środa, 9 kwietnia 2014

Wzdycham codziennie jak takie smutne dziecko w oknie.
Że moje wymarzone wakacje, te same, które wymyśliłyśmy z Ulą w pięć sekund w pewien styczniowy straszny piątek pełen rozczarowań i szlochu w trzech różnych łazienkach, naprawdę się już były skończyły. Teraz nawet nie pamiętam jakim cudem w mojej głowie mógł panować taki (niejeden) niewąski burdel.

Wgapiam się we własne, jeszcze trochę brązowe nadgarstki z surferskimi bransoletkami, wącham kolendrę i tropię miękkie mango w sklepach. Żeby sobie przypomnieć, nie głową, tylko ciałem. Że to wszystko naprawdę się wydarzyło. Nadal nie mogę się przemóc do pomalowania paznokci i nałożenia obcasów, ba, ciężko mi się wbić w ciuchy, które nie mają kieszeni, żeby w nich trzymać ręce wyrażające postawę obrażenia się na dorosły świat w którym wakacje to tylko trzy tygodnie.

Jako że grożono mi już śmiercią jeśli nie napiszę notki, emo relacja czas start.

Różowe buciki i ja zaczynamy przygodę w najsłodszym Berlinie, już w momencie gdy wygrzebuję się z plecakiem z nadziemnego przystanku podziemnej kolejki (ale jak to) i idę do domu. Tak jakby znów była jesień. Ale o tym już pisałam w poprzednim odcinku. Wzdycham jeszcze ostatkiem braku rozsądku za kolejnym niezdecydowanym, niebieskookim chłopcem, a potem śpię jak niemowlak, pierwszy raz od nie pamiętam kiedy. "Po tym właśnie rozpoznaje sie magiczne miejsca - ze ludzie łatwo w nich zasypiają.". Rano zaczynam się szczerzyć do siebie. Berlin żegna się na różowo i pogodnie. Jakby kiwał łapką.

W Madrycie ja kiwam łapką Europie. Jadąc na lotnisko skanuję horyzont i zastanawiam się kiedy ostatnio widziałam góry. Dziki człowiek z korporacji.


























A potem wciska mnie w fotel. Patrzę na swoją dłoń, gdzie powoli zaczynają błyszczeć maleńkie kropelki potu. Lubię latać, ale i tak za każdym razem jestem pewna, ze zaryjemy ogonem w pas startowy i wszystko stanie w płomieniach. Nie dziś, lecimy.
Uciekamy przed zachodem słońca, a ja ułamkiem mózgu zastanawiam się, kiedy zabije mnie zakrzepica, no bo na Boga, 11 godzin lotu. A po nich to uczucie, gdy za oknem widać zarys kontynentu, o którym gruba baba od geografii potrafiła w tak zabójczo nudny sposób mówić długie godziny. O uprawach kawy i zatokach i glebach. Baba do tej pory nie ruszyła się z miasta powiatowego. Szczerzę się do okna. Szczerzę się, wysiadając z samolotu - już w przesmyku między drzwiami a rękawem wali mnie w twarz parne, ostre powietrze. Aż mi głupio tak się cieszyć. Ludzie patrzą.

Nie wiem który bus wybrać, żeby nie zostać porwaną dla okupu. W końcu wsiadam do takiego z dziurą po kuli na środku szyby. Jadę do Antiguy, dawnej stolicy Gwatemali, która w przeciwieństwie do obecnej stolicy jest śliczna i nie odbywa się w niej przynajmniej jedno morderstwo dziennie.

W miasteczku jest już ciemno, a wszystkie domy mają tylko jedno piętro i są w niesamowitych kolorach. Krawężniki sięgają mi do kolan - małe pieski skręciłyby sobie karki próbując z nich zejść, może dlatego spotykam tylko duże psy, które wąchają mi kostki i lecą dalej, w jakimś ulubionym kierunku.
Idę wąskim chodnikiem i ściskam w dłoni klucz i banknot. Wchodzę do taquerii i znów strasznie szeroko się uśmiecham. Trzy napakowane tacos z marynowaną wołowiną zalewam guacamole i jestem królem świata. Wracam do hostelu, wchodzę na dach i spotykam pierwszego Niesamowitego Człowieka z Wakacji. Spędzamy dwie godziny, wpatrując się w ciemność i gadając o tym jak pogodzić pasję z zarabianiem na chleb (tortille?), o filmie Her (smutny czy wesoły?) i o sobie samych też. Tak po prostu.

Nie mam kiedy spać. Godzina nie ta, materace obłożone folią straszliwie skrzypią, a wszyscy pozostali lokatorzy to rosłe, spocone i oczywiście chrapiące chłopaki. Słychać ptaki i strzały. Moja paranoja godzi się z faktem, że to chyba fajerwerki a nie broń palna.

Budzę się o czwartej rano i znów idę na dach. Księżyc chowa się tuż przed szóstą, a chwilę później zaczynają piać koguty. To dziwne jak człowiek przyzwyczaja się nawet do drzew - tutaj wszystkie są postrzępione i zupełnie ich nie znam. Hamak jest wilgotny, tak jak powietrze. Nade mną góruje wulkan, hipnotyzujący, częściowo schowany w chmurach. Nie mogę oderwać wzroku. A co jak zniknie? Szanuję Cię wulkanie.

Na śniadanie huevos rancheros i spacer. Mój nos jest czerwony już po godzinie, wiele dni później zejdzie mi z niego wiele warstw skóry. Antigua jest urocza i trochę europejska, jak przystało na hiszpańską kolonię. Na niektóre uliczki lepiej się nie zapuszczać po zmroku, ale teraz jest środek dnia, niebo pachnie kwiatami, a ja ściskam w dłoni woreczek z pokrojonym chłodnym mango. Ogarniam szachownicę ulic, kościoły i stragany z jedzeniem. badam stopami kocie łby. Wspinam się na te śmieszne krawężniki. Idę na targ, perfekcyjne awokado kosztuje 40 groszy za sztukę. Macie czasem tak, że dotykacie ręką ściany wzdłuż której idziecie, żeby się jakoś tak uwiązać w czasoprzestrzeni? Tak było.



























Popołudnie należy do wulkanu Pacaya.
Mój pierwszy wulkan a od razu jeden z najbardziej czynnych na świecie, ostatnia erupcja była dokładnie tydzień temu, wtedy. Bus zbiera ludzi z całego miasteczka i jedziemy. Prosto w chmury.
Najpierw maszerujemy gęstym lasem, im wyżej, tym ciężej rozmawiać. A jest z kim, znów pełno Niesamowitych Ludzi z Wakacji, których chce się poznać wcale nie po trochu.
Potem wspinamy się już na poważnie, brodząc rękami w czarnym wulkanicznym żwirze. Łapiemy się gałęzi i korzeni, żeby nie stoczyć się w dół jak nie znające się na prawdziwym życiu europejskie łamagi. Moje jasnoróżowe buty to jakaś kpina, ale teraz wszystkim czepiającym się ich niechlujności mogę powtarzać, że 'oh wiesz, ubrudziłam je sobie w Gwatemali, podczas wspinaczki na wulkan...takie tam.'.


























Robi się gorąco. Chłodne, białe smugi owiewają łydki, przeplatając się z ciepłem bijącym z ziemi. Niezwykłe uczucie, jakby chodzić po brzuchu gigantycznej, żywej istoty. Czekasz na oddech, który Cię zdmuchnie. Tu i tam mijamy żarzące się na czerwono dziury, w którym pieczemy nabite na patyki pianki, które chowamy między herbatnikami z czekoladą. Zjadamy te wulkaniczne smores, oblizując czarne od pyłu palce. Jest dziecięco i cudownie, topią się podeszwy naszych butów. Wracamy, naćpani tą radością człowieka z miasta, który się całował z naturą.

Drogi w Gwatemali prawie nie są oświetlone. Żadna nie jest pozioma. Co chwilę zakręt rzuca pasażerami po ścianach busa. Który gna na krótkich swiatłach jak dziki. Jednemu panu chce się wymiotować. To absolutnie najgorszy możliwy kraj na przejażdżki dla rozkołysanych błędników. Absolutnie najlepszy dla wszystkich pozostałych.

Jaka jest szansa, że na wulkanie w Gwatemali poznasz Swojego Człowieka? Nie znasz dnia i godziny. 'People who love to eat are always the best people', to po pierwsze. Połączenie ogarniętego acz swobodnego trybu 'on the road' z wiecznie niezaspokojonym apetytem, to po drugie. No i proszę, mam doskonałe towarzystwo na następnych kilka dni, a mój plan zahaczenia o jezioro Atitlan nabiera kształtów. Kształtów fantastycznego bochenka chleba bananowego, który kupuję na drogę i przy którym wreszcie mam z kim nadmiernie ekscytować się żarciem. Happiness only real when shared. Wszystko się zaczyna.

Znów nie mam kiedy spać. Następnego dnia o siódmej rano wyruszamy chicken busem w (nie)znane.






29 komentarzy:

  1. przeczytano w całości przed szkółką dziś. będę trochę mówiła dziś jak poplątana, ale to nic, bardzo warto, bardzo dziękuje za buty pobrudzone wulkanem, moje zebrały tylko kurz z poznańskich chodników.
    "ciężko mi się wbić w ciuchy, które nie mają kieszeni, żeby w nich trzymać ręce wyrażające postawę obrażenia się na dorosły świat w którym wakacje to tylko trzy tygodnie"
    ah, piękność!

    OdpowiedzUsuń
  2. Piszę po raz pierwszy, ale czytam od zawsze :) Twoja relacja jest świetna. Czytam i wszystko to czuję. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. AniaM.

    OdpowiedzUsuń
  3. Aj, gdybyś tak mogła sobie więcej popodróżować a potem o tym napisać. Czytałabym! Ten tekst nadaje się do publikacji na papierze - bije na głowę większość tego paździerza, co różnej maści magazyny mają pod zakładką "podróże".

    OdpowiedzUsuń
  4. wow, dzieki! ale wątpie zeby jakakolwiek gazeta przyjęła tekst, w którym tyle razy pada słowo 'usmiechac sie' i 'szczerzyc' a tak malo praktycznych informacji ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Komentarz, podejście trzecie... (thanks, Blogspot!)
    Nie każda relacja z podróży musi być instruktażem, a poza tym znacznie fajniej jest czytać tych, którzy podróże przeżywają, a nie zaliczają. Pisz, pisz!

    OdpowiedzUsuń
  6. Zostawione do smakowitej piątkowej kawy, ale muszę skomentować wcześniej. Widziane w poznańskiej komunikacji miejskiej (rower smutnieje w piwnicy kiedy uczelnia na jednym krańcu miasta, a praca na drugim): "Inspiruje mnie niejednoznaczność i nieoczywistość tego miejsca jakim jest Lublin". Przyznaj się, że to Ty! ;) Tak wygląda ten Twój brzydki dorosły świat?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to nie ja, mnie Lublin nie inspirował do niczego prócz plucia jadem w noteczkach ;)

      Usuń
  7. Przeżyłabym jedno popołudnie we władzy wulkanu:)

    OdpowiedzUsuń
  8. wes sie za jakas ksiazeczke BzuBzu i nabazgraj poopowiadaj zeby bylo tego wiecej i wiecej

    OdpowiedzUsuń
  9. Odpowiedzi
    1. nie wykluczam. gdzie?

      Usuń
    2. "people love" powinno być ? za chwilę mam maturę i czuję niepokój zapominając podstaw podstaw angielskiego ;o

      Usuń
  10. Bzu, przedstawisz nam Niesamowitych Ludzi z Wakacji? Proszę, proszę!

    OdpowiedzUsuń
  11. Ojjjj. Tak bardzo zawsze chciałam coś tu u Ciebie napisać, a tak bardzo zawsze nie potrafiłam wydusić z siebie tego, co napisać bym chciała. Napiszę więc tylko, że UWIELBIAM. I powiem, że mi, dziewczynce z wielkimi marzeniami, ale z malutką ilością odwagi podkopywaną dodatkowo przez liczne całkiem rozczarowania, dodajesz śmiałości, by zrobić ze swojego życia dokładnie takie, jakie bym chciała.... Dzięki! :)))))

    OdpowiedzUsuń
  12. Słodziak, ale ja bym bardzo chciala dopiero zacząć robić ze swoijego zycia takie jakie bym chciala.... ale dzieki! :))
    Atrevete, ale jak?:D

    OdpowiedzUsuń
  13. "dziki człowiek z korporacji". mhhhh. ja zawsze o nas mówię "korpobiałasy" ;]
    dlaczego akurat gwatemala?

    OdpowiedzUsuń
  14. mkyo, bo bilet kosztował tysiąc złotych w obie strony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no tak, to jest argument. a gdybyś miała wybierać wyłącznie z pasji, to jakie miejsce być wybrała?

      Usuń
  15. Kasiu, ostatnio poleciłaś mi parę wspaniałych żarciowych miejsc w NYC, w których byłam i za które jestem mega wdzięczna (Totto Ramen<3). Teraz wybieram się do Berlina i celem mojej wycieczki jest oczywiście (a jakże) żarcie. Gdzie iść, co zjeść?

    Aga

    OdpowiedzUsuń
  16. mkyo, tak totalnie w oderwaniu od rzeczywistosci (finansowej)? kalifornia, australia, islandia, to takie top 3...
    agnieszka, berlinsie miejscowki tez znajdziesz w przewodnikach uli, ja od siebie moge polecic tak: cocolo ramen (niedaleko rosenthaler platz), czynny od 18, przepyszny!, the barn (obok) na doskonala kawe, kanapki i ciasta, co co deli na kanapki bahn mi (polecam te z klopsikami z trawa cytrynowa), yam yam na koreanskie (bibimbap, pancake, pierozki), przede wszystkim absolutny must eat to jest street food thursday w markthalle IX, a tam koniecznie poszukaj serników, wietnamskich buleczek na parze z wieprzowiną, super są też wielkie kanapki z wieprzowiną i kiszoną kapustą i różne rodzaje tacos. ktoregos dnia na deser KONIECZNIE baklava pistacjowa z Melek Pastanesi. a najlepszy kebab z Mustafa, tenw ciepnkim placku, stoi sie po niego w kolejce kupe czasu ale totalnie warto.

    OdpowiedzUsuń
  17. ach, jaki ten swiat jest maly! szukam opcji na wakacje, moja uwage przyciaga relacja z Gwatemali, a tam Bzu! :)
    http://spolecznosc.fly4free.pl/blog/79/guatemala-on-the-road-czesc-1-poczatek-antigua/

    OdpowiedzUsuń
  18. Agata, tak, to mój ziomeczek! :)

    OdpowiedzUsuń
  19. "nie wiem który bus wybrać, żeby nie zostać porwaną dla okupu" hahahah
    dziekuje za dzielenie sie szczesciem i inspiracje
    <3

    OdpowiedzUsuń
  20. tekst świetny na poranne czytanie. Dzięki za poprawienie dnia <3

    OdpowiedzUsuń
  21. bzu kochana, mozesz mi polecic jakis ultra tani hostel w Berlinie?

    OdpowiedzUsuń
  22. anonimie, ja w hostelu w berlinie spałam tylko raz i był pierwszym lepszym najtanszym z booking.com... niespecjalnie polecam, ale nazywal sie Berlin City Messe.

    OdpowiedzUsuń
  23. Czytam Twoje posty jakieś 15 minut dłużej niż normalny człowiek, bo co kilka zdań najpierw opanowuję wybuch śmiechu, potem muszę je przeczytać osobie, która siedzi ze mną w jednym pomieszczeniu, i której to w ogóle nie interesuje i zapewne w ogóle mnie nie słucha, no ale muszę się tym z kimś podzielić, po czym wysyłam je jeszcze mojej mamie na fejsie tłumacząc "No, to ta koleżanka Uli od bloga o podróżach, której posta o Wigilii czytałam Ci w Wigilię", po czym obie wybuchamy śmiechem i dopiero wtedy wracam do czytania dalej. Pięknie :D

    OdpowiedzUsuń