czwartek, 24 czerwca 2010

Aha, aha, nic sie nie dzieje, nie mam o czym pisać. A nawet jeśli mam, to zapominam o tym po powrocie do domu. Sesja trwa ale już nie dla mnie, egzaminy zdane, oczywiście NIESPRAWIEDLIWOŚĆ i wkurwienie slash zezłoszczenie, bo brak podlizów działa na niekorzyść, czas działa na niekorzyść bo pan ordynator jest już baaardzo zmęczony egzaminowaniem i może nam postawić góra trzy i pół, rodzic działa na niekorzyść bo piątke z egzaminu może dostać tylko córka pani z dziekanatu. Same niesamowitości, mówię Wam.

Byłam w domq, było słodko, mama upiekła mistrzowski tort, który nie był typowo polskim margarynowo-spirytusowo-sztucznoaromatowym badziewiem a majstersztykiem! Poszłam zagłosować mimo że deszcz kropił w szare okna i szarą parasolkę lub parasol a miła komisja powiedziała dzieńdobry dziękuję dowidzenia i kiwnęła głową. Poczułam że zmieniam świat. Pójdę i na drugi sezon.

Kontynuując wątek słodkości, upiekłam wczoraj ciasto ze śliwkami, ponieważ nadeszła depresja bezczynnościowa, a w zamrożeniu tkwiły owe śliwki od zeszłego lata. Piekarnik postanowił odcisnąć ślad czasu i wyszło od spodu czarne, co spowodowało nowy epizod choroby. Pomogło obejrzenie Slumdoga (też tak macie że zgrzytacie zębami gdy jakiś łotr, łotr powtarzam, działa na niekorzyść dobrego bohatera? chce pobić pana gospodarza w milionerach i zboka wydłubującego oczy!). Dziś po cieście nie ma śladu, płaczliwy samotny poranek urozmaiciło mi jego pozostałe sześciogodzinne półkole. Wiem, to straszne, jestem i będę gruba.

Z pozostałych niemiłych rzeczy: kupiłam cudowne karmelowe sandały na platformie, to w sumie miłe, ale kosztowały dużo pieniądza i za pierwszym spacerem potwornie mnie obtarły a za drugim WYWALIŁAM się, normalnie potknęłam na prostej drodze. Stopa się że tak powiem kolokwialnie gibła i boli do tej pory. Buciki łzami zroszone, piękne acz złe dogłębnie. Kupiłam też pierdyliard innych rzeczy którym nie zrobiłam ani jednego zdjęcia a są naprawde piękne. I ja jestem biedna. I będe bardziej, bo jadę jutro do wu wu a, pochodzić po mieście, zjeść naleśniki w barze mlecznym, popić potańcować czy tam nie wiem co jeszcze i obejść wyprzedaże także. Mam nadzieję że nie zadzwonią podczas tych uroczystości warszawskich z któregoś z siedmiu sklepów w których zostawiłam dziś cv, kipiąca radością ze świetlanej przyszłości. Pewnie nie zadzwonią w ogóle.

Będę też biedna gdyyyyyżżż i tu miła wiadomość tego roku! Lecimy z Marcelim mym lubym we wrześniu do Paryża! 100 polskich złotych za bilecik. Fejsbuk już to wie. Moje konto oszczędnościowe powoli się do tego przyzwyczaja. Tydzień w Paryżu. Jestem więcej niż zachwycona. Szukam taniego noclegu, taniej kawy i zastanawiam się czy wszystko co potrzeba wepchnę w mały plecak. Lecimy z Breslau i tam prawdopodobnie uda nam się wprosić na siennik do niejakiej venili kostis :>(pozdrawiam, kiwam rączką). No i to jest dość miła myśl, muszę przyznać.









Zdjęcia to parapet w kuchni, dahl, stek, tort, nowi prosięcy mieszkańcy (jak mówiłam, w moim domu powtarza się motyw trzody...), najładniejsza szczotka do zębów ever, dziadkowie i skomputeryzowana mama. Pracuje nad sobą, szukam obiektywu 50tki.

Boli mnie łeb i mam wrażenie że zaraz jakaś cienka żyłka powie 'mam dość' i pęknie a wtedy umrę. Nie ma takiego pisania, koniec, pewnie promieniowanie kompowe też działa na niekorzyść żyłki. Wracam do martwienia się swoim losem. Ahoj.

niedziela, 13 czerwca 2010

O łał patrze sobie na panel sterowania (ohohoh) bloga a tu sto postów! No niemożebyć. Sto lat dla mnie. Nieważne! Ja tu tylko na chwile, bo jestem wściekle zajęta sesją, co oczywiście jest kłamstwem, bo najgorsze już za mną, tzn 3 napisane egzaminy z czego dwa zdane a jeden nie mam pojęcia i zaliczone zaliczenie, przede mną dwa egzaminy, z czego jeden jutro i nie mam ochoty sie już uczyć:/ No więc ja tu tylko na chwilę, żeby pochwalić się nowo odkrytym serialem i zaraz ktoś mnie doprowadzi do płaczu twierdząc że on to już go zna od tak daaaaaawna, i jest on już tak passe, że napewno nie ma sie czym chwalić. Otóż dla mnie jest. Pushing daisies. PrzePRZEPRZE. Świeżutki jak połączenie Burtona z 500dni miłości i Amelią. Ma narratora, a ja uwielbiam produkcje z narratorem, patrz hiszpanski allen;) Bajkowy i z odpowiednio oderwanymi od rzeczywistości dialogami i dowcipami. Koi me łzy po zakończeniu oglądania 10 serii przyjaciół.




Oprócz tego cóż mogę napisać...upały bardzo mnie cieszą, bo po to jest lato żeby było gorąco. Nawet jeśli wiąże się to ze spoconymi autobusami i prysznicem pięć razy dziennie. Zrobiłam lody, sama samiutka, prawdziwe lody, truskawkowo sernikowe. Truskawki na każdy posiłek dnia. Herbata miętowa i głupie sesyjne kucie, bleh. Komary po stokroć. Bazylija w doniczce zakwitła na biało, pierwszy raz w życiu żyje u mnie w domu roślina dłużej niż miesiąc i w dodatku ma kwiecie. Nie wiem co będe robić w wakacje i potrzebuje ratunku:( pracy i szalonego wyjazdu i pieniędzy na różowe wino. Niech jakiś anonimowy napisze: wiesz, tak sie akurat składa że mam wielką superfirme i moge Cie zatrudnić akurat na dwa miesiące...praca polega na tym, że podróżuje sie po świecie i testuje jedzenie...Mam nowe okulary, w których, cytuje, wyglądam jak taki jeden dziadek który rąbał drzewa z całej jednej białostockiej dzienicy, na opał. Albo jak srogi człowiek na safari. Nieziemsko. Nie mam sie jak pochwalić bo nie ma mi kto zrobić zacnego zdjęcia. Zresztą zdjęcia to nie mojej twarzy brocha. No nieważne.

Aaaa wiem co sie wydarzyło! Uczestniczyłam w czymś prawdziwie ekstra, a mianowicie byłam na sławnym wiecu gdzie jarqowi i paliqotowi się cięli;> zaszłam tam całkiem przypadkiem, gnana chęcią włożenia stóp do fontanny miejskiej. Aż tu wtem patrzę i DZIEJE się. Ludzie z wielkimi transparentami hesus królem polski, ludzie owinięci flagami, agresywni spoceni dyszący wąsaci ludzie w burych podkoszulkach bez rękawów ukazujących ich włosy spod pachy i miękkie niczym ślimak sutki, ubrane w poliestrowe białe bluzeczki błękitnowłose dumne babcie, młode kobiety o wyglądzie bibliotekarek, wszyscy machali białymi kwiatami i krzyczeli jarejarejare a z drugiej strony SKANDALISTA puszczał eye of the tiger bo miał dużo lepsze nagłośnienie na swoim pikniku rodzinnym i wszyscy pluli i parskali i machali flagami i głosili swoje i złościli się na cudze. Poezja. Nigdy w życiu tak nie żałowałam że nie mam przy sobie aparatu. Próbowałam nawet dziko wskoczyć przed jedną z milionów kamer aby zaistnieć w telewizji, ale mi sie nie chciało. Przeżycia prima sort powiem Wam!
Na uspokojenie kwiat. Różowy.

Trzymajcie za mnie kciuki jutro rano!

piątek, 4 czerwca 2010

Borzeeee naprawde czas zacząć sie uczyć... nie czas zrobić kolejną kawę uprzednio myjąc ekspres przez 15 minut do bardzo czysta, nie przejrzeć cały, CAŁY internet, nie gapić sie w okna wieżowca z naprzeciwka szukając w nich różnych śmiesznostek typu pani w staniku dłubie w nosie. To straszne :(

Wczoraj był taki miły dzień. Serowe placuszki nigellowe śniadaniowe z truskawkami zmaltretowanymi z balsamico. Świeciło prawdziwe słońce, poszliśmy na słodki spacer w szorciętach, obrażony pan w jedynym czynnym spożywczym sprzedał nam rożka z rozmoczonym waflem. Zmęczyłam się, spociłam, wynarzekałam że jak to, znowu lato, chce zime bo zimą sie człowiek nie męczy (co ja tam wiem). Moje nowe okulary sprawiają że świat jest dużo ładniejszy i kolorowszy, dlatego głupio mi je zdejmować. Zawsze zawód. Potem trafiliśmy do niejakiego Jeszburgera, zachęceni miekkimi krzesłami. Lodowaty spritzer (moja dziecięcość pierwszy raz zetknęła się z tymże, bo nie było różowego wina. toto też dobre.), a później burger z łososiem, a u Marcela piwsko i BBQ z prawdziwą normalnie smażoną czy grillowaną zmieloną wołu częścią, aż nie mogłam wyjść z podziwu, ja, naiwnie wierząca w mcdonalda. Do którego czuje teraz wieczne obrzydzenie, bo już wiem, że tam nie ma mięsa w hmbgach oraz smaku w niczym. A potem zaczęło lać co w połączeniu z szumieniem w głowie ukołysało mnie. Białe świeeżo uprane tenisówki mają szarobrudne czubki, od skakania przez kałuże w drodze do domu. A potem, żeby uniknąć nauki, zrobiłam cinnamon buns, ktore są tak brzydkie, że aż mi wstyd i nie zrpobiłam im zdjęcia. Poza tym urosły jak popieprzone, zlepiając się w jedną wielką drożdżową rzeczywistość. A potem obejrzeliśmy wreszcie Marie Antoninę, która mnie przecałkowicie urzekła, zwłaszcza scenami sielsko-wiejskimi, ilością szampana i ślicznego jedzenia.





A dziś już po staremu, deszczowo szaro i dźwięki z pobliskiej budowy spa budzą człeka od samiuśkiego rana. Dwie tłuste i słodkie drożdżówy niejako ratują nastrój. Czas jeszcze na jajecznicę ze szczypiórem, smażoną nową metodą - najpierw białka szuruburu, jak się zetną, przebijam żółtka. Żółtka oblepiają wszystko nie stając sie przy tym zbitym klocem. Gdy wyjdę do okultysty (okuliiisty przecież) za jakies 3 godziny, niebo będzie białe i będzie mnie razić.

Brawo kasia, jest pierwsza, a Ty nie zrobiłaś nic co przybliżyłoby Cię do zdania sesji. Walnełaś note. Świat jest zbawiony. A teraz pójdziesz sie zająć tą jajecznicą, bo nie byłabyś sobą. Ręce opadają.

wtorek, 1 czerwca 2010

Pomyślałam sobie w poniedziałek:
Jeden punkt do definicji samej mnie: jestem jedyną znaną sobie studentką która wydaje więcej i chętniej pieniądze swe na jedzenie, niż na alkohol. Znacznie częściej zdarza mi się wydać ostatniego piątaka na kilogram pomidorów niż na piwo. To chyba dobrze, likopen uchroni mnie przed nowotworami, hip hip hura!


To mój dzisiejszy obiad i mój dzisiejszy deser (wiem, truski niewyględne, mogłam się nad nimi fotopopastwić ale wolałam je pożreć bo pierworodne najnaj!) Słyszę gromki wrzask że jak to masło z bułką? Cóż, masło to mój ulubiony grzech, zwłaszcza do świeżych warzyw. Kocham tłuszcz:( Szparagi jem ostrożnie, mam wrażenie że one troche żyją, że to takie hatifnaty, albo morskie żyjątka które wrzasną pod naciskiem zęba. Przeokropność tak sie bać jedzenia. Poniżej zaś nasz weekendowy obiad, czyli tarta ze szparagami, bekonem i parmezanem postawiona na gazecie wyborczej i artykule o pani upośledzonej. O boorzeno chciałabym mieć inne hobby oprócz jedzenia...


Pogadaliśmy dziś:
kasia_bzu
a dziś na obiad zupa krem z groszku i pora
16:25:48 doprawiona kuminem rzymskim
16:25:52 który sobie kupilam na dzien dziecka
16:28:03 dżablon
kumin rzymski na dzien dziecka
16:28:05 tez o tym
16:28:07 marzylem
16:28:10 zawsze
16:28:20 dżablon
ale rodzice mi kupowali rowery, komputery i zabawki
16:28:26 dżablon
;/ a ja im mowilem
16:28:27 KUUUMIN!
16:28:32 RZYMSKI!

Kupiłam dziś idealne dżinsowe szorty takie że tylko w podskokach na FESTIWAL albo biegać boso w kapeluszu i co jakiś czas podwijać nogawkę bo może już opalone udo? I okulary przeciwsłoneczne w kolorze róż w deseń kropki. Chrzanie piętnaście stopni i będę łazić w tymże do upadłego.

Czuję sesyjną powinność :> Targanie jakby jakieś gumy od majtek były przytwierdzone do rąk nóg czoła i międzyżebrza. Pną się ku notatkom i kserówkom. Za tydzień mam cztery egzaminy a w podobno słoneczny weekend ominie mnie kolejny proszejawas GRYLL i noc kultury w lbn. Nienawidze sesji. Ustnych egzaminów. Za małych butów. Jedyne wygodne tenisówki właśnie się piorą. Oby jutro było słońce. To mógłby być ładny dzień w nowych porciętach (gdyż istnieją dwa typy ludzi: typ pierwszy, który zakłada nowe ubrania zaraz natychmiast i kocha je na swoim ciele i zdejmować nie chce; typ ten prezentuje ja, oraz typ drugi, który odkłada na półkę i mówi: no pewnie, że sie przyda, ale czy musi od razu dziś? typ ten prezentuje moja macierz;)) - dzień życia truskawkami, sikania co pięć minut z powodu życia truskawkami, kserowania co konieczne i dobierania darmowych okularów z vision express, najlepiej w grubych oprawkach, wtedy przypominam agate passent. Być może tylko sobie.

Wena niedziś. Po truskawce każdemu czytaczowi na zdrowie. A od stopindziesiątsiedem żądam przywrócenia bloga! :[