środa, 6 października 2010

Oh jaki dziś dziwny dzień. Wszyscy mnie znają i rozmawiają ze mną. Może to dlatego, że zajęłam ogólnoświatowe zasoby zdjęciowe sieci Internet, wrzucając na facebooka sete zdjęć z wiadomo jakiego miasta mych marzeń i snów. Jakaś miła dziewczynka która je widziała u znajomej znajomej napisała mi maila że dziękuje i że śliczne. Jestem wyłechtana za wszystkie czasy, wierze we wszystkie komplementy. Co więcej! Dziś na uczelni odnalazła się zagubiona dawno temu w czasoprzestrzeni gładkowłosa niewiasta o wdzięcznym imieniu Agatka i powiedziała mi że ZNA MOJEGO TAJNEGO BLOGASKA. Jestem w szoku. No i pozdrawiam oczywiście!

No i co tam jeszcze...jestem ogólnie zdruzgotana powrotem na uczelnie. Jeśli ktoś nadąża za super hiper nowym gadżetem twitterowym, to wie, że mam na przykład zajęcia z wielkim inkwizytorem hogwartu. Który ma palce jak nogi kurczaka za ladą w mięsnym, blade grube świecące i z pazurami. Opierścienione. Który wzdycha i przewraca oczami, kiedy już są otwarte. Który powinien sie zająć nauczaniem początkowym, bo jedynie przedszkolak jest w stanie podekscytować się na dźwięk tego głosu. Bożesz Ty, chroń mnie. Poza przerażeniem towarzyszy mi też uczucie zażenowania i znudzenia. Wszechznudzenia. Też mi nowość.

Kontynuując temat Paryża :> bo napewno nikt jeszcze nim nie wymmiotuje! Pozostałe dni nie były tak zorganizowane, ani aż tak zdjęciowe. Foty te same co na facebooku, więc ludzie których znam z imienia i nazwiska mogą oszczędzić sobie czasu, skoro już wczoraj przez nie przebrnęli ;)
Dzień trzeci zaczęliśmy na placu bastylii i poszliśmy w kierunku dzielnicy łacińskiej (ooo miłość dzielnicowa).

Institut du Monde Arabe. Cały w stalowych soczewkach które regulują dopływ światła do wnętrza. Od razu po zamontowaniu się popsuły, no taki żarcik od losu;)


Po przejściu na stały ląd natknęliśmy się na uroczy sklepik z cukierkami z różnych rejonów francji, uprzejmy pan pozwolił obfocić, no więc świadomi wszelkich zasad psycho jakie nami kierowały, ulegliśmy też obecnym tam kaloriom. Pięć czekoladeczek kosztowało ponad 6 euro, co tłumaczyliśmy sobie potem przez pięć godzin że przecież wakacje że oj trudno, acz nasze polskie biedne serca cierpiały.



Targ Mouffetard. Moje serce biło z podekscytowania na widok niesamoowitej ilości SERAAA. Raj.


No i dalej. Stopy omdlałe. Panteon. Champs Elysees zupełnie nie podniecające, no ile można patrzeć na szmaty z sieciówek. la defense, dzielnica biznesowa, zupełnie fantastyczna dla mieszkańców polski wschodniej ;) Plac concorde i szaleńczy bieg w poprzek pięciu pasów ruchu na wielkim rondzie bo migać ma wieżyczka po raz pierwszy.












Już mi się nie chce przeglądać tych zdjęć. Kolą. Niech mnie ktoś zmobilizuje do PORZĄDNEJ PRACY nad francuskim. Plany na jutrzejszy uroczysty wolny dzień to odsypianie dzisiejszej szóstej rano, może gossip girl, obowiązkowo te wszystkie odmianki liczebniczki i słóweczka. Marzenie małe: cinnamon buns. Marzenie duże: zniknąć stąd.

8 komentarzy:

  1. To ile Ci jeszcze lat tego wszechznudzenia uczelnianego zostało?

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem coś o przeglądaniu zdjęć. Tez jeszcze męczę swoje wakacyjne.
    Jak ja się cieszę, że nie jestem już studentką. Tzn. tęsknię za atmosferą, ludźmi ale nie za wrednymi wykładowcami, którzy pastwili się nad nami przy każdej nadarzającej się okazji. i te kobylaste egzaminy, zaliczenia....brrrrr....
    Zdjęcia pikne. Nie ma co :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam nocne zdjęcia, to ostatnie jest przepiękne!

    OdpowiedzUsuń
  4. cudowne fotografie!
    te nocne... tak magiczne, tak niezwykłe!

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajne zdjęcia, zazdroszczę podróży. Czekoladki rulez :)

    - GK

    OdpowiedzUsuń
  6. Och. Jakaś Ty znana!

    Paryż. Tak piękny jak wszyscy mówią. :)

    OdpowiedzUsuń