Boooże jak mi dobrze w domu...Po pierwsze czysto. Przy chodzeniu żaden okruch nie przeczepia sie do stopy. Po drugie wszystko. Jak chce sobie zrobić kanapke to mam trzy rodzaje pieczywa i tysiąc możliwosci ubogacenia jej, jak chce upiec ciasto, to mam ekstrakt waniliowy i piekarnik który niczego nie spala gdy umiejetnie sie go używa, zrobić makarun, to mam kawał parmezanu, wielkie czarne oliwki z pestkami, więcej niż jedną patelnie do wyboru:) Mamusia kocha. Chce już swięta bożo, cale dwa tygodnie takiego wszechdobra, moja broda przekroczy wszelkie granice zgalarecienia...będe wygladac jak dżaba dehat i bulgotać przy chodzeniu...ale jaka szczęsliwa dżaba;)
Weekend zmarłych spokojny, słoneczny jak diabli i zimny jak wszyscy święci prosze ja was, moje ogumione buty wytrzymały nawet lawirowanie między lastryko a płytami marmurowymi, balansowanie na jednej nodze, krok li i jedynie stópkowy w waskim przesmyku niezajetym przez grobowce. Nie bede sie wdawać w szczegóły emocjonalne i nostalgiczne, bo mam hormonalnie - płaczliwy humor i jak zaczne sie bawić w stwierdzenia typu "wszystko co kochasz umiera predzej czy pozniej", to nie skoncze i bede wyła z żalu nad utraconym dzieciństwem;)
Jedzeniowo:

the finest tarta z porami i bekonem, za którą dałabym sobie wyrwać wszystkie włosy, a co jak co ale włosy to wrażliwa część mojeo ciała i jak mi marcjan przez przypadek wyrwie jednego z głowy to zaczynam jęczeć i sie kiwać a potem boli mnie czerep przez dwa dni....mam wrazenie że każdy mój włos jest bezpośrednio podłączony do mega grubego NERWU...


Fantastyczne ciastka z żurawiną i białą czekoladą, również the finest, ale kupne;) oraz kawa, której pije niewyobrażalne ilości jak jestem w domu - kawa prawdziwa, czarna, ze świeżo mielonych ziaren, zekspresowa.

Tak zimno. Koszulka, wełniana sukienka, dwa wełniane swetry, leginy, szalik, i to w domu, godzine po przyjsciu ze smętarza, dopiero hierbatka pomogła...i cudowny dorsz z handmade sosem tatarskim i pieczonymi ziemniakami z rozmarynem którego to dania nie uwieczniłam, bo rzuciłam sie jak dzikus na jedzenie i w 10 minut byłam szczęśliwa...

Poza tym, w domu jest ŁADNIE. A ja lubie być w ładnych pomieszczeniach a i dąże do zładnienia moich własnych. W tym celu przejrzałam katalog ikei sto razy, chociaz wiem, to takie płytkie i zwykłe lubić ikeę, przeciez szczytem czadu w naszym kraju jest black red white i jeden wielki zlepomebel w kazdym pokoju...

Tatowa zupeczka. Z kapustą, marchewką, cebulą, grzybami. Sosem rybnym, ostrygowym i sojowym, no i makaronem chinskim kupionym na słowacji:] Ja nie opanowalam nawet trzymania pałeczek, co dopiero jedzenie...ale on miszcz.

Twarze mnie prześladują, na BOGA! Kazda kawa tworzy twarz.

Prezenty od tatula:D absolutnie cudowny w swej kiczowatości kotek prosto z Szanghaju, oraz nie wiem co, muflon? jak? aż wikipedie przejrzałam i nie mam pojecia, muflon i jak wyeliminowane, ale też z tamtych rejonów:D Zasiliły eskadre dziwnych zwierząt.

A na koniec moje dzisiejsze sniadanie - kanapka z młodą goudą, jajkiem sadzonym z pieprzem i kuminem, szynką, pomidorem i cebulką, urodzaj:D. I nic więcej do powiedzenia nie mam, jako ze dzis wolne to przebarłożyłam cały dzień;)
Aha, i jeszcze: niedługo sie sprzedam. Tzn juz sie sprzedalam, o dziwo ktoś chcial mnnie kupić! Bedzie jakaś mininota o kolorowym pałacu kultury i firmie garnier, a za zarobiony pinionc zakupie wreszcie ekstrakt waniliowy! Albo parmezan;)