piątek, 2 października 2009

Jak to miło docenić odrębnośc weekendu od innych dni tygodnia. jak to miło docenić, że jednak nie na co dzień można siedziec przed kompem, spać do południa, ziewać, myć głowę czterdzieści minut z powodu uzycia kompleksu czterech różnych odżywek w postaci próbek, w ktorych trzeba wygryzać dziure bo nikt normalny nie trzyma w łazience nożyczek. Bo jutro trzeba wyglądać pięknie bo jest wesele i trzeba uprasować sukienkę będzie i koszulę mężowską i wyglądać jak człowiek, a czas na to będzie, bo jest WEEKEND :] Po pierwszym wczorajszym czwartkowym dniu na uczelni jestem wykończona, boli mnie serce na myśl, że teraz przez 10 miesięcy musze tam chodzić, oglądać te twarze, siedzieć w sypiącym - się - ale - tak - bardzo - super - stylowym budynku instytutu psycho. Oczywiście w grupach w których jestem będą same miss, bo grupy te tworzą wspolnie dosc zintegrowany i sprytny rozklad zajęć i księżniczki tez na to wpadły, więc moje ambitne plany bycia aktywną, rozmowną i udzielającą sie na zajęciach poszły w diabły, bo na obfite wymioty mi sie zbiera gdy widze entuzjazm w ich świeetlistych oczach, nerwowe napuszanie kuca, a gdy już pani zapyta, gdy pani zapyta, wtedy nic sie nie liczy i mozna odczytać swoje na żółto podkreslenie, albo nawet wymodulowac głos i udać że samemu sie to wynalazło. Można zachichotać głośno gdy pani opowie zarcik, czy też ochoczo pójść po papiery do Kogoś Ważnego, A Pani Sie Nie Chce. Zloty medal w dupowłaztwie. Tak więc pozostane na swym ubocznym miejscu pod oknem gdzie wieje, bo okno ma sto tysiecy lat i było nieudanym prototypem okna i nadal bede rysowac komiksy z buką. Dodatkowo jak to jest popularne mówić, mejd maj dej fantastyczna pogoda, czyli siedem stopni, padający poziomo ale zawsze w twarz deszcz i lodowaty wicher, a ja oczyma wyobrazni widzialam jak zatoki me zarażają się kolejnym tego roku zapaleniem, a glowa moja rozpęka się z bólu, a płuca me pochłaniają od kaszlącej starej baby prątki i zaczynają sie zapalać również. I prątkować. Dwie godziny spędzone pod kołdrą (z głową!), w dwóch bluzach i wełnianych skarpetach + wrzące mleko z miodem + dwie aspiryny mam nadzieje ze wybily wszelkie zarazki i będę życ bo jutro wesele i trzeba być żywym i pięłknym. Takiż to słowotok naprodukowałam a teraz ide jeść zupe krem z groszku z curry i cytryną. A w ramach zdjęcia marny grubościowo omlet, czy tez twór jaki powstaje z rozbełtanych jajek z solą pieprzem i świeżym rozmarynem, wylany na patelnie na zmiękłą cebulkoczosnkość, zomletowany, posypany fetą i zlożony wpół. Żenująco płaski ale urzekający ;)

9 komentarzy:

  1. oj. taaak.
    mi już się troszkę nudzi to, że trzeba wstawać o tej 6.30, wracać o 15 do domu, uczyć się, coś tam pisać, ćwiczyć.
    chciałabym znów wakacje, słodkie lenistwo.
    taaak.
    a studia za rok, co to będzie, co to będzie?!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Od dziś NIENAWIDZE weekendów! wole już tydzień jak leci :/

    OdpowiedzUsuń
  3. ja nagotowałam gar kremu kalafiorowego z grzybami lesnymi. jutro w planach marchewkowo-kolendrowa.

    OdpowiedzUsuń
  4. Też otwieram odżywki zębami i zawsze sobie nią owe zęby uwalę bleh ! czekać tylko aż mi włosy na zębach wyrosną

    OdpowiedzUsuń
  5. eeeej ja trzymam nożyczki w łazience!:P

    OdpowiedzUsuń
  6. faktycznie,żenująco płaski..:P Ale czy płaskie znaczy niefajne? ;)))
    skarbiątko

    OdpowiedzUsuń
  7. Może i płaski ale i tak wygląda pysznie...jak wszystko co przyrządzasz z jajek, mąki i dodatków :D

    Weekend...może dlatego go tak kochamy, że tak na niego czekamy? ;p

    Monia

    OdpowiedzUsuń
  8. u mnie w łazience są nożyczki dzięki mojej mamie która tego dopilnowała :)
    Omlet wygląda przepysznie :))

    OdpowiedzUsuń