Wrócilam, wiadomo. Depresja milion, tak jak się spodziewałam. Wyglądam za okno i nie widze schodów przeciwpożarowych i czerwonego napisu pick-a-bagel. Widze miasto wulgarnych grafitti, brzydkich ludzi, paskudnego jedzenia i żelbetu. O losie słodki. Czasem myślę, że lepiej byłoby nie zaznać nic, niż zaznać i tak koszmarnie tęsknić do wszystkiego co piękne.
Ah, dzięki tej wyprawie odkryłam nowy rodzaj ludzi, których nie lubię. Ludzi, którzy mówią: 'a fe, te amerykany...co one tam jedzą, fastfoody jakies, tępe są i grube...nowy jork, pfi, beton i żydzi, litości... WCALE bym nie chciała.' Biedni, ograniczeni umysłowo. Wybaczcie, ale jak można NIE CHCIEĆ zobaczyć Nowego Jorku i do tego podając taką argumentację? Widać można. Nie polubimy się, nowa rzeszo ludzka.
No jak ja mam znaleźć słowa niby, hee? Nie wynaleziono, o ile wiem, żadnych nowych niż: niesamowitość, cudowność, wszechogarniająca radość. Skaczące serce, wiecznie otwarte usta i oczy tak szeroko, że aż obeschły. Powtórzę za Ulą, zazdroszcze każdemu z Was, który jeszcze nie widział Nowego Jorku. Żałuję, że ten moment jest za mną, bo wrył mi się w dno oka i non stop go tam widze. Manhattan nocą z okna samolotu. Świetliste aleje i wysokie, mieniące się budynki. Manhattan nocą widziany z chodnika na 42 ulicy, momentalnie skręcony kręgosłup. Para wodna unosząca się ze studzienki przy Grand Central i wszystko tak wielkie, tak niesamowicie wielkie, że aż wydaje się być nieprawdziwe, z kartonu czy co. I Ula. Zupełnie obok.
Pierwsze dni to była tandetna wręcz plątanina emocji i moich prywatnych strachów. Metro nie do ogarnięcia, poplątane jak słuchawki do ipoda, wypełnione tryliardem ludzi. Wszyscy gonią. Nigdy nie wiedziałam gdzie jestem ani gdzie mam iść, więc też goniłam, żeby przypadkiem się tam nie spóźnić i nie stracić super cennych minut w Nowym Jorku, które prędko się nie powtórzą. Ula była ze mną tylko do 12, potem sama pobiegłam w miasto, wypełniona najcudowniejszymi pancakes w moim życiu, otrąbiona przez samochód, pozbawiona mapy i pewności siebie. Pierwszego dnia przeszłam ponad 75 przecznic. Pukając do drzwi mieszkania na Upper East Side czułam się jak dziecko, które pierwszy raz samodzielnie wysikało się do sedesu. Duma z czegoś oczywistego. O 20 zmorzył mnie jetlagowy sen. O 4 zbudził mnie głos Franka Sinatry śpiewającego w mojej głowie: I want to wake up in that city. That never sleeps.
Widok z okna. Bury i niezwykły.
Pancakes z jagodami i flaszką stopionego masła wymieszanego z syropem klonowym.....to była jedna z pyszniejszych rzeczy jakie jadłam w życiu! Porcja dla ośmioosobowej rodziny. Podołałam, z pomocą Uli.
Tego dnia padało. Ula marudziła i rzucała rzeczami w dzieci (żart), a ja patrzyłam jak deszcz zalewa ulice i ludzi i kochałam każdziutką kropelkę. Mój pierwszy nowojorski zanieczyszczony deszcz. Musicie wiedzieć, że gdybym miała wybrać co ma mi dokuczać do końca życia: deszcz, czy wiatr, bez wątpienia wybrałabym deszcz. Tam pachnie jeszcze inaczej niż wszędzie. Dzień zaczęłyśmy od niesamowitej wietnamskiej kanapki banh mi, którą wszyscy znamy z blogaska Uli celebrytki, oraz vitamin water o moim jak się miało dopiero okazać ulubionym smaku, dragonfruit. Pan wietnamczyk turlał kanapke nucąc jednocześnie jakąś zapewne sławną wietnamską piosenkę z telewizora, deszcz lał na beton, potworna kopara i jakaś asfalciara wyły i rzęziły, a w Kasi...wiadomo. Wiadomo. Serce roście. Dwa tygodnie serca które roście może skończyć się jakąś smutną chorobą, nie wiadomo kiedy odczuję jej skutki! :(
Po kanapce spędziłyśmy długie minuty pod dachami różnych sklepideł w china town bo Ulenia szukała na ajfonie miejsca gdzie dają soup dumplings. Wiedz Ulenia, że nie mam Ci tego za złe. Mi wystarczyło stanie i trwanie. Gdy już ich nie znalazłyśmy na amen, poszłyśmy na sernik i moją pierwszą nowojorską kawę. Gdy Ula mnie zostawiła na rzecz swoich pupili, pojechałam do MoMA i po raz kolejny umarłam z radości i nadmiaru inspiracji. Wszystkie cudaki świata i ich twory zgromadzone na kilku piętrach Muzeum Sztuki Nowoczesnej! To zdecydowanie najfajniejsze muzeum w jakim kiedykolwiek byłam. I wspaniale zaopatrzony sklepik muzealny, z wieloma tzw. 'idea books', albumami foto, designerskimi duperelami do domu... Mrau. Nabyłam wielce podniecający książko - notatnik o którym może jeszcze będzie mówione. W ogóle nabyłam miliard rzeczy, gdy przybywałam, moja walizka ważyła 13 kilo, a w niej były ciężkie gazety dla Uli i cuksy dla jej host papów. Gdy wyjeżdżałam, miałam dwa kilo nadbagażu. 25 kilo żywej wagi szmat butów książek kosmetyków i duperel potrzebnych każdej miłośniczce Ogólnie Pojętych Różnych Rzeczy. Po wyjściu z MoMY płynęłam nad ziemią prościutko do domku, szóstą aleją, już wiedząc, że MY NOWOJORCZYCY nie czekamy jak frajerzy na zielone światło (którego nota bene nie ma, jest białe. czerwone i białe. ah te amerykany!), tylko idziemy jak jest szansa że nic nas nie zabije. Szłam i się dziwowałam. Że tam jestem. Dziwowanie pozostało mi do ostateńkiego dnia i nawet teraz nie wierzę, że tam byłam. W domu dostałam od Uli karmicielki w nagrodę za to że jestem taka wspaniała, czarne tortille z bardzo śmierdzącym serem, guacamole i salsą. Będę o nich czasem śnić. Mistrzowska przekąseczka.
Mus z białej czekolady i maliny....Jezu Kryste.
Kupiłam książczynę z prawej. Notatnik, w którym tłem są ściany nowojorskie. Inspirujące, zwłaszcza dla osoby, która bazgrze przez absolutne sto procent czasu spędzanego na uczelni.
Miłość do makietek!
Widok z MoMAowego okna, przy którym przysiadłam żeby posapać ze zmęczenia.
A gdzie panie zgubiły sutki?:(
Następnego dnia miałam jechać do Waszyngtonu i wcale mi się to nie uśmiechało, nie teraz, gdy już wiedziałam jak przechodzić przez ulicę. Co działo się dalej, dowiecie się w następnym poście, misie.
Dziękuję, że cierpliwie czekacie. Przepraszam za foty, nie są zbyt ładne, ale tak mam, że jak jestem w miejscu do zachłyśnięcia wręcz pięknym, nie umiem zapanować nad aparatem. Nie obiecuje również, że nagle stane się fantastycznym krasnoludem koszałem opałem i swym piórkiem skrob skrob wypisze wszystko godzina po godzinie. Od tego jest Ula celebrytka, MOJA PRZYJACIÓŁKA (a pewnie). Ja to jestem taka bardziej EMO. A do tego zawalona robotą, tzn rozpakowywaniem walizy, zmywaniem krzaków pleśni z kubków po herbacie, pisaniem prac zaliczeniowych i skupianiem się nad rozpoczęciem magisterki. Nic nie ruszone, no ok, pleśń zmyłam. Eh życie. Dusi mnie to muszenie.
No, to do zobaczenia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
oprócz wszechogarniającej zazdrości zostaje mi cieszenie się faktem, że poznanie nowego jorku mam wciąż przed sobą ;]
OdpowiedzUsuńwow :)
OdpowiedzUsuńczytalam Twoj post z lekkim zalzawieniem oczu bo znowu niemal czulam te wszystkie emocje, ktore towarzyszyly mi podczas pierwszego razu w NYC - od chwili gdy mijalam w taksowce jakies jamajskowygladajace domki w drodze z JFK na Manhattan a potem polozylam sie na tylnim siedzeniu, zeby moc lepiej zobaczyc wiezowce az do momentu, kiedy musialam leciec do paskudnego LA.. Tobie i sobie zycze jeszcze wielu wizyt w Miescie (dla mnie wszystkie trzy byly prawie rownie wyjatkowe, moze dlatego, ze dwie kolejne dosc krotkie) a na ten konkretny moment duzo cierpliwosci, bo widze, ze przezywasz powroty tak jak ja ;)
OdpowiedzUsuńja sie zgadzam z mortish. no i jestem zachwycona i tez tak chce...jak wszyscy;-))
OdpowiedzUsuńja nie wiem, nigdy mnie nie ciagnely stany. jesli juz to SF nie NY. ale nie wiem. wszyscy trabia o tym, wszyscy zachwycaja. ja zawsze bylam za Europa. za Balkanami. nowe wielkie miasta wydawaly mi sie przerazajace i nieciekawe. nie wiem, nie bylam. chyba bedzie trzeba sprobowac.
OdpowiedzUsuńa Tobie zazdroszcze lekkiej klawiatury i tego, ze przezywac umiesz. ja srednio. jestem oziebla ;/
Świetny post!
OdpowiedzUsuńuwielbiam Twój EMO styl pisania;)
czy mogłabyś powiedzieć mi jakimi liniami leciałaś do USA i ile płaciłaś za bilet? I czy z wizą nie było problemu?
Pytam,gdyż planuję też tam polecieć.
pozdrawiam serdecznie
agbiskup@gmail.com
desperatecooker.blogspot.com
haha, mortish ma rację! NY jeszcze przede mną! :)
OdpowiedzUsuńCzekałam na Twój post i się nie zawiodłam :)
Pozdrawiam z zazdrością! ;)
ahh super musialo byc :) mam mega ochote na pancakes!!
OdpowiedzUsuńcudowanie, wspaniale i zazdrośnie! i tęsknota za NYC rośnie z każdym zdaniem!
OdpowiedzUsuńBzu, wlasnie przezywam od nowa fascynacje Toba i Twoim zyciem. Przypomnialo mi sie jak kiedys (zupelnie przypadkiem i sama nie pamietam jak) Cie odkrylam i przeczytalam wszystko co tu napisane zostalo. Nawet pamietam ktora notka byla pierwsza, ktora zobaczylam.
OdpowiedzUsuńLove.
Ja należę do tych osób które nie chcą zobaczyć NY i absolutnie o tym nie marzą. Czułabym się maksymalnie przytłoczona w takim mieście. Tak jak ty nie rozumiesz osób które nie chcą odwiedzić NY tak ja nie rozumiem osób które tam pędzą za wszelką cenę. Jeju nie rozumiem tego zachwytu NY jest przecież tyle piękniejszych miejsc na świecie...bardziej kameralnych też tętniących życiem ale właśnie bez tego przesadyzmu.
OdpowiedzUsuńhmm, widze,ze mi sie komentarz nie dodal...a wienc- ja jeszcze nie widzialam, bylo w planie niebawem ale szanowne zdrowie nie pozwala na wieksze plany na razie. po drugie- tez za kazdym razem jak slysze,ze amerykany to ino tylko fast foody to mi sie slabo robi...wiadomo, u nas to samo zdrowie- schabowy na smalcu, fix knorr i inne czary mary.ale, nyc to nie cale stany, moj znajomy hamerykaniec zawsze podkresla,ze jest z united states of new york a inny caly czas podsyla maile z absurdami stanowymi.zazdrosc wielka, teraz prosze sie szykowac na pdoboj azji.ament
OdpowiedzUsuńwspaniale opisujesz imołszyns.
OdpowiedzUsuńHej Kasiu Bzowa, miło się czyta, miło. Czekam na kolejna NY relację. W takie ciepłe popołudnie :) Pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę :)
OdpowiedzUsuńTeż tak mam, że jak wracam do PL z jakiegoś ciekawego miejsca to mam doła i wszystko jest be :) ale co zrobić ?
NY jeszcze przede mną ale na pewno kiedyś tam zawitam !
NY jest od dawna wysoko na mojej liscie miejsc do zobaczenia, mysle, ze moje wrazenia beda podobne, ale na pewno nie bede potrafila o nich tak napisac....pieknie.. Pozdrawiam, Pola
OdpowiedzUsuńa ja tak troche pod prad napisze, ze juz za 3 tygodnie wyskoczze z Ula (jesli znajdzie chwile) na mrozony jogurt (lub cos innego) jak juz wyladuje w tym cudnym miejscu zwanym Nowym Jorkiem :) me so happy :)
OdpowiedzUsuńz niecierpliwoscia czekam na kolejny wpis!
Tak się podniecasz tym Nowym Jorkiem bo nigdy nie byłaś w Katowicach.
OdpowiedzUsuńBzuuuuu, ale ja Cie kocham czytac, wiesz co... przyjedz kiedys na gastronomiczna wycieczke po Krakowie, wezme Cie na pyszne bajgle prosto od pana 'amerykanina' i na salatke, i na pyszne drinki piwne... :D
OdpowiedzUsuń'Widze miasto wulgarnych grafitti, brzydkich ludzi, paskudnego jedzenia i żelbetu.'
OdpowiedzUsuńty za to jestes piekna, hahahahahahah. i pusciutka :)
Zazdroszczę bardzo;) moim marzeniem jest pojechać do NY,bo wydaje mi się że tam ludzie są całkiem inni niż w PL.Mam nadzieje,że przeżyje równie to samo co ty.Podziwiam Twoje luźne podchodzenie do życia.Sposób pisania.Polska jest brzydka i beznadziejna.Nie czuje się tu dobrze.
OdpowiedzUsuńJa chciałabym się znaleźć w Central Parku! :D
OdpowiedzUsuń"A gdzie panie zgubiły sutki?:(" - powaliłaś mnie :P
Gdzie kupiłaś swoją zawieszkę truskawkę? :))
Pozdrawiam!
Byłam, widziałam. Podzielam emocje:) Chciałabym umieć też tak o nich pisać. Ty, napisz książkę (może już piszesz...).
OdpowiedzUsuńjeju w tym Mieście jest Wszystko, prawda ? Tam jest świat. Wybiorę się za 4 lata. Wstręt do Ameryki jako takiej rozumie, ale NY ?? Toż to inna bajka ! Ładnie napisałaś !
OdpowiedzUsuńK.
"Po wyjściu z MoMY płynęłam nad ziemią prościutko do domku, szóstą aleją, już wiedząc, że MY NOWOJORCZYCY nie czekamy jak frajerzy na zielone światło (którego nota bene nie ma, jest białe. czerwone i białe. ah te amerykany!), tylko idziemy jak jest szansa że nic nas nie zabije. Szłam i się dziwowałam. Że tam jestem. Dziwowanie pozostało mi do ostateńkiego dnia i nawet teraz nie wierzę, że tam byłam. "
OdpowiedzUsuńpod tą wypowiedzią mogę się podpisać, hah :D pamiętam, że gdy ja znalazłam się w nyc i po raz pierwszy zobaczyłam wieżowce na 7alei, to popłałam się ze szczęścia, tak więc również zazdroszczę kazdemu, kto dopiero będzie wybierać się do nyc:)
cudownie piszesz, podglądam twojego bloga już od dawna, ale teraz dopiero jakoś zebrało mi się na komentarz:p czekam na dużo notatek z dużą ilością zdjęć! :D
zdjęcia są ładne, a Ty masz pisarski flow:D świetnie się czyta sprawozdania spod Twojego "pióra". no i to wszystko takie apetyczne...
OdpowiedzUsuńanonimowy z 11:55 - ale Ty przynajmniej masz rzeczowe argumenty i ja to rozumiem, nie chcialabym (gdybym mogla) spedzic w nowym jorku calego zycia, bo czasem jednak mnie ciagnie do miasta pochodzenia, piaszczystych ścieżyn i prowincji. nie rozumiem jednak argumentow ktore swiadcza o stereotypowym mysleniu, czyli wyzej wymienionych glupich grubasow jedzacych fastfoody. pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńanonimowy z 21:29 - całuski dla Ciebie :*
niewidzialna - byłam w katowicach. też beton, ale bez drapaczy chmur :( każde miasto ma jakieś niesamowite miejsca, zwlaszcza wtedy, gdy sie je kocha.
wszyscy inni, zwlaszcza ci nowi, ale starzy tez - dziekuje za mile slowa i pozdrawiam:)
karolina - zawieszka truskawka kupiona w malym uroczym sklepidle w paryżu. nie do podrobienia, przykro mi :) ale zachwycała się nią nawet pani manikiurzystka na upper east side:D
OdpowiedzUsuńTo jednak skapitulowałaś na rzecz truskawki? Poziomka dorosła...
OdpowiedzUsuńZaraz po przeczytaniu tego posta minęłam rano na Plantach dwóch osobników jeszcze lekko wstawionych, zmierzających z walizkami w stronę dworca, śpiewających z silnym wyspiarskim akcentem wspomnianą piosenkę Sinatry :)
OdpowiedzUsuńCudowna jest! :)
OdpowiedzUsuńBzu, widzę, że mieszkasz w Lublinie i masz podobne spostrzeżenia co ja "miasto wulgarnych grafitti, brzydkich ludzi, paskudnego jedzenia i żelbetu" - aby choć trochę poczuć się lepiej polecam Ci fantastyczną pizzerie - il rifiugio (czy jakoś tak;]), ul. oczki 3, znajduje się na parterze domu jednorodzinnego, prowadzi ją najprawdziwszy Włoch, piec opalany węglem, majstersztyk! uwaga, pomimo braku szyldu, jedynie małej karteczki na drzwiach z godzinami otwarcia, w weekendy tłumy! Jedyne miejsce, w naszym mieście, które mogę polecić znajomym... Pozdrawiam, Kasia
OdpowiedzUsuń' Ja należę do tych osób które nie chcą zobaczyć NY i absolutnie o tym nie marzą..Czułabym się maksymalnie przytłoczona w takim mieście. Tak jak ty nie rozumiesz osób które nie chcą odwiedzić NY tak ja nie rozumiem osób które tam pędzą za wszelką cenę. Jeju nie rozumiem tego zachwytu NY jest przecież tyle piękniejszych miejsc na świecie...bardziej kameralnych też tętniących życiem ale właśnie bez tego przesadyzmu.'
OdpowiedzUsuńskąd możesz wiedzieć jakby się tam czuła skoro Cię tam nie było, nie znasz tego klimatu, nie poczułaś nigdy tego miejsca, wszelkiej magii z nim związanej ;]
ula celebrytka haha:D faaaaaajne foty, nie marudz ;) buziak :*
OdpowiedzUsuńCześć! Ty mnie nie znasz, ale ja Cię czytam i Cię lubię. I jeszcze Ci zazdroszczę, że tam byłaś, ale dziękuję za tą notkę. Sposób w jaki piszesz aż mnie nakręca. Pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuńOlaa
Kasia, dzięki za namiary, dziś juz sprawdziłam! Niesamowite miejsce, z wierzchu zwykłe i POLSKIE a pizza...nadzwyczajna! napewno tam wróce na jakąś z rukolą bo widziałam że jej dużo dają! ahhh. no rączki całuję za ten adres. ale co sie naszukałam to moje!
OdpowiedzUsuńOla, miło mi to słyszeć. Ludzie o imieniu ola mają u mnie plus na wstępie, nie wiem czemu :P
Zazdroszczę :D
OdpowiedzUsuńTa przygoda jeszcze przede mną :D Ale nie spocznę - bo MUSZĘ!!! :)
Ooo tak!
OdpowiedzUsuńNowy Jork to jest miasto nr 1 do odwiedzenia na mojej liście! Jak oglądałam zdjęcia i czytałam co napisałaś to oczy robiły mi się coraz większe z uciechy :D
Beata.
eh NYC... poczuć się przez chwilę jak CB z Sex and the city... może kiedyś :)
OdpowiedzUsuńJesteś z Lublina? Jeśli tak to byłaś dzisiaj pod plazą? Widziałam osobę podobną do ciebie ale nie byłam pewna czy to ty ;)
OdpowiedzUsuńbyłam dzisiaj pod plazą i miałam spodniczke w bialo czerwone sprane pasy :p jesli to ja, to bardzo mi miło było minąć najprawdziwszą czytelniczke!
OdpowiedzUsuńto było jakoś przed południem, prawda?
OdpowiedzUsuńkoło 14 rzekłabym.
OdpowiedzUsuń...One hand in the air for the big city,
OdpowiedzUsuńStreet lights, big dreams all looking pretty,
No place in the World that can compare,
Put your lighters in the air, everybody say yeaaahh
Come on, come...
In New York,
Concrete jungle where dreams are made of,
Theres nothing you can’t do.
Now you’re in New York,
These streets will make you feel brand new,
The lights will inspire you,
Lets here it for New York, New York, New York!...
Czy Lublin nie ma żadnych zalet ?
OdpowiedzUsuńAsia
wspaniała relacja! Bardzo się cieszę, że trafiłam na Twojego bloga, Kasiu! Pamiętam, jak kiedyś, jeszcze w KG, pewnego wieczora przeczytałam wszystkie Twoje wpisy...Nie sposób było się oderwać od tak dobrze napisanej lektury... Będę tu wracać! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńA jak sprawdził się Twój angielski w tym wielkim mieście? :))
OdpowiedzUsuńwłaśnie, jak z Twoim angielskim i komunikacją w NY? Ile masz wzrostu i ile ważysz? Chuuda jesteś!
OdpowiedzUsuńSuper, bardzo się cieszę, że Ci smakowała (z rucolą pyszna, polecam z salami, oliwkami i rucolą, albo ser pleśniowy, parmeńska i rucola;]), niestety w naszym mieście jest tak mało miejsc ze smacznym jedzeniem, nad czym ubolewam :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Kasia
Słyszałem że widziałaś jak Spidermana kręcą, prawda to ? ;>
OdpowiedzUsuńRobcio
Asia, Lublin pewnie ma jakieś zalety, ale ja nawet sie nie zastanawiam nad tym. Może to złe, tak sie kisić we własnej nienawiści do miasta w którym i tak trzeba być, ale to mi daje siłe do planowania wyjazdu stąd. To co ludzie uważają za zalety Lublina to dla mnie jego wady, np "super kultura studencka", albo "klimatyczna krusząca się starówka".
OdpowiedzUsuńalpuhara, dziekuje:D mogłabyś wysłać mi zaproszenie do siebie na maila widocznego u góry?
anonimowy, z angielskim sobie radziłam, ale wielokrotnie musiałam dopytywać co też dana osóbka powiedziała:D dobrze zaczęło mi się gadać dopiero po paru dniach i to najlepiej gdy uli nie było w pobliżu;)
anonimowy2, mam 165-167cm wzrostu i ważę około 56kg więc wg mnie niezadowalająco. Ula robi dobre foty moich chudych ramion, stąd to wrażenie;)
Kasia, jeśli znasz jeszcze jakiś adres, prosze, podziel sie! I ciesze się że ktoś podziela moje ubolewanie w tym temacie :(
Robcio, niestetyż, czasu nie starczyło na wycieczkę na queens :(
Pytałam ponieważ Twoje każde zdanie na temat Lublina to cios (auć) prosto w moje lubelskie serce (przebywające na warszawskiej emigracji!)
OdpowiedzUsuńAle oczywiście rozumiem !
Ale jakbyś kiedyś (całkiem przypadkiem) znalazła chociaż najmniejszą pozytywną rzecz to pisz od razu. Będzie to istny miód na moje serce :)
Pozdrawiam,
Asia
blog całkiem całkiem :)) Chyba masz kolejnego stałego bywalca. Apropos NYC, to szalenie zazdroszczę i mam nadzieje, że uda mi się tam pojechać.
OdpowiedzUsuń