niedziela, 16 lutego 2014

Jest tak strasznie ciemno, a to właśnie początek najlepszego dnia tygodnia.
Ludzie o tej porze wstają, jedzą kanapki z pasztetem. Zmiatają okruchy z blatu, wchodzą pod prysznic i marzną, wychodząc.

Jeżdżą ciężarówki z pieczywem, które ładnie pachnąc kłamie, że jest smaczne jak kiedyś (nie jestem stara, kiedyś kajzerki po prostu dało się szanować). Aż by się chciało zrobić kawy, poszeleścić pachnącą gazetą i zrobić sobie bułkę z serem żółtym, a nad stołem wisiałaby lampa i za oknem nie działoby się nic. Zawsze jak się zdarzy taki błyszczący nocny poranek, to się go pamięta. Wyjazd na kolonie. Tata wraca z Ameryki. Pierwszy zachwyt oczytanym człowiekiem. Spacer mostem i coś niesamowitego gdzieś tam w czasie przyszłym na drugim brzegu.

Nikt nie wie, czy jestem dzisiejsza czy wczorajsza, nie to, żeby ktokolwiek się zastanawiał.
Kierowca właśnie rozpoczął pracę i pewnie już chciałby, żeby się skończyła. Jestem sama w ciemnym autobusie. Biegłam sprintem żeby na niego zdążyć, przeskakiwałam po cztery schody, a na każdym pietrze wieżowca posapywał smacznie śpiący bezdomny. 

Wisła udaje, że nie istnieje.
Jest tak strasznie ciemno, a ja mam tak szeroko otwarte oczy i śmieję się w szalik. To był doskonały wieczór, chyba najlepsze walentynki, tuż obok tego jednego razu, gdy bezkształtny tobół z kolorowego papieru skrywał pluszowego brokuła - czy to dziwne? Czy powinnam jak każda szanująca się kobieta z shutterstocka zaliczyć co najmniej jedną randkę typu reklama środka na refluks przełykowo-żołądkowy? No więc walentynkowa zadymiona impreza, na której o 2 w nocy robiłam czipsy z pietruszki i purpurowych marchewek. Jak to jest, że skok między obcych ludzi czasem jest straszny i obijasz sobie mordę i jako ten wstydniś kopiesz sobie grajdołek społeczny, a czasem tak dobrze wychodzi rozmowa i nie męczy nic, nawet ból głowy wywołany walentynkowo-buńczucznie wypitą przy biurku w pracy nalewką malinową siedemdziesiąt procent miłości. Ktoś mnie nawet głaskał po głowie z radości. Nie mogę wyprostować uśmiechu.

Jestem jutrzejsza.





























Dostałam ostatnio na firmową skrzynkę tajemniczego maila od zupełnie nietajemniczego (acz przystojnego jak wymarzony diabeł) kolegi z brytyjskiego oddziału mojej agencji. Nie był przeznaczony dla mnie, to oczywiste, ale przecież go nikomu nie ukradłam:


'kat

Im sorry today was so troublesome 

We will have a better tomorrow'



Traktuję to jako luźną obietnicę.

9 komentarzy:

  1. Ten pozytyw unoszący się gdzieś między wierszami właśnie mnie zarazil. Też jestem jutrzejsza!

    OdpowiedzUsuń
  2. pięknie. dziękuję!
    Karola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i mam pytanie tak na marginesie. Wspominałaś kilka miesięcy temu o swoim fryzjerze. Przypomnisz, jak się nazywa? Chciałabym, żeby moje chętne do kręcenia się włosy ktoś porządnie ogarnął.
      K.

      Usuń
    2. Nazywa się Łukasz Orędowicz :)

      Usuń
  3. Pierwszy zachwyt oczytanym człowiekiem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowny mail, chciałabym takiego!

    OdpowiedzUsuń