środa, 11 grudnia 2013

Codziennie wisi w powietrzu niewypadany deszcz.
Albo pada.
Pierwszy śnieg pojawił się w któryś tam poniedziałek rano - to tak samo dziwne uczucie jak obserwowanie ludzi łapczywie jedzących kebaba jakoś nad powszednim ranem, na przystankach tramwajowych, albo jak patrzenie na sztuczne kwiatki. No po prostu nie. Dysonans. Pierwszy śnieg powinien spaść wieczorem i to najlepiej w wolny dzień. Wracasz do domu i trzymasz kogoś za rękę w rękawiczce i spada Ci na nos wielki płatek. Albo żeby Cię łokcie zaczęły boleć bo patrzysz i patrzysz przez okno i Ci cieplej w środku. W tym roku Ci wcale nie cieplej. Wszystko Ci jedno jest.

Pierwszy mroźny weekend - jakby zima zapętlona nigdy się nie skończyła i trwała cały rok, a lato nigdy się nie odbyło. Tak powinno być. Na co komu lato, skoro po nim i tak przyjdzie zima. Na co komu zakochanie, skoro potem i tak wycierasz smarki  ze wszystkich sił próbujesz się rozryczeć, bo to jak z rzyganiem, daje ulgę, ale no za cholerę nie potrafisz. No włosów Ci nikt nie potrzyma, więc może to i lepiej.

I jest tak jakbyś na huśtawkę wlazła się pobujać, lecisz do przodu z piersią wypiętą silną i pewną i nawet widzisz jakąś logikę i trzymasz się swoich zasad. Już zawsze, już nigdy, no pewnie, mam godność. Następnie z właściwym sobie pędem do tyłu, do pierwotnych prostych poznawczo dostępnych chęci. Gryziesz wargi, zdrapujesz lakier z paznokci. No w co by tu uwierzyć tym razem. Co by tu sobie uroić.
I tak cały dzień aż sznureczek nie puści, wpadasz w wykopany czubkami własnych stóp dołek, obijasz sobie kość ogonową. Może bolałaby mniej, gdybyś wiedziała, że to ostatni raz. Nope! Możesz spokojnie zacząć ryć kreski w ścianie!

Generalnie wszystko gówno prawda. Pogoda wcale nie wpływa na mój nastrój. Ostatnim razem gdy byłam wesolutka, na łeb siąpił mi deszcz i musiałam zawinąć sobie dłonie w wyciągnięte do granic możliwości rękawy swetra. Miesiąc temu.

Ciekawe spotkania mi się zdarzają ostatnio. Na przykład w niedzielę, podczas gdy lepki śnieg zasypywał Plac Zbawiciela, nad herbatą w Ministerstwie. Pomiędzy tematami książek pisania i czytania, doktoratów planowania i gardzenia szkolnictwem, wstydzenia się siebie i sobą kokietowania, słyszałam wiele dobrych słów, na przykład, że czas zacząć traktować siebie poważnie. Mam nadzieję że ja też powiedziałam coś mądrego (Mag?). Niesamowici ludzie czytają tego zdechłego bloga!
W ogóle, ten rok był pełen niezwykle interesujących kobiet. Pierwszy taki rok w moim życiu, do tej pory gardziłam koleżaneczkami, mając w domu pogodnego chłopca. A dziś miewam sprzątające mi (dobrowolnie!) kurz z półek i radośnie pochłaniające moje frytki ze słodkich ziemniaków mądre dziewczęta. Niebywałe.
Nie ma w sumie potrzeby pisać kogo czego ten rok nie był pełen.

Jutro pracowa impreza świąteczna. Rok temu tańczyłam osiem godzin bez przerwy a ludzie pytali mnie czy wciągam koks z deski klozetowej. Nie wciągam. Teraz też mam nakumulowane dużo energii. Nieważne jakiej, skoro przekształci się w beztroskie tanuszki i odrzucanie głowy w tył, czy to od wybuchów perlistego śmiechu czy też od wysycania* się alkoholem.

(*wysycać - w chemii: wprowadzić do danej objętości ciała stałego, płynnego lub lotnego pewną ilość jakiejś substancji, którą dane ciało może wchłonąć; dopuszczalne w grach)

Tak, jestem zła.
Tak, mam nasrane w głowie, bo przecież dwie nogi dwie ręce (trochę słabą morfologię ale od tego tylko niektórzy umierają) pracę dom sukienki włosy kaszę w szafce mamę tatę brata święta. I czelność mówić że mi źle.
Herbata mi wystygła.

Nie, już nie pamiętam jak było w Paryżu, bo to było dawno i nieprawda.
Nie, nie mam zdjęcia.
Jestem negatywem.

9 komentarzy:

  1. Mistrzyni Bzu!

    Wydaj kiedyś książkę, please :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bezukowo, nie bądź rozgoryczona, proszę, zimna herbata też jest dobra a nikt jej nigdy nie docenia, tylko się wylewa i robi nową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale kiedy ja zawsze wypijam zimną herbatę! czasem nawet parzę tylko to po, żeby wystygła. Ciekawe ;>

      Usuń
  3. Cheers! (zimną acz nie oziębłą herbatą) :*

    OdpowiedzUsuń
  4. hehe hehe hehehe heheherbata Ci stygnie...

    OdpowiedzUsuń
  5. Za każdym razem jak Cię czytam mam coś w brzuchu. Coś co mówi, że to wszystko takie prawdziwe.Twoje posty dają do myślenia. Nie zostawiają pustki w środku. Zostawiają jakiś kamień, którego się nie zrzuci, dopóki się nie przemyśli życia.
    Jesteś niesamowita, dzięki!
    Maria

    OdpowiedzUsuń
  6. pisz częściej!

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie bój się wystygłej herbaty, pomyśl, że każda taka herbata szlifuje Cię jak kryształ :-) Czasem tkwienie po kolana w błocie i samotności (nie lubię używać tego słowa, trzeba wymyślić nowe i lepsze) pozwala na galopujący rozwój, w przeciwieństwie do czasu spędzanego na przyjemnościach, mijającego lekko, szybko i bez śladu. Gorszy czas to challenge ;-)
    Nieodmiennie uwielbiam Cię podglądać. ;-)

    OdpowiedzUsuń