, pokroiłam w plasterki. Zrobiłam około 850 albo więcej bulionu, czyli wrzucilam półtorej kostki bulionowej (wiem, grzech, sorry;/) do wrzątku. Wymiękłe pory z czosnkiem przewaliłam do gara, wlalam tam ten bulion, pokrojonego ziemniaka umieściłam oraz, i tu ważne, CIECIERZYCE. W przepisie stoi jak byk ze 340 gram, ja mialam 400 i tyle dodałam bo nie bede sie srać z ułamkami. W przepisie stoi jak byk że mozna dać ugotowaną taką z zasuszonej (i do tego własnie służy ów ziemniak, ktory podobno pomaga ciecierzycy zostać miękką i ugotowaną, ale zignorowałam ten fakt i dodałam go dla zagęszczenia), ja miałam w słoiku, ale bonduelle ma cieciorke w puszce i taka proponuje bo łatwiej. Wszystko pomieszałam, popieprzyłam i przykrylam, po czym poszłam pić herbate i czytać forum gazety. Po 20 minutach gotowania wyłowiłam wsyzstkie części ziemniakow i troche innej treści, tak na oko z litr całości i zmiksowałam, wlałam spowrotem. Zjadłam pół miski i oszalałam, umarłam z rozkoszy. Słodkawa, troche niby cebulowa, ale lepsza. Rozgrzewa jak CIORT:> Bije na glowe leek&potato soup. Bije na glowe WSZYSTKO.
Zróbcie, błagam, niech dobra wieść niesiona będzie. Zupa zup.

wtorek, 10 listopada 2009

Nowa torba. Dzięki niej jem do końca miesiąca ziemnioki, które jako rasowa polka bardzo lubie i wczoraj o mało nie zemdlałam z rozkoszy jedząc posiłek oszałamiający w swej prostocie, a mianowicie jajka sadzone z mizerią i ziemniakami które cudownie utaplały się w ogórkowym jogurcie.....(taktak, bo zwalczam tłuszczowe opony).
Nowa torba którą można łapać za ręce lub...za noge? predzej wyglada to na jelito, no ale to takie brzydkie, mówić o jelitach. Idealnie miękka, z kolczastymi dinozaurzymi bokami, przez ktore chcąc nie chcąc wpisuje sie w mode...;/
Nowa torba z zary, 169. grzeszna cena.


A poza tym jestem zrozpaczona i nienawidze swoich studiów. Pani która ma idealne grzybowe uczesanie i jest ode mnie starsza o 3 lata, co czyni z niej perfekcyjnego diagnoste przepełnionego doświadczeniem, mądrością zawodową i darem powalania tłumów swoim autorytetem, wymaga, aby znaleźć osobę obcą (bo bliska nie moze być, bo będzie odpowiadać podlizująco, lub też odkryte sekrety zniszczą znajomość), a następnie wypytać ją o jej problemy. Rozmawiać z nią przez kilka godzinnych spotkań, wywlec z niej wszystko, a nastepnie dokonać transkrypcji i głębokiej analizy duszy. Przedtem napisać plan wywiadu, pytania, zawrzeć tysiąc pięćset mechanizmów jakkie mogą ową biedną osobą badaną rządzić, np mechanizmy obronne, wyuczona bezradność czy teorie motywacji. I to na za dwa tygodnie. A ja nawet nie mam osoby badanej:( czy ktoś chce o czymś porozmawiać?

EDIT: osoba znaleziona;) magia internetowych znajomosci;)

poniedziałek, 9 listopada 2009

Kolejny cudny weekend za mną;) warszawa to jednak ma moc przyciągania, zwlaszcza w postaci pewnej osóbki w różowej sukience, co to nogi stawia do środka;) Opłacało się wstać bladym świtem który w zasadzie bardziej wyglądał jak czerń, potem granat, potem zmiksowana mysz....dyszcz i słota, niepogoda, nic nie stało na przeszkodzie wystarczająco twardo żebyśmy jednak zostali w łóżku. I tak to przed 12stą zawitałam do Katarzyny:) Zostałam przez Marte poznańską poczęstowana gigantycznym rogalem swiętomarcinskim którego nawet taki żarłol jak ja ledwo zmógł. Potem była as always ikea (światełka+śliczności cuud miód i orzeszki pudełka w kwiatki), a potem impreza;) baby (9?), sery pleśniaki, oliwki, krakersy, chipsy (prosze z łaski swojej nie czytać tego CIPSY lub ĆPSY bo nie zdzierżę), dr pepper i wina cypryjskie, w tym urynoriesling z nadmiarem siarczanów;) Czekolada z daimem i daim z czekoladą. Sto kilo więcej ;)










bueh najbardziej udane zdjęcie ever...:P


A potem singstar którego darze miłością wielką i torturuje wsyzstkich swoimi próbami wejścia w dzwięk.
A rano tosty, kawa, pościelowe rozmowy, leniwy wygrzeb z pościeli i wymarsz do tarasów, gdzie zrujnowałam się na torbę i do końca miesiąca jem kasze z tłuszczem, lub też jak dziś jajka sadzone;) No i powrót, w przedziale z milionem osób gdzie OCZYWISCIE pkp grzało, podłoga była lepka a gruby chlopiec przede mną wtranżolił trzy batony i mu zazdroscilam, bo chcialabym jesc batony bez wyrzutów sumienia i być utoczoną rączą łanią do tego.
Jestem przestrasznie niewyspana, bo dziś musiałam kolejny raz wstać o 6 i biec na wykład, wóciłam i zaległam w pościeli z serkiem wiejskim z kukurydzą i pomidorem. Przysnęło mi sie w momencie gdy pan paczkonosz wchodził po schodach, a gdy zadzwonił musiałam zrozumieć, że ktoś dzwoni, obudzić sie, wygrzebać spod kołdry i koca, a także slicznego tacostolika na laptoka, nie wylewając stojącej na nim herbaty. Warto było, gdyż przyniósł moje nowe zimowe okrycie, a mianowicie czarną parkę którą podejrzałam u niejakiej Asi której nnie moge zalinkowac;) Herbe zdążyłam wylać, przed chwilą. Duzo ładnych rzeczy do pokazania, ale zapewne sie to oddwlecze do niemożliwości....;)

piątek, 6 listopada 2009

Jako że jestem potwornie zirytowana niewiadomo czym, oraz zziębnięta bo żal mi pieniędzy na ogrzewanie:>, dziś tylko mała reklama. Którą pozwole sobie okrasić własnymi przeżyciami bogatymi wielce.
Otóż, 10 pazdziernika w Warszawie pałac kultury sie podkolorował, co ja ujrzałam dopiero tydzien później i co spowodowalo wyniesienie brwi na srodek czoła. Bo jak to kolorowy. Otóż zrobiła to firma Garnier i był to test dezodorantów;) Czy po garnierze człowiek sie mniej poci, tego nie wiem, no ale kolorowość została:)No i jak to bywa przy tego typu potliwo - noworocznych okazjach, pojawiły sie fajerki. Piknie. Jutro dowiem sie czy pałac nadal jest kolorowy, bo znów jade do warsiawy, cos trzeba robić w weekend, a ja jestem typem ktory zostawiony bez aktywnności gnije i znajdują go rok później wchloniętego w wykladzine dywanową. Nie do zdrapania.




A teraz dam sie pochlonąć czynnosciom na miare leniwca i zjem jajecznice z papryka pomidorami i kukurą oglądając gossip girl. Wieczorem babowa posiadówa na drugim końcu miasta więc trzeba sie wygrzebać z barłogu:<

środa, 4 listopada 2009

No i prosze:

Oczywiscie nie widać różnicy;) ale jesli Wam powiem, że kolor jest taki miedziany, takie skrzyżowanie rydza z kasztanem, a włos podcięty w sposob genialnie tajemniczy dlatego lokuje sie jak szalony? Nie udalo mi sie zrobic lepszego zdjęcia, bo na każdym wyglądam albo jak zszokowana owca, albo jak osmioletnia ofiara gwałtu, więc dlatego taki wielce SZALONY obrazek.
A tak wygląda gdy wgramole sie pod lampke, odpowiednio oświetle i wstrzele sie w ostrosc:P

Ogólna przyklapłość, bo cały długi i straszny dzień mnie zmarnował;( dostałam DWÓJE na zajęciach z klinicznej bo pan stwierdził że ja i koleżanka jesteśmy nieobecne z twarzy;/ po czym zapytał o rzeczy, które były na kserówkach. Tych które akurat zostawiłam w domu. Nienawidze takich sytuacji i odzywa sie we mnie wówczas harda pierwszoklasistka która nie pozwoli sobie w kasze dmuchać i pokaze co to znaczy JEJ jechac po ambicji i dwoje stawiać. Swoją wiedzą zagrzmoci prowadzącego. Swoim wwystrzelonym w góre palcem wydziubie mu niewiare. Swoim dzwięcznym rezolutnym głosikiem ogłuszy. Będzie żałował.
Fastbreak numer dwa.
Scones z masłem i dżemem, z przepisu stąd. Cudowne i puchate.
A przy okazji poparzyłam sobie kciuka i mam stopione linie papilarne, moge łobuzować ale wcale nie chce bo boli:<

A teraz ide do....fryzjera;)

poniedziałek, 2 listopada 2009

Boooże jak mi dobrze w domu...Po pierwsze czysto. Przy chodzeniu żaden okruch nie przeczepia sie do stopy. Po drugie wszystko. Jak chce sobie zrobić kanapke to mam trzy rodzaje pieczywa i tysiąc możliwosci ubogacenia jej, jak chce upiec ciasto, to mam ekstrakt waniliowy i piekarnik który niczego nie spala gdy umiejetnie sie go używa, zrobić makarun, to mam kawał parmezanu, wielkie czarne oliwki z pestkami, więcej niż jedną patelnie do wyboru:) Mamusia kocha. Chce już swięta bożo, cale dwa tygodnie takiego wszechdobra, moja broda przekroczy wszelkie granice zgalarecienia...będe wygladac jak dżaba dehat i bulgotać przy chodzeniu...ale jaka szczęsliwa dżaba;)

Weekend zmarłych spokojny, słoneczny jak diabli i zimny jak wszyscy święci prosze ja was, moje ogumione buty wytrzymały nawet lawirowanie między lastryko a płytami marmurowymi, balansowanie na jednej nodze, krok li i jedynie stópkowy w waskim przesmyku niezajetym przez grobowce. Nie bede sie wdawać w szczegóły emocjonalne i nostalgiczne, bo mam hormonalnie - płaczliwy humor i jak zaczne sie bawić w stwierdzenia typu "wszystko co kochasz umiera predzej czy pozniej", to nie skoncze i bede wyła z żalu nad utraconym dzieciństwem;)

Jedzeniowo:

the finest tarta z porami i bekonem, za którą dałabym sobie wyrwać wszystkie włosy, a co jak co ale włosy to wrażliwa część mojeo ciała i jak mi marcjan przez przypadek wyrwie jednego z głowy to zaczynam jęczeć i sie kiwać a potem boli mnie czerep przez dwa dni....mam wrazenie że każdy mój włos jest bezpośrednio podłączony do mega grubego NERWU...


Fantastyczne ciastka z żurawiną i białą czekoladą, również the finest, ale kupne;) oraz kawa, której pije niewyobrażalne ilości jak jestem w domu - kawa prawdziwa, czarna, ze świeżo mielonych ziaren, zekspresowa.

Tak zimno. Koszulka, wełniana sukienka, dwa wełniane swetry, leginy, szalik, i to w domu, godzine po przyjsciu ze smętarza, dopiero hierbatka pomogła...i cudowny dorsz z handmade sosem tatarskim i pieczonymi ziemniakami z rozmarynem którego to dania nie uwieczniłam, bo rzuciłam sie jak dzikus na jedzenie i w 10 minut byłam szczęśliwa...

Poza tym, w domu jest ŁADNIE. A ja lubie być w ładnych pomieszczeniach a i dąże do zładnienia moich własnych. W tym celu przejrzałam katalog ikei sto razy, chociaz wiem, to takie płytkie i zwykłe lubić ikeę, przeciez szczytem czadu w naszym kraju jest black red white i jeden wielki zlepomebel w kazdym pokoju...

Tatowa zupeczka. Z kapustą, marchewką, cebulą, grzybami. Sosem rybnym, ostrygowym i sojowym, no i makaronem chinskim kupionym na słowacji:] Ja nie opanowalam nawet trzymania pałeczek, co dopiero jedzenie...ale on miszcz.

Twarze mnie prześladują, na BOGA! Kazda kawa tworzy twarz.

Prezenty od tatula:D absolutnie cudowny w swej kiczowatości kotek prosto z Szanghaju, oraz nie wiem co, muflon? jak? aż wikipedie przejrzałam i nie mam pojecia, muflon i jak wyeliminowane, ale też z tamtych rejonów:D Zasiliły eskadre dziwnych zwierząt.

A na koniec moje dzisiejsze sniadanie - kanapka z młodą goudą, jajkiem sadzonym z pieprzem i kuminem, szynką, pomidorem i cebulką, urodzaj:D. I nic więcej do powiedzenia nie mam, jako ze dzis wolne to przebarłożyłam cały dzień;)
Aha, i jeszcze: niedługo sie sprzedam. Tzn juz sie sprzedalam, o dziwo ktoś chcial mnnie kupić! Bedzie jakaś mininota o kolorowym pałacu kultury i firmie garnier, a za zarobiony pinionc zakupie wreszcie ekstrakt waniliowy! Albo parmezan;)