poniedziałek, 5 października 2009

Zawsze mam problem z tym pierwszym zdaniem, żeby tak zachęcilo, zeby zwiastowało coś miłego i w ogóle było "supcio". Mialam dzis zajęcia na 8 rano i musialam wstać o 6 ;( było to straszliwe, przepełniło mnie ziewunkiem, nie ulatwiało słuchania dwugodzinnego wykładu o głuchych dzieciach...oczywiście zwlokłam małzonka wrzeszcząc mu nad uchem ktore głuche na szczęscie nie jest i tarmosząc za wystające kończyny, i nie powiem, przynioslo to rezultaty bo wstał o tej strasznej szóstej kiedy niebo malinowe i zrobił mi herbaty! A tym straszniej było o tej porze, że ostatnia noc była krótka z powodu weselichaaaa;D I tu przechodze do rzeczy!

No więc po raz pierwszy w życiu bylam na weselu w REMIZIE. Grala orkiestra w blyszczących kamizelach, akordeon oczywiście, yamaha na stojaczku, wąsate oblicza, namaszczenie przy wykonywaniu każdziutkiej piosenki. Bogaty repertuar diskopolowy. Część oficjalna czyli meet my parents przebiegła uroczo i małżonek jest oficjalnie przyjęty do rodziny, nie to że jakieś walenie po plerach synu synu i wspólne picie wódki i czerwone twarze i charczenie ale specyficzna atmosfera rodzinna go nie zadziwiła, ani tez rodzina nie miala większych problemów żeby naturalnie pędzić żywot w obecności małżonka. Sukces.

Nie bylabym sobą gdybym nie wspomniala o zapleczu kulinarnym tejże zabawy....oczywiście region nasz rodzinny był najbardziej żarłocznym stolem na sali, po kimś w końcu odziedziczylam ten pęd do strawy...Potwornie zmarznięci po godzinnym przestępowaniu z nogi na noge w wielkim lodowatym kościele wtoczyliśmy się na sale i po wzniesieniu toastu ruskim szampanem poczęliśmy pochlaniać co tam sie znajdowalo, a więc rybe po grecku, jakieś plastry czegoś w galarecie, sernik i jajka faszerowane niewielkiej urody. Typowo. Obiadem byl oczywiscie rosół i schaboszczak. Kolejnymi daniami goracymi byl błotny karp podobny w smaku do niczego i kurak ze smętnymi tłustawymi frytami o brzegach karbowanych ktorych nie lubie bo ziemniak prosty smakuje lepiej, tak jak makaron świderki jest gorszy w smaku od rurek :< Żeby nie bylo, to nie jest marudzenie, ja mam niewielkie wymagania i to przaśne jedzono weselne sprawiło mi radość wielką;]Z innych uroczych rzeczy, kawa i herbata w SZKLANKACH mieniących się na tęczowo jak benzynowa kałuża, bez uszek bez tych naszych narodowych koszyczków, nic, gołą ręką trzeba było wrzącą szklanke przenieść nad glowami sąsiadów na stół bo pani kelnerka nie mogła, trzymać wszak tace z dziesięcioma innymi kawami z fusów musiala;) Obserowaliśmy też przez cale wesele pewnego uroczego dziadziunia, który czasem siedział sam, i wtedy marzylam żeby go porwać do jakiegoś eleganckiego tańca żeby rozweselić i ubarwić mu zabawe, ale mial tez kolegów staruszków i z nimi rozprawiał i wyglądał jakby mu wsyzstko smakowalo i chyba mial nowiutkie buty. Jest to być może bez sensu większego, ale mnie generalnie pewien typ staruszkow rozczula i chciałabym ich przytulić.....;)Wytańcowalimy sie za wszystkie czasy, bośmy dziady i nie chodzimy na klabyngi, tak po dziadowsku tez tańczyliśmy, że pod bok i za ręke i ladidi ladida. Jakaś duża kobieta podczas opętańczego tańca wbiła mi swoją szpile w śródstopie, nie wiem czy podczas przytupu czy po prostu jej dużość zawiniła, ale powstał gromki wrzask a następnie siniak głęboki zielonolawendowożółty. Rodzicki me też tańcowały jak szalone, aż nie poznawałam.... Koło pólnocy nastały pogańskie owe oczepiny w których udziału nie bralam bo już mi sie ziewać chcialo. Bom mięczak. Zdjęć z weselicha ja osobiście nie mam bo ciągle nie ubogacilam się o torbe do aparatu, a luzem go targać nie będe bo sie boje. Załączony obrazek prezentuje więc mojej sukienki kawałek, czerwonej, ślicznej i kupionej w lumpie na tą okazje;) Oraz burdel jaki panuje w gospodarstwie, oh tak wiec że sie powinnam wstydzić, pąsem oblać i polecieć sprzątać ale nie chce mi sie i nie musze, i to jest piękne.

Niedziela senna spacerowa, mążul zachwycony puławami podobno, że takie miłeładne ah ah. Oczywiście nie obylo się bez minitragedii medycznej jaką byl nerwoból w okolicach czubka samego czubeczka serca mego utrudniający oddychanie i już jawily sie wizje smierci choroby a uduszenia co najmniej....przeszlo wieczorem z glośnym i bolesnym PYK.
I tak to. Dzisiejszy dzień uczelniany lepszy niż czwartek, kiedy to mialam ochote umrzeć. Bo słońce, bo nabylam sieciówkę i bo ciepławo. I bo dostalam dziesięć kilo inneovu na niedoskonałą mą cerę. I bo jutro na 11.30...;)

6 komentarzy:

  1. Wstawanie o 6 saks ! ja mialam dzisiaj zajęcia do 19:50 :D żyć nie umierać ;p od 8 rzecz jasna

    Staruszkowi są bardzo rozczulający. Co niektórzy bardziej mnie rozczulają niż dzieciątka :D

    aaa i Innoev tez mam :P duuuuuuuuużo tego

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubiłam kiedyś wsie wesela w remizie,a teraz wcale nie lubię wesel,dołują mnie:( Inneovu mi nie dali,pewnie żuri uznało,że nic mi nie pomoże :( Buzi dobranocne:*
    skarbiątko...znów...

    OdpowiedzUsuń
  3. O! tu widać że jest czerwona i wygląda jeszcze piękniej. ale miałaś się pokazać cała, już odpicowana :P a ja jutro na 8... i najgorszy dzień :/

    OdpowiedzUsuń
  4. nigdy nie byłam na TAKIM weselu, ale Twój opis pozwolił mi sie poczuć tak, jakbym też w nim uczestniczyła :D Wąsaci panowie, złote kamizelki, herbata w SZKLANKACH (:O!), schaboszczaki, polskie disco może wszystko i inne cudowne atrakcje! to musiało być... piekne xDDD! Szkoda tylko, że zdjęć brak...:P Ale pokażesz sie kiedyś w CAŁOŚCI w tej czerwonej sukience, prawda? :)

    a pisałam ja, czyli *AtReVeTe*

    Jednocześnie chciałam nadmienić, iż od dziś będę się tu podpisywać po prostu jako Justyna, gdyż mój klubowy nick jest durny i już mnie męczy przepisywanie tych wszystkich gwiazdek i innych udziwnień za każdym razem :D

    Dobranoc

    OdpowiedzUsuń
  5. Kasiu też mam tak, 6 rano to dla mnie noc ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ah uwielbiam to jak piszesz, zawsze mam to wszystko co opisujesz przed oczami:DD sukienka ladnie sie prezentuje, glownie oceniam kolor bo za bardzo reszty nie widac:P i pasek super:D

    OdpowiedzUsuń