Kipię. Kipi ze mnie bura zawiesina. O chryste jaki ODRAŻAJĄCY DZIEŃ.
Wydarzenie nr.1.
Wstałam rano i znowu był listopad. Psie gówno rozmazane po połamanych chodnikowych niegdyś płytach. Wilgoć i pleśń w powietrzu. Ciężkie wściekłe niebo. Oh boże święty. No dobrze, nie wstałam rano, wreszcie się wspaniale wyspałam. Ale z momentem wybudzenia było już tylko paskudniej.
No dobrze, śniadanie też mi się udało. Hedonistyczne pancakes waniliowe. W trakcie jedzenia przeczytałam fantastycznego maila od czytelniczki, który dał mi nadzieje, że następne kilka godzin będą miłe. Pozdrawiam Cię dziewczę! Odpisze niebawem.
Wyszłam z domu w pluchę. Zaczął sypać mokry upierdliwy śnieg, prosto w okulary, prosto w tusz na rzęsach, w szczeline szalika. Pojechałam do miasta pustawym autobusem w celu przygotowywania projektów na zajęcia. Spędziłam 5 godzin z mężczyzną o twarzy kobiety. Spędziłam 5 godzin w chmurze biesiadności. Nie jestem w stanie tego wyjaśnić. Uwielbienie do pożal się boże knajp w mieście lublinie, z których każda serwuje tak samo obleśne jedzenie, ale widocznie nie dla mnie. Maniera w głosie i ruchach ręki. "Ej jezu słuchajcie!". Niewiarygodne jak inny może być drugi człowiek. Jak bardzo może lubić wszystko to czego ja nie znoszę. Odbicie i odwrotność. Nie jest to dla mnie przygoda, odkrywanie inności. Jest to dla mnie męczarnia. Ugodowość utożsamiam z pustką w oczach. Jedzenie w knajpach z jedzeniem niedobrym lub przynajmniej przeciętnym. Odchudzanie to nie jest wlewanie w siebie coli light. Bycie lubelskim sarmatą i bywalcem nie może być imponujące, czemu więc jest za takie uważane? Tu nie chodzi o gust, tu chodzi o jakieś umysłowe zasady rządzące zachowaniem. Czy ktoś mnie rozumie? ;C Uczę się dyskusji w każdym razie. Spokojnej rozmowy z osobą, która reprezentuje sobą to, czego nie lubię. No ale nieważne. Nie jestem w stanie ująć w słowa swoich uczuć. Potrzebuje kakao. Potrzebuje emocjonalnej rozmowy z osobą, która reprezentuje sobą to, co kocham. Czemu powszechna jest opinia że ludzie to dobro i fajność, skoro wcale tak nie jest?
Wydarzenie nr.2.
Wydałam 15 złotych na naprawde niedobre pierogi czosnkowe i jest mi smutno. Nienawidzę marnować pieniądza, zwłaszcza robiąc coś co duszyczka odczuwa jako sprzeczne z zasadami i szepcze z głębi klatki piersiowej (bo tam one chyba są?), że nie będą one Ci smakować zapewne, kasiu!
Wydarzenie nr.3.
Miejsce akcji: deptak w centrum Lublina, nieopodal wejścia do wielgachnego kościoła
Osoby: całe stado robotów idących w obie strony, żebracy, wcale nie taka stara pani w futrze, umalowana w dziwny sposób, ja, kolega europejczyk, kolega sarmata.
Roboty idą jak co dzień, z oczami wpatrzonymi w punkt na horyzoncie. Ja i koledzy idziemy także, zajadle rozprawiając na temat marnej jakości lubelskich knajp. Wcale nie taka stara pani idzie także, ale powolutku.
Wcale nie taka stara pani: O boże!
Roboty, ja i koledzy oraz żebracy patrzą na wcale nie taką starą panią.
Wcale nie taka stara pani: O jezus maryja!
Roboty, ja i koledzy oraz żebracy patrzą po sobie.
Szukają wyjaśnienia: czy pani umiera, czuje we wnętrzu pękający tętniak. Czy pani jest szalona i lubi pokrzykiwać bluźnierczo. Czy pani rozmawia przez mikrosłuchawkie, jak to ludzie mają w zwyczaju. Czy dostała może ważny telefon dwie przecznice temu i do teraz przeżywa, międle wiadomość.
Ja i koledzy pytamy ją wzrokiem: Ale co!
Ktoś z tłumu, werbalnie: Ale co!
Wcale nie taka stara pani: No zrzygał się, zrzygał się pod kościołem!
Roboty, pani, ja oraz koledzy patrzymy na wejście do wielgachnego kościoła. Żebracy pąsowieją.
Wcale nie taka stara pani: No zrzygał się, o tamten.
Rzygi błyszczą w świetle ludzkich spojrzeń.
Wydarzenie nr.4.
Umęczon i niemalże pogrzebion w zgniliźnie pełznie obywatel do domu. Wywleka się z autobusu linii 57 po dwóch kwadransach grania w angry birds. Jest przekonany, że droga do domu to ostatni wysiłek jaki musi teraz podjąć, a potem zagrzebie się w pościeli i zapłacze nad jutrzejszym wstawaniem o 6. Jednak, czeka go ostatnia niespodzianka. W wieżowcu w którym mieszka obywatel, jest wiele pięter. Są więc też zsypy na śmieci, żeby mieszkańcy wielu pięter nie musieli się fatygować do śmietnika. Zsypy są jak centralny układ nerwowy. Mózgiem jest malutkie groźne pomieszczenie na parterze, gdzie docierają wszystkie śmieciowe impulsy. W pomieszczeniu tym śmierdzi tak, jak tylko mogą śmierdzieć zużyte podpachy, zgniłe obierki, zasrane pieluchy, popsuty tłuszcz z surowego kurczaka, no nie wiem co jeszcze.
I to pomieszczenie zastał obywatel otwarte, gdy wracał. Siedziały w nim tzw. bumy. Śmierdziele, brudasy i patologia tego wieżowca spotkała się tuż obok kontenerów na śmieci, by wypić wódkę z czerwoną kartką i zapalić wiceroja. Dwudziestu chłopa. Obok tych podpasek i obierków. Szare twarze, wieloletnia odzież, smrody brudnych rąk, zębów, pach i dupsk (fantastycznie sie wymawia to słowo!). Małe popołudniowe spotkanie. Nie wiem czemu mnie to tak poruszyło, nie wiem. To miasto jest straszne.
Musiałam się wypisać, bo bym była zwariowała i rozpękła się z nagromadzenia emocji negatywnych. Urósłby mi wrzód i zalał kwasem wnętrzności.
Niech więc będzie, że dziś to miasto definiuję niniejszym czterema scenami.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
bzu, bratnia duszo ma, jestem zmuszona wyznać Ci miłość, a wierz mi, robię to rzadko !
OdpowiedzUsuńubrałaś w słowa moje myśli, utożsamiam się z każdym ze zdań. robię się co raz bardziej aspołeczna, co raz bardziej mnie wkurzają ludzie, aż do granic mojej wytrzymałości. cieszę się, że istnieje Twój blog, pisz pisz pisz jak najczęściej, dobrze jest wiedzieć, że ludzie z "umysłowymi zasadami rządzącymi zachowaniem" jeszcze istnieją.
dziękuję.
Po wielu godzinach spędzonych nad pisaniem dysertacji nie stać mnie na błyskotliwy komentarz, więc powiem tylko, że uwielbiam Cię czytać. A przez te pankejki znowu jestem głodna (co w sumie i tak jest moim permanentnym stanem odkąd zaczęłam męczyć się nad ww. dysertacją...).
OdpowiedzUsuńA ja i tak muszę pięknie opisać i zachęcać turystów do zwiedzenia Lublina (serdeczny uśmiech do F. od geografii).
OdpowiedzUsuńJa swojego miasta też nie znoszę, jest sporo mniejsze, czyli taka esencja lublinowskiego smrodu i brzydoty. Ach, też nie spotkałam jeszcze bratniej duszy...
Pancakes lubię tak bardzo (a bardzo bardzo) jak czytać Twoje posty.
Miłego.
Cokolwiek teraz nie napiszę i tak będzie wyglądało słabo przy Twoim tekście. Nienawidzę tego uczucia, gdy nie potrafię wyrazić swoich myśli, nienawidzę tego miasta, nienawidzę wszystkich żuli pod blokiem, nienawidzę tego osiedla (kalina - stolica lublyna), nienawidzę widoku z okna (skąd widać tylko inne bloki), nienawidzę tych pokemoników, z którymi studiuję (którzy mają włączony telefon tylko w weekendy, no bo przecież nie mogą sobie pozwolić na to, by ktoś w środku tygodnia zabrał im 5 minut, przecież muszą się uczyć).
OdpowiedzUsuńDobrze, że piszesz ten blog.
"Niewiarygodne jak inny może być drugi człowiek. Jak bardzo może lubić wszystko to czego ja nie znoszę. Odbicie i odwrotność. Nie jest to dla mnie przygoda, odkrywanie inności. Jest to dla mnie męczarnia."
OdpowiedzUsuńojej właśnie tak. ale tego nie można mówić głośno, bądźmy otwarci! bądźmy sympatyczni! bądźmy tacy pro-wstawcochcesz!
Ja wbrew wszystkiemu kocham to miasto (tak, mówimy o tym samym Lublinie). Nie kocham natomiast czasoprzestrzeni jako takiej w dni takie jak dziś.
Jezus maryja! O Bozesztymojbozesz! Pakuj się, a ja tu zrzutę organizuję, to może uda się ciebie wyrwać z tego Lublina (sama nazwa już z ducha wisielcza), do lepszego świata, z dobrobytem i wolnością od parchawych pierogów, tam gdzie trawa zielona, rosną poziomki, a mężczyźni pachnący, spod pach i z dupsk.
OdpowiedzUsuńIwona
Rany. Mieszkałam tam cztery lata. O cztery za dużo. Z tego co widzę nic się nie zmieniło. Opisałaś Lublin, jaki pamiętam. Zobaczyłam to wszystko (znowu!), chociaż wcale nie chciałam.
OdpowiedzUsuńGosia
żałuję, ze Twój blog to nie książka. Szkoda, że nie mogę przewrócić kartki i czytać dalej! pięknie piszesz o brzydkich rzeczach :)
OdpowiedzUsuńZ jakiego przepisu robisz te cudne pankejki? Podasz mi składniki na porcję dla 1 osoby? :)
Eeeejze Bzu. A ja tesknie za Lublinem. Moze trzeba sie w nim wychowac wlasnie od smierdzacej pieluchy, zeby docenic. Fakt, ze jak pobede w nim troche za dlugo to dobija mnie mpk (chyba jednyne, czego nienawidze. Aczkolwiek zawsze lubie sie przejechac starym trolejbusem i powdychac smrod starych, skorzanych obic).
OdpowiedzUsuńLubie Lublin. Pozdrawiam z Monachium :P
:)
OdpowiedzUsuńTwój blog jest fantastyczny.
OdpowiedzUsuńwow! Ty to masz zycie! jak pancakes - to najpyszniejsze! jak brud, smrod i zgnilizna - to w najostrzejszym rzygliwo-zsypowym wydaniu! musze przyznac, ze jestem pod wrazeniem. a w lublinie nigdy nie bylam, ale znam kilka miast, ktore smierdza psia kupa i kilka osob, ktore smierdza niemyta dupa, wiec jestem w stanie wyobrazic sobie wdychane przez Ciebie gamy zapachowe. czy widzialas jakies psie kupy w paryzu?
OdpowiedzUsuńja widziałam niejednego osobnika i miejsce jak z tego opisu w Paryżu.tylko trzeba wsiąść w metro i oddalić się od centrum, tego zazwyczaj turyści nie robią, w sumie słusznie.
OdpowiedzUsuńzgadzam się z kaj, być może faktycznie żeby poznać naprawdę urok Lublina trzeba się tu urodzić, tak że Twoje życie zrasta się z tym miastem i każdy zakątek już coś znaczy i przywołuje.
ależ i ja widziałam takich w paryżu, tylko że tam jestem nieodwołalnie zakochana w każdej molekule miejskiej. bylam tez w miejsach oddalonych od centrum. co wiecej, widzialam psie kupy! miłości nic nie złamało. tak bywa.
OdpowiedzUsuńatrevete, przepis na pancakes jest już z boku strony! smacznego ;)
dziekuje wszystkim za pochwalne komentarze! :*
yum
OdpowiedzUsuńwww.pinstripeprince.blogspot.com
nie umiem zrobić takich naleśników :(
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz! Może głupio zabrzmi , ale fajnie się czyta nawet takie złe dni xD
OdpowiedzUsuńZawsze chciałam zrobić takie placki, ale było mi za ciężko wygooglować przepis... a tu prosze, podany na tacy! Już wiem co jutro będę jadła na śniadanie :D
Zapraszam do mnie
www.modnym-byc.blogspot.pl
świetne! genialnie opisujesz nawet to, co brzydkie (albo właśnie to?). pierwszy raz czytałam Twojego bloga i na pewno wrócę jeszcze nie raz:)
OdpowiedzUsuńMarta @ An Interesting Distraction
niby ekoskóra, nie są bardzo sztywne, mają materiałową górną wyściółkę (słowo chyba tak samo paskudne jak rajtuzy, brr). mają minimalny obcasik, ale na pewno on nie stukocze idąc. kosztowały 8 albo 9 Ł
OdpowiedzUsuńpisz czesciej :)))
OdpowiedzUsuńWitaj. No cóż... dzieli nas prawie pokolenie... Jesteś prawie w wieku mojego zbuntowanego synka indywidualisty. Jestem otwarta na takie blogi, a Twój czytam od bardzo dawna. Twój ostatni wpis sprowokował mnie do komentarza. Wszystko! totalnie wszystko! co ostatnio napisałaś jest mi bliskie i zgadzam się , podzielam Twoje odczucia, przemyślenia... Dla mnie odskocznią od tej męczącej rzeczywistości jest zawsze daleki , daleki wyjazd i opieka nad malutkimi istotami. Pobyt w Birmie czy malutkiej zapomnianej wiosce Nepalskiej daje dużo energii i dystansu do życia. TAK TRZYMAJ I PISZ!!!! "gekon921969@gmail.com"
OdpowiedzUsuńpisz pisz, bo milo się Cibie czyta
OdpowiedzUsuńP.s też chce się jeść bezsprzecznie